VI. WSPÓŁPRACA i PRAWDA
Shikamaru
usiadł na krześle, kładąc nogi na biurku. Nie wiedział, komu to stare,
rozpadające się zresztą, biurko zostało przydzielone, ale nie zawracał sobie tym
głowy. Żaden federalny psiak nie będzie przejmował jego posterunku dowodzenia.
Jeszcze im pokaże, jak to jest zadzierać nosa. Zaczął od ubłoconych buciorów na
wysprzątanym blacie.
Patrzył
na zdjęcia z miejsca zbrodni, które federalni przyczepili na białą tablicę.
Chyba naoglądali się zbyt dużo amerykańskich kryminałów, bo według niego ich
poniosło. Sine ciało Hinaty zasługiwało na więcej szacunku. Niestety kretyni w
garniturach pozbawiali ją z resztek godności przez takie obnażanie w
konferencyjnej, gdzie na domiar złego zdjęto żaluzje. Zwrócił szczególną uwagę
na rozbryzgi krwi, nie był specem w tej dziedzinie, ale spostrzegawczości mu
nie brakowało. Próbował dostrzec czegoś, co mogłoby go naprowadzić na jakiś
trop.
Kurwa. Zawsze
sądził, że to on pierwszy zdobędzie nekrolog w gazecie. Życie z Itachim nie
było łatwe, ciągle w coś się pakowali. Kulka w łeb nie byłaby dla nikogo
zaskoczeniem. Ale ona? Ułożona kobieta z dobrego domu? W co się wpakowała, że
musiała skończyć w ten sposób?
NRA…
Co to, do cholery, może znaczyć? Dobrze znał Hinatę. Poznali się, gdy swego
czasu sypiała z Itachim, bodajże rok, albo dwa lata temu. Tylko, czy znał ją na
tyle dobrze, aby rozgryźć ten skrót? Rozważał opcję podzielenia się tą zagadką z
federalnymi. Mogliby pomóc. Ale czy miał pewność, że są czyści? Przyjmowanie
łapówek w Tokio było tak popularne, jak noszenie skarpetek z sandałami w
Polsce. Hinata pracowała nad tym wyłącznie z Sakurą. Musiała mieć powód, aby
szczegóły akcji zatrzymywać dla siebie.
Poczuł
się senny, więc wstał z krzesła i podszedł do tablicy.
Techniczni
przewrócili miejsce zbrodni do góry nogami. Spędzili tam dwa dni, szukając
dowodów. Nic to nie wskórało. Ilość odcisków palców, butów i DNA była
porównywalna do ilości osób biorących udział w paradzie wolności. Ciało Hinaty
nie zawierało żadnych przydatnych próbek. Cholerna
Verda!
-
Co tu robisz?
Nie
przestraszył się męskiego głosu. Wyczuł obecność intruza, jakąś chwilę temu.
Stał w progu, chowając się w cieniu, gdy Shikamaru wstał z krzesła. Zauważył go
kątem oka.
Co
by mu tu odpowiedzieć? Wyzwać go? Olać? Potraktować z wyższością? Jak tu
zareagować, aby go inteligentnie obrazić? Inteligentni ignorują. Tak. Przy tym
zaprzestał.
-
Zapytałem, co tu robisz? – powtórzył federalny. – Czy nie wyraziliśmy się jasno
na zebraniu? Nie wolno tu nikomu wchodzić bez naszej zgody.
Nagato
był wyjątkowo nieprzyjemnym gościem. Chodząc machał rękoma, jak wiosłami i
nigdy nie schodził z drogi. Prędzej taranował barkiem. Głos miał zawsze
podwyższony, nieco gburowaty. A twarz… twarz po prostu sukowatą, innego
określenia Shikamaru nie znalazł. Jedno jednak musiał przyznać - Nagato
wzbudzał respekt.
-
Sądzisz, że zwinę ci zdjęcie do kieszeni? Macie kopie zapasowe na twardych
dyskach.
-
Nie ufam ci to fakt, ale nie w tym rzecz – stanął z nim ramię w ramię. – Muszę
wiedzieć, czy przypadkiem na coś nie wpadniesz. Wolę być na bieżąco, bo
nienawidzę niespodzianek.
-
Myślisz, że bym ci powiedział, jakbym na coś wpadł?
-
Nie musiałbyś. Ciało i mimika twarzy człowieka przemawia za niego. Poza tym…
Jesteś ponoć najbystrzejszym policjantem w tym budynku. Oczywiście, pomijając
Itachiego – wbił w niego podejrzliwy wzrok. – Nie mógłbyś go do nas sprowadzić?
Przydałoby mi się dwóch najbystrzejszych policjantów w ekipie. Pewnie możesz
się z nim jakoś skontaktować. To w końcu twój partner, prawda? A z tego, co się
orientuję wyznajecie tutaj zasadę, na śmierć i życie?
-
Itachi nie jest najlepszym partnerem – wytrzymał zabójczy wzrok. – Nie wiem, co
o nim słyszałeś, ale na pewno doszło do ciebie, że jest skurwielem. Jestem
ostatnią osobą, z którą by się kontaktował. Zależy mi tylko na złapaniu zabójcy
Hinaty.
-
Więc zadzwoń do Itachiego i go ściągnij.
Wyszczerzył
zęby, jakby właśnie wygrał milion złotych w losowaniu. W co on pogrywał?
Shikamaru westchnął poirytowany i wrócił do biurka. Wolał nie igrać z tym
człowiekiem, bo mógłby zagrozić sprawie. Itachiego nie ściągnie. Był mu
potrzebny na zewnątrz, żywy. Ostatnie, czego potrzebował to próby odbicia go federalnym
z ich fortecy.
-
To moje biurko – uśmieszek zszedł z ust Nagato. Chyba się nieco zdenerwował, bo
podskakiwała mu górna warga.
-
Biurko należy do komisariatu policji, nie do ciebie – nałożył na głowę kaptur i
zamknął oczy. – Zresztą nie widzę, aby było podpisane. – Nogą strącił jakąś
teczkę. Wiedział, że przeciąga strunę, jednak z drugiej strony wiedział także,
że go potrzebują, aby dojść do Itachiego. Z całego komisariatu tylko on miał do
niego dostęp, mógł temu zaprzeczać, ale i tak każdy znał prawdę.
Nagato
chrząknął. Pewnie nie przywykł do takiej ignorancji. Jako wysoko postawiony
agent musiał mieć wokół siebie wytrenowanych ludzi. Chwilę potrwało zanim podniósł
teczkę. Shikamaru domyślił się, że federalny bombarduje go w myślach
przekleństwami, albo wyobraża sobie, jak łamie mu kark. Nie ważne. Nawet bliski
śmierci nie puści pary.
-
Tak, właśnie – odparł, gdy Nagato ruszył do wyjścia. – Daj się człowiekowi
wyspać, bo za nadgodziny kiepsko płacą.
Nagato
trzasnął drzwiami. Jakże wymownie, pomyślał Nara. Przed snem zdołał jeszcze pomyśleć,
co będzie robił, gdy zwolnią go ze służby. Na pewno to zrobią. Odkryją, że stał
się bezużyteczny i zabiorą mu odznakę. Może otworzy własną restaurację? Albo
zostanie detektywem? Otworzenie własnej agencji nie brzmiało wcale tak głupio.
Itachi pewnie się przyłączy. Tak… Prywatny detektyw Shikamaru Nara.
Grrrr…
W pomieszczeniu rozległo się ciche chrapanie.
Itachi
zdobywał się na odwagę, aby zapukać do drzwi. Miał właśnie wykonać
najtrudniejsze działanie w swoim dorosłym życiu, gdy zadzwonił telefon. Co za ulga. Na wyświetlaczu pojawił się
znajomy numer.
-
Nigdy mnie nie słuchasz? – spytał Itachi po odebraniu połączenia.
-
To ja.
-
Shino? – Itachi wycofał się, odraczając pierwotny zamiar zapukania do drzwi. –
Co jest?
-
Przyszły wyniki badania twojej krwi – westchnął w krótkiej przerwie. –
Znaleźliśmy w nim śladowe ilości rohypnolu i diazepamu. Miałeś rację. Ktoś ci
dorzucił niezłą dawkę środków odurzających, tak potężną, że nie dziwie się, że
straciłeś rozeznanie.
-
Powiedziałeś już federalnym?
-
Tak – chrząknął. – Powiedzieli, że jeśli wrócisz, oddasz broń do balistyki i
złożysz pisemne wyjaśnienia istnieje duże prawdopodobieństwo, że cię oczyszczą
z wszelkich podejrzeń. Będziesz mógł wrócić do służby.
Broń?
Gdzie, do cholery jasnej, zostawił broń? Ostatni raz miał ją w samochodzie, w
trakcie pościgu i chwilę przed wybuchem. Nie pamiętał, czy zabrał ją ze sobą,
bo bardziej interesowało go ratowanie życia Sakury. Pieprzona broń!
-
Z bronią może być problem.
-
Nie ważne. Wracaj, składaj zeznania i działaj. Z tego, co zrozumiałem chcą,
abyś przystąpił do grupy specjalnej i pomógł im znaleźć dziewczynę.
-
Sakurę? – oblazła go gęsia skórka. – Ona jest niewinna.
-
Nie mi to oceniać. Chcą ją złapać i robią to z wielkim zacięciem. Uwierz mi, w
życiu nie widziałem, aby byli na kogoś tak bardzo cięci. Myślałem, że takie
rzeczy dzieją się wyłącznie w telewizji, ale jednak nie. Nie wiem nawet, czy
jak ją znajdą to aresztują, czy od razu zabiją. Ci ludzie są… nieobliczalni.
-
Nie wracam.
-
Co? – Shino zakrztusił się śliną. – Jak to nie wracasz? Czy ty rozumiesz, co
właśnie do ciebie powiedziałem? Chcą cię oczyścić z zarzutów.
-
Jak to nie wracasz?! – Nara krzyknął do słuchawki, odebrawszy telefon Shino. –
Co to, do kurwy nędzy, ma być? Ja cię oczyszczam i staję na rzęsach, ryzykując
własną dupą, a ty pierdolisz, że nie wracasz? – Itachi usłyszał piszczenie
zawiasów, Nara pewnie zamykał drzwi. – Bardzo dobrze, nie wracaj, bo coś
kombinują – przeszedł na konspiracyjny szept. – Szef tej pierdolonej szajki,
Nagato, jest jakiś pokurwiony. Nie ufam gościowi.
-
Rozgryź NRA. – W motelowym oknie, obok którego prowadził rozmowę zapaliło się
światło. – Muszę kończyć. Daj znać, kiedy rozgryziesz tę zagadkę. Musimy
znaleźć lokalizację podaną Nejiemu. Ja w międzyczasie zajmę się znalezieniem
Sakury.
-
Kucyka Ponny? Czyś ty totalnie ocipiał?! Chcesz ryzykować życie dla jakiejś
dziwki?! Itachi, mówię poważnie, jeśli nie wrócisz oni mocno się wkurwią. Nie
wiem, czy damy radę ich przebłagać, aby dali ci jeszcze jedną szansę. Wracaj,
do kurwy nędzy!
Itachi
się rozłączył, wyjął baterię i połamał kartę. Dopiero po kilku wdechach podszedł
do drzwi i zapukał. Zasłonka w oknie się odsłoniła, po czym usłyszał klucz
przekręcany w zamku. Drzwi się otworzyły.
Ojciec
usiadł w fotelu i otworzył piwo.
Itachi
nie wiedział, jak zacząć. Przychodził z prośbą o pomoc do największego tyrana,
jakiego spotkał w życiu. Do bezwzględnego mężczyzny, którym gardził przez całe
swoje życie. Do człowieka, którego pochował w głowie trylion razy. Nigdy nie
sądził, że będzie zmuszony z nim współpracować.
-
Do rzeczy Itachi, bo widzę, że proszenie o pomoc nie jest twoją mocną stroną.
Czego ode mnie chcesz i dlaczego myślisz, że cokolwiek dla ciebie zrobię?
Jak
zwykle szczery i denerwujący. Samym głosem podnosił Itachiemu ciśnienie.
-
Muszę znaleźć dziewczynę.
-
Tę, która była u nas w domu?
-
Tak – potwierdził, przygotowany na salwę nieodpowiednich komentarzy. Ojciec
zawsze taki był. Nikogo nie lubił i nie szanował, niczego nie doceniał i nigdy
nie czuł dumy. Najlepiej zapierdoliłby cały świat bombą atomową.
-
Rozumiem – odparł, oddając się chwilowej zadumie. Itachiemu opadła szczęka. Nie
takiej odpowiedzi się spodziewał. – Co mam zrobić?
Itachi
niemal zemdlał z wrażenia. Przysiadł na parapecie, o mało nie zrywając firan. Czy
to na pewno był jego ojciec? Ten sam człowiek?
-
Nie rozumiem. – Ta przychylność wyprowadziła go z torów. Był pewien, że będzie
musiał z nim walczyć, wrzeszczeć, a może i pobić, aby uzyskać współpracę, a ten
po kilku zdaniach się zgadza. – Tak po prostu chcesz mi pomóc?
-
Gdzie powiedziałem, że tobie?
-
Sakurze? – Zdębiał. – Jak to?
-
Jestem jej coś winień.
-
Ty?!
Ojciec
w kilku zdaniach streścił historię przed staniem się bezwzględnym tyranem,
który za swoje niepowodzenia wyżywał się na synach. Przyznał się otwarcie, że
kiedyś miał inne podejście do życia, dopóki… Tutaj Itachi poczuł, jak nogi się
pod nim uginają. Jego ojciec brał udział w egzekucji rodziców Sakury.
Przyglądał się ze spokojem, bo mając do wyboru siebie, albo ich, wybrał to
bardziej oczywiste. Itachiemu pociemniało przed oczami.
-
Mężczyzna, który ich zamordował jest twoim dziadkiem.
Brakowało
mu komentarza, więc nie przerywał.
-
Ja i twoja matka przyjaźniliśmy się z Haruno. Jak byłeś mały, czego możesz nie
pamiętać, spotykaliśmy się często. Bywaliśmy na wspólnych imprezach, jadaliśmy
u siebie obiady, spędzaliśmy razem święta. Ale potem… - napił się piwa. – Potem
twoja matka zaczęła interesować tego starego głupca, Kizashiego. Nie zwracałem
na to uwagi, w sumie go rozumiałem, bo Mebuki była okropna, brzydka jak diabli.
Przyłapałem ich razem…
Matka
zdradziła ojca? Itachi zaczynał topić się w faktach, o których nie powinien
wiedzieć. Jakim cudem jego własna matka mogłaby zdradzić ojca? Czy właśnie,
dlatego wybrała tatę, gdy prosił ją, aby z nim odeszła? Chciała mu zadość
uczynić zdradę?
- Później, jak się nawaliłem wyznałem prawdę
ojcu. On się wkurzył i rozpętał wojnę. Kazał mi patrzeć, jak ich zabija, abym
wiedział, że z naszą rodziną nie ma żartów. Najważniejszy jest szacunek synu,
tak zawsze powtarzał, szacunek jest początkiem potęgi. Nigdy tego nie
rozumiałem i do końca nie wierzyłem, że ich zabije. Ale zrobił to. Pociągnął za
spust. Najpierw zabił Mebuki, a dopiero później, bardzo powolną śmiercią
załatwił Kizashiego.
Itachi
wciąż milczał. Żadne słowa nie przechodziły mu przez gardło, ślina też nie.
Miał wrażenie, że za chwile umrze. Jakim cudem nie wiedział nic o tej tragedii?
Przecież o takim morderstwie powinno być głośno.
-
Muszę przywrócić równowagę. – Ojciec wstał i odstawił piwo. – Gdy was
zobaczyłem próbowałem się przed tym chronić, chyba spanikowałem, bo bałem się,
że mnie rozpozna. Nie wiedziałem, co mam robić, więc przeprowadziłem się tutaj.
Itachi
skinął głową. Tylko tyle mógł z siebie dać. Nie patrzył ojcu w oczy. Gardził
nim jeszcze bardziej, niż przed poznaniem tego rodzinnego sekretu.
-
I Itachi… - wypuścił ociężałe powietrze z płuc. – Jeśli Sakura się dowie, że
Madara, znany przez nią, jako Obito Nagara*, jest twoim dziadkiem może to się
dla was źle skończyć.
Źle?
Wiedział, jak Sakura cierpi z powodu utraty rodziców. Czy powinien to przed nią
ukrywać? Fakt, że jest potomkiem osoby, która zabiła jej rodziców? Jakim cudem
spojrzy Sakurze w oczy? Życie bywa
pokurwione.
-
Ona chce zemsty – dodał pospiesznie ojciec. – A osoba zrodzona z nienawiści z
tego nie zrezygnuje. Nie można w mgnieniu oka stać się kimś innym. Stracisz ją,
jeśli powiesz jej prawdę i być może w obronie własnej będziesz musiał ją zabić.
Już
ją stracił. Był tego pewien, bo sam nie potrafił się zmienić i w tym rozumiał
ojca – zmiany są trudne. Tyle, że Itachi nie chciał być dłużej skurwielem.
Wyznać, czy nie wyznać Sakurze prawdy?
Najpierw musi ją odnaleźć, a wtedy zdecyduje. Zrobi to, co podpowie mu
intuicja. Ona nigdy go nie myliła.
W
prawo, czy w lewo? A co to za różnica? Sakura bała się ciemnych uliczek, nazbyt
oświetlonych miejsc, kamer ulicznych, ludzi w kapturach, czy czapkach bejsbolowych.
Zachowywała bezpieczną odległość od każdego przechodnia. Nie wiedziała, kiedy i
od kogo oberwie nożem w plecy, w brzuch, gdziekolwiek. W Tokio mogliby
poderżnąć jej gardło na środku ulicy i mało kto by zareagował na czas.
Zbyt
dużo tu śmieci i ludzi spoza marginesu, przyznała.
Stanęła
przed trudnym wyborem. Iść drogą z tysiącem kamer, gdzie program FBI wyłapie ją
w mgnieniu oka, czy ciemną uliczką, gdzie mogą już na nią czekać? Nie znała
Tokio już tak dobrze. Kiedyś owszem, znała każdą kamerę i jej ułożenie. Uczyła
się tego, aby uniknąć kary po wymierzeniu sprawiedliwości - Obito musiał
zginąć.
Determinacja
zaprowadziła ją jednak na samo dno. Obejrzała się za siebie. Itachi, ty
skurwielu bez sumienia, dlaczego jeszcze mnie nie znalazłeś? Wierzyła, że takie
typki, jak on potrzebują więcej czasu. Wciąż żywiła nadzieje. Nie miała innego
wyjścia.
Zrobiła
krok. Ciemna uliczka wygrała. Zatrzymała się w cieniu, oparła o ścianę i
skuliła za śmietnikiem. Rozpłakała się. Skąd pojawiła się w jej głowie myśl, że
mogła wzbudzić w Itachim jakieś uczucia? Skoro Hinacie się nie udało, a latała
za nim dwa lata. Na początku współczuła jej, bo widziała, że Hinata wciąż go
kocha. Sakura zastanawiała się wtedy, jak można poczuć cokolwiek do takiego
faceta? Był odpychający w każdym calu. Ten jego styl chodzenia, ubierania się,
mówienia. Gbur i tyle. Potem poznała go bliżej. Uratował jej życie. Uspakajał
ją. O dziwo działał na nią kojąco. Dlaczego? Teraz się od niego uzależniła.
Niedoświadczona agentka FBI, w tym świecie była mrówką. Nic nie znaczyła. Nie
miała żadnych pleców, nie znalazła kryjówki, ani osób, które cokolwiek by jej
wisiały. Itachi wręcz przeciwnie. On sam nie zdawał sobie sprawy, jak szybko
informacje o nim się rozleciały po mieście. Jest znany, szanowany i doceniany.
Ma niejednego osobnika, który wisi mu przysługę.
Czemu, do
diabła, od niego odeszła? Powinna tupnąć nogą i zostać. Wiedziała, że chciał,
aby została. Bo chciał, prawda? Od niego zależało jej życie, które wbrew
przekonaniu i tak długo już trwało. Sądziła, że jak tylko pojawi się w mieście
to ją sprzątną. Pieprzony, Nagato! Pierdolony skurwysyn siedzący w kieszeni
Obito!!! I jeszcze, na jej niekorzyść, ma taką renomę, że żadne jej słowa, bez
dowodów, nie przejdą. Nie uwierzą jej. Skoro nawet Itachi nie uwierzył, to
dlaczego ktoś inny miałby?
Co za ironia.
Ma pieniądze, a nie umie ich wykorzystać. Nie wie komu i co może dać. Przecież
nie pierwszej napotkanej osobie. Zabawa w striptizerkę nie wyszła jej na dobre.
Kroki. Tak,
jak na zawołanie pojawiły się kroki. A znała przysłowie, nie wywołuj wilka z
lasu, a i tak myślała o kłopotach. Miała wrażenie, że przyciągała je właśnie
myślami. Miała jeszcze broń, którą dał jej Itachi. Ale nie wiedziała, czy da
radę z niej skorzystać. Wystarczyło jej wrażeń, zapachu prochu i co najważniejsze
śmierci na kolejne długie lata. Może powinna odpuścić?
Zauważyła trzy
postacie nadchodzące w jej stronę. Zajmowały całą uliczkę. Rozglądali się.
Pewnie jej szukali. Wiedziała, że ją znajdą. To była kwestia czasu.
Najwyższy z
nich, idący po środku, sięgnął pod kurtkę. Sakura próbowała dosięgnąć broni
Shikamaru, ale…
Nie miała jej.
W przypływie adrenaliny przeszukała wszystkie kieszenie. Cholera! Musiała ją
zgubić.
Nie widziała dla
siebie szans w walce wręcz na trzech facetów. Nawet w pojedynkę nie sądziła,
aby wygrała z takimi dryblasami. Ich gabaryty były porównywalne do kulturystów,
którzy większość czasu spędzają na siłowni.
Wychyliła się
zza śmietników gotowa do ucieczki. Ktoś jednak zastąpił jej drogę. Stalowa lufa
pistoletu przeleciała koło policzka i wystrzeliła blisko ucha.
Trzech typków
się rozproszyło.
Ogłuszona
przechyliła się na bok. Ten ktoś nie pozwolił jej opaść na asfalt, pociągnął ją
za śmietniki i skulił ją w bezpiecznej pozycji. Nie stawiała oporu. Ledwo
wiedziała, co się dzieje.
Łuski opadały
przed Sakury stopami. Strzelanina trwała w najlepsze. Kto ją uratował? Itachi?
Rozmyślił się i przyszedł po nią? Z każdym rozbłyskiem iskier opuszczających
lufę kuliła się w sobie.
Światło
zgasło. Zerknęła w bok, nie mniej ogłuszona, niż kilka sekund temu. Huk
wystrzału nadal piszczał w głowie. W ciemności rozpoznała usta. Coś mówiły.
Tak, one coś mówiły. Tylko, co do cholery, chciał jej przekazać?
Zmienił
magazynek i wystrzelił serię na ślepo. Komora cofnęła się i wtedy złapał ją za
rękę i pociągnął nisko przy ziemi. Uciekali, więc pewnie to próbował jej
przekazać, gdy przeładowywał broń. Dokąd ją zabiera?
Otworzył
przed nią drzwi i wcisnął na tylne siedzenie. Położyła się, chroniąc głowę.
Jasna cholera! Padły kolejne strzały. Popękane szkło raniło w skórę.
Samochód
wyrwał z piskiem. Nie zatrzymał się, choć słyszała trąbienie. To znaczyło, że
odzyskiwała słuch. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego ogłuszenia.
-
Sakura, co się z tobą, do kurwy nędzy, dzieje?! – Rozpoznawała głos kierowcy.
Samochodem zarzuciło, gdy weszli w ostry zakręt. – Bierz spluwę i strzelaj!!!
Strzelaj, kurwa, strzelaj!!!
Przed
oczami Sakury mignął karabin. Wyciągnęła po niego rękę. Musnęła palcem czarną
stal. Dosunęła drugi palec. No dawaj!
Jeszcze trochę, a weźmie do ręki ponad dwu kilogramowy sprzęt. Uwielbiała tę
broń, M4, najlepszy karabin szturmowy, z jakim w życiu miała do czynienia.
Kaliber 5,56 mm potrafił zrobić z ludzkiej czaszki miazgę.
Jeszcze
tylko trochę…
Troszeczkę.
Tak!
Złapała go w rękę. Podrzuciła, aby przerzucić do drugiej.
Samochód
nieoczekiwanie zahamował. Poobijane ciało dziewczyny wpadło w siedzenia.
*Nazwisko
zmienione celowo, na użycie opowiadania.
______
Przepraszam za takie zawirowania. Od
razu mówię, że tekst był redagowany raz – na szybko. Nie mam czasu, albo sił,
żeby pisać regularnie na Agonię. Nawet nie wiecie, jaką męczarnie przechodzę z „SABW”.
Jak nie siedzę w pracy, 24h, bądź trenuję, to wprowadzam poprawki, czytam
poradniki, albo po prostu rozmawiam ze swoją redaktorką, jakby tu ugryźć
niektóre sprawy. Miałam zamiar rozdział wstawić wczoraj, ale jak położyłam się
na drzemkę o 17, tak obudziłam się o 2 w nocy. Zmęczenie przeważa.
Postaram się teraz wstawiać coś
częściej.
Świetne jak zawsze :D Szkoda tylko, że teraz trzeba tyle czekać... Ale przynajmniej uda Ci się z tą książką. Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się za niedługo
OdpowiedzUsuńŚwietne! Tylko trzeba tyle czekać...
OdpowiedzUsuń