niedziela, 13 marca 2016

Detektyw i różowa dziwka

VII. PIF PAF i KREW

            - Już? Czujesz się lepiej?
            Ojciec spoglądał na syna właśnie tak, jak powinien. Z troską, współczuciem i chyba można rzec z miłością. Czy Fugaku naprawdę się zmienił? Ojca pamiętał inaczej, jako surowego tyrana, który w życiu nie podałby synowi pomocnej ręki. Teraz pił z nim szkocką z lodem. Niezbyt pamiętał, kiedy ojciec wsunął mu szklankę do dłoni.
            - Sam nie wiem – alkohol palił Itachiego w gardle. – Mówisz mi za dużo. Chyba. Nie wiem. Ja pierdole, ale mnie zajebałeś w akcji. Wybacz, ale średnio w to wierzę. Matka dopuściła się zdrady? To, że brałeś udział w egzekucji jeszcze wyobrazić sobie potrafię, ale mamę z innym?
            - Nie doceniasz jej.
            - Nie – poprosił o dolewkę gestem dłoni. – Właściwie się jej nie dziwię – westchnął zmęczony tymi informacjami, mama była według niego aniołem. – Jak się dostać do Madary? Wiesz, gdzie się ukrywa?
            - Przed chwilą jeszcze chciałeś szukać Sakury, a teraz chcesz wykonać samobójczą misję? Nie da się do niego dostać. To niemożliwe. Każdy kto podejdzie od razu ginie. Snajperzy, prywatna ochrona w uniformach i w cywilu, szyby kuloodporne. Posiadają prawdziwy arsenał.
            - Jak Hinata… - szepnął bezmyślnie, przypominając sobie o jej śmierci. Nagle zrobiło mu się słabo. Ostatnio działo się zbyt wiele złego. Nie lubił, gdy życie stawało się nie do ogarnięcia.
            - Hinata? – Ojciec uniósł spojrzenie znad szklanki. Jego oczy, może rozszerzone źrenice albo popękane naczynka, odkryły część ludzkiej strony, do której ciężko było się Itachiemu przyzwyczaić. – Hinata Hyuga?
            - Tak? – odparował pytaniem. – Znasz ją?
            Fugaku milczał. Tylko wpatrywał się w podłogę. Naprawdę ciężko za nim nadążyć. Itachi wolał nie pytać drugi raz. Miał ochotę zadzwonić do Nary, sprawdzić, jak u nich postępy w sprawie. Możliwe, że udało mu się rozwiązać to głupie NRA i w końcu ruszyliby do przodu. Nienawidził grzebać w gównie, tym bardziej nienawidził stać w miejscu. Nic nie zabijało ludzkiego umysłu tak, jak zastój.
            Sasuke, Sakura i Hinata. Czy coś łączyło tę trójkę? Z zachowania ojca wywnioskował, że coś musiało być na rzeczy. Co prawda nie spytał o Sasuke, ale wiedział, że skoro Madara to ich dziadek zdobył punkt zaczepienia. Sasuke od dzieciaka ciągnął na złą stronę. Itachi dobry i przykładny syn, Sasuke zazdrosny i rozgoryczony bachor. Przysiągł sobie, że jak tylko spotka młodszego brata to spierze go na kwaśne jabłko. Pokaże mu, jak to jest wkurwiać starszego brata.
            - Nara się odzywał…? Itachi?
            - Nara?
            - No, chłopak, który cię przywiózł. Tak na marginesie to szybko doszedłeś do siebie po ostatnich wydarzeniach. Ciężko mi przyznać, ale jestem pod wrażeniem twojej siły. Jednak nie wychowałem ciebie na mięczaka i wazeliniarza.
            W ogólnie nie wychowałeś – miał na końcu języka, ale się powstrzymał. Nie będzie drażnił kury znoszącej złote jaja. Potrzebował pomocy ojca.
            - Jestem na przeciwbólowych. Nara się nie odzywał. Federalni mnie szukają, więc musiałem wyrzucić kartę sim z telefonu. Wolałem nie ryzykować.
            - Musiałeś wyrzucić…? – Ojciec zerknął na okno, wyciągając szyję. – Kiedy?
            - Kiedy, co?
            - Kiedy wyrzuciłeś kartę?!
            - Przed kilkoma minutami.
            - Do kurwy nędzy, Itachi, niczego cię nie nauczyli w tej policji?!
            Ojciec złapał go za bluzę i ściągnął na podłogę. Padły pierwsze strzały. Huk wystrzału prześcigał się z trzaskiem pękającego szkła. Itachi niemal natychmiast sięgnął po broń. Teraz nie żałował, że zabrał ją Sakurze.
            Fugaku dołączył się do akcji. Przeczołgał się pod łóżko, spod niego wyciągnął walizkę. Pociski bałamuciły wszystko. Od pustej szklanki, którą nie dawno Itachi odstawił na stolik, po betonowe ściany, stoliki, kanapy, poduszki. Kurz, pióra i odłamki szkieł padały na dywan w różnym tempie.
            - Osłaniaj mnie, kurwa!
            Tego ojciec powtarzać dwa razy nie musiał. Itachi wyskoczył zza rogu kanapy i wystrzelił serię w okno. Dziwnie się czuł, biorąc udział w strzelaninie z ojcem, ale udało mu się przełączyć na tryb gliniarza. Dokładnie tak, jak nauczyła go ulica – bezlitosny, pozbawiony strachu wojownik z giwerą w dłoni.
            Motelowe drzwi wejściowe trzasnęły o ścianę. Wdarli się do środka?
            Gdzieś za plecami Itachiego przebiegł szczęk odblokowywanej broni. Karabin? Ojciec szybko uporał się z jego złożeniem. Kim był Fugaku Uchiha?
            Padł strzał. Żarówka schowana pod kloszem wypuściła iskry przy eksplozji. W pokoju zapadła ciemność.
            Itachi słyszał wyłącznie własny oddech, a chciał dosłyszeć kroki. Wycelował blisko przy ziemi. Jeśli tylko ktoś wychyli się zza wnęki przestrzeli mu piszczel, albo kostkę, byleby powalić intruza na ziemię.
            - Do tylnego wyjścia. – Ojciec pociągnął go za bluzę. Czy on nie przestanie nim tak pomiatać? Nie pamiętał, kiedy czuł się, jak żółtodziób. Chyba nawet na początku kariery w policji nikt go tak nie traktował.
            Ale właściwie tego się spodziewał po byłym wojskowym. Zawsze przygotowany na akcje z opracowanym planem ewakuacyjnym. Itachi z trudem musiał przyznać, że swój szał na punkcie bezpieczeństwa odziedziczył po nim. Tym razem jednak wyrwał się ojcu i sam go cofnął pod kanapę. Nie do tylnego wyjścia, był przekonany, że FBI sprawdziło wszystkie możliwości ucieczki, nim ruszyli do ataku – o ile to było FBI. Fugaku skinął głową.
            Skoro mieli za przeciwników przeszkolonych zabójców (agentów), a tak właśnie Itachi myślał, bo na szkółce uczyli go, aby przeceniać przeciwników zamiast ich nie doceniać, pomyślał, że rozwalenie drzwi miało służyć za dywersję. Nikt nie wszedł do środka, co było aż nazbyt podejrzane.
            Itachi przykucnął po jednej stronie ściany, ojciec po drugiej. Wysunął trzy palce, rozpoczynając odliczanie. Na pełną pięść oboje mieli wyjść na zewnątrz. Taki był plan.
            Zacisnął pięść. Fugaku przysunął kolbę do barku. Wychylali się jednocześnie.
            W tym samym momencie do pomieszczenia wleciało coś małego, zdecydowanie metalowego. Zadudniło o podłoże.
            Jeżeli kiedykolwiek dla Itachiego szybko płynął czas, to teraz zapierdalał z prędkością światła. Granat wybuchł, robiąc spustoszenie. Oboje zdążyli wycofać się na bezpieczną odległość, ale odrzut i tak pozbawił ich równowagi. Wylądowali na podłodze w sypialni.
            Fugaku przesunął po drewnianych panelach magnuma 44. Itachi przechwycił ją z uśmiechem, choć bał się broni z takim kalibrem.
            Tak, jak reaguje przyparty do muru szczur, tak zareagowali oni. Nie pozostało nic innego oprócz obrony. Szczur zaatakuje, choćby miał marne szanse. Ta dwójka genetycznie połączonych ze sobą mężczyzn zrobiła tak samo.
            Łuski opadały na ziemię. Odziane na czarno sylwetki rozproszyły się po korytarzu, w oknach, w tylnych drzwiach. Itachi machał rękoma naprzemiennie. Nie skupiał się na celowaniu. Wystrzeliwał pociski z magnuma i beretty dla hałasu i odstraszania przeciwników. Jedną w prawo, drugą w lewo.
            Fugaku podbiegł pod okno. Wychylał się i strzelał. Robił tak kilka razy, aż przysunął się do ściany i dwoma palcami przywołał do siebie Itachiego. Wyglądało na to, że z jednej strony mieli oczyszczoną drogę. Chociaż na kilka sekund.
            Niestety Itachi nie mógł się ruszyć. Opróżnił magazynek i bębenek spluw. Był bez naboi, a z naprzeciwka napierał na niego niski agent z karabinem snajperskim. Czerwona kropka laseru naleciała na jego klatkę piersiową, blisko serca. Naciśnięcie spustu oznaczało dla Itachiego pewną śmierć. Za duży kaliber na skurczone od skurwysyństwa serce Uchihy.
            Ten huk był głośniejszy od wszystkich innych, wydawało się, że dźwiękiem i pociskiem sterowała sama kostucha. Itachi skręcił głowę, nie chciał patrzeć, po czym poczuł uderzenie z lewej strony. Ojciec jęknął z bólu, gdy opadali na łóżko.
            Czerwona kropka wróciła. Tym razem rozświetliła czoło Itachiego, najwyraźniej chciała naprawić to, co jeszcze sekundę temu zepsuła. Pech chciał, że ojciec był nieprzytomny, a jedyne bronie jakie posiadali i które miałyby szanse z karabinem leżały gdzieś na podłodze, bezużyteczne.
            Żałował, że ojciec go nie poświęcił. Mógł pozbyć się zagrożenia zamiast bawić się w żywą tarczę. Chociaż jeden z nich by przeżył. Co za idiota!
            Wyraźnie widział palec agenta dociskający spust snajperki. Itachi czekał na śmierć w spokoju. Zginie, jak łajza w hotelowym pokoju, ale nie okaże skruchy. Nie będzie prosił o litość.
Kurwa, a jeszcze tyle jest do zrobienia!
            Ostatni oddany strzał dzisiejszego wieczoru. Lufa znajomej srebrnej beretty podskoczyła, w oczach Itachiego się rozdwoiła. Mózg agenta bez kasku chlupnął na ścianę, wydając przy tym charakterystyczny plusk.
            - Co z nim?! – Shikamaru schował spluwę za plecami. Pomógł zdjąć z Itachiego Fugaku.
            - Żyje, kurwa. Czułem, jak oddycha – poszukał w ciele ojca rany postrzałowej. Dostał w ramię. – A ty, co tak długo?! Znowu, kurwa, spałeś?!
            - A co ja mogę za to, że drzemka dobrze wpływa na zdrowie? – wzruszył ramionami.  – Trzeba go obudzić. Na razie jest czysto, ale mogą przysłać wsparcie. Albo inaczej… Na pewno wyślą wsparcie.
            - Mówisz i masz. – Itachi z przyjemnością uderzył ojca w twarz. Nie oszczędzał staruszka, który przyjął na siebie pocisk. – Wstawaj, kurwa! Czas spierdalać!
            - Kurwa! – Ojciec syknął wściekły, łapiąc się za obolałe ramię. Jego twarz poczerwieniała, na czole wyskoczyły żyły.
            Po kilku sekundach dokuśtykali do samochodu. Ojca rozłożyli na tylnej kanapie,  zacisnęli mu ranę opaską i sami usiedli z przodu. Itachi zgodził się oddać Narze kierownice. Nie wierzył, że z taką dawką adrenaliny da radę normalnie prowadzić.
            - Pokaż telefon.
            Nara bezmyślnie podał Itachiemu komórkę. Ten wyrzucił ją przez okno.
            - Co jest, kurwa?! Pojebało cię?! Wiesz ile te telefony kosztują?!
            - Drugi raz tego błędu nie popełnię – zerknął na ojca, który odpływał. Tracił sporo krwi. – Jedziemy. Musimy go jakoś połatać. Po kolorze krwi wnioskuję, że pocisk nie naruszył aorty, ale nie będę ryzykował moją niefachową opinią. Znam się na ranach postrzałowych, jak chuj na tortach ślubnych.
            - NRA…. – Fugaku majaczył, na co oboje zesztywnieli i spojrzeli po sobie. – NRA nam pomoże.
            - Co powiedziałeś? Kurwa! Musiałeś zemdleć właśnie teraz? Zawsze znajdziesz sobie odpowiedni moment na spierdolenie akcji. – podrapał się po skroni. – Działamy po mojemu. Przyspiesz, Nara! Skoro prowadzisz to depnij gazu!


            Nagato przeklął pod nosem. Jebany Itachi! Co w niego wstąpiło, aby pozwolić tym amatorom zająć się czyszczeniem? Powinien sam to załatwić. Szef nie będzie zadowolony. Minęło tyle czasu, a on wciąż nie złapał żadnego Uchihy. Chyba nie docenił tej dwójki. Jakim cudem te cholerne chwasty wciąż żyją? Przeżyli kilka strzelanin i wypadek samochodowy. Nawet Nara wymknął się spod kontroli – pozbyli się jego telefonu.
            Pierdolony śpioch zrobił go w konia. Ograł go! Nara nie jest taki głupi na jakiego wygląda. Udaje neutralnego lenia, przez co wprowadza zamieszanie. Nagato źle go ocenił. Plotki się sprawdziły - Shikamaru należał do elity. Dlaczego zlecił jego pilnowanie kolejnym żółtodziobom? Czy na tym świecie nie ma już porządnych agentów? Zamiast patrzeć w kamery grali w karty. Idioci! Wystarczyło, że Nara nagrał na dyktafon chrapanie i włączył zapętlanie. Nim się zorientowali jego dawno nie było.
            Pieprzone gówno! Ścisnął w ręce telefon. Szef go zabije, jeśli się dowie o całym zamieszaniu. Mógł ich zabić przy pierwszej okazji, a teraz zwierzyny rozproszyły się w zarośla. Przyrzekł sobie, że ich znajdzie. Bez pomocy debili z korporacji.
            - Szefie?
            Wpuścił do środka młodziaka i zatrzasnął drzwi. Nim tamten zdołał z siebie cokolwiek wykrztusić uderzył go w twarz, nie pięścią, a tonfą, z którą się nie rozstawał. Stwierdził, że ten cios mógł być przesadą. Krew chlapnęła na biurko, zabrudzając dokumenty. Musi zachować ostrożność, aby go nie zabić. Zdecydował walić po brzuchu. Trochę obije mu wnętrzności i co najwyżej złamie kilka żeber. Młody i tak nic nie powie. Nie może.
            Czarna pałka uderzała w wijące się na podłodze ciało. To za Itachiego, Fugaku i Sakurę! Jeszcze pokaże szczeniakom z korporacji, jak to jest zawodzić przełożonego!
Nagato uspokoił się dokładnie po czterdziestym uderzeniu.
            - Czego, kurwa, chciałeś? – poprawił mokrą od potu grzywkę.
            - Przyszedłem… - wypluł krew. Nagato to nie ruszyło. Najwyżej umrze. Takich, jak on ma na pęczki. – Sakura… Nie żyje.
            Nagato roześmiał się w niebogłosy. Pieprzona różowa dziwka umarła! W końcu jakaś dobra wiadomość. Poczuł silną chęć na wódkę. I na seks. Przed wyjściem kopnął poturbowanego w brzuch, upoił się jękiem, zgasił światło i wyszedł. Tego dnia zamówi dwie laski, bo zasługiwał na porządne dymanko.
            Jeden problem rozwiązany. Sakura nie żyje! Teraz pozostało sprzątnąć Itachiego. Tym zajmie się sam, ale jutro. Musi najpierw wymyślić sposób na powolną śmierć. 

3 komentarze:

  1. Świetny, ale gdzie kontynuacja?
    Fugaku niby jest lepszy niż Itacz myślał, nono.

    OdpowiedzUsuń
  2. A nowych rozdziałów ni mo :c

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy coś się jeszcze pojawi?

    OdpowiedzUsuń