Mam nadzieję, że otrzymaliście dużo prezentów od Mikołaja :)
Ode mnie dostajecie ostatnią część Bez Polotu ;p!!
Najlepszego ^^
Część druga: KLIK
Część trzecia: KLIK
Część czwarta: KLIK
Część piąta: KLIK
CZ VI – OSTATNIA
- Nic nie
zrobiłem! Jestem niewinny! – próbował walczyć z kajdankami i dwoma wielkoludami
w mundurze. Na nic zdały się jego krzyki, wręcz przeciwnie, właśnie przez nie
był ignorowany.
Patrzył na długowłosego mężczyznę w
garniturze. Na jego szeroki uśmiech i pełne pożądania spojrzenie, gdy rozmawiał
z panią detektyw. Ona, zauroczona jego urokiem osobistym, pogłaskała go po
ramieniu. Tylko na niego zwracała uwagę.
-
Jeśli wyprowadzicie mnie z klatki moja żona i dziecko zginą! Zabiją ich! –
zaparł się nogami o ścianę przed drzwiami. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę.
– One zginą! Błagam was! Nie wyprowadzajcie mnie stąd! Zrobię wszystko, co
tylko będziecie chcieli. Tylko nie róbcie tego!
Zakołysali głowami, popatrzyli na niego
z politowaniem, a później wrócili do flirtowania. Zignorowali go, gdy prosił, a
prosił od samego mieszkania, gdy umundurowani wdarli się do środka, rozwalając
drzwi. Błagał ich, aby mu uwierzyli, ale główni dowodzący byli zbyt
rozproszeni, aby doszukiwać się prawdy w jego słowach. A wszystko przez niego, przez
wysokiego mężczyznę w garniturze. Nigdy go nie zapomni. Będzie go pamiętał do
końca swojego życia.
-
Pomóż mi! – walczył do upadłego, jednak policjanci byli silniejsi. Zepchnęli
nogi na podłogę.
-
Poczekajcie. – Nieznajomy pracownik służb specjalnych podszedł bliżej. Zajrzał
mu głęboko w oczy, jakby próbował tym prostym sposobem przejrzeć jego umysł i
duszę. Choć była nieczysta, nie musiała egzekwować o śmierci niewinnych ludzi.
Kochał swoją żonę i dziecko. Oni byli dla niego całym światem. Właśnie po to,
aby zapewnić im lepszą przyszłość zagrał w niebezpieczną grę, przegrał z kretesem,
lecz wciąż mógł odmienić ich los.
-
Zabiją ich – mówił przez łzy. – Proszę cię. Jeśli opuszczę ten budynek moja
żona i dziecko zginą. Wysadzi całe piętro.
Parsknął – właśnie tak skwitował te
błagalne słowa.
-
Wyprowadźcie go. Kłamie, aby zebrać na czasie. Na komendzie go przesłuchamy. –
Ten głos długo pozostał w jego pamięci. Wiedział, że nigdy go nie zapomni. Jest
zbyt charakterystyczny. W końcu należy do człowieka, który oficjalnie skazał
jego rodzinę na śmierć.
-
Nieee! – oberwał z gumowej pałki dwa razy w brzuch. Nie mógł dłużej stawiać
oporu.
Pamiętał tamto zdarzenie, jak przez
mgłę. Jak klatki filmowe puszczane na przemian z czarnym tłem, codziennie
trapiące jego myśli. Wyprowadzili go. Gdy tylko przeszedł przez próg klatki,
opuszczony budynek przy porcie, naprzeciwko nich, eksplodował. Płomienie
wydostały się na zewnątrz, kawałki szyb zasypały ulice i chodnik. Nigdy nie
zapomni tamtego dnia, bo stracił wszystko – żywcem wyrwano mu serce z klatki
piersiowej. Nie mógł tego zapomnieć. Nigdy.
Itachi
podał bratu radio i słuchawkę. Sasuke od razu przypiął radio do paska, a
słuchawkę puścił pod koszulką i włożył do ucha. Druga trafiła w ręce Sasoriego.
Szybko uwinął się z podłączaniem, po czym podszedł do bagażnika i wyciągnął z
niego wielką czarną walizkę. Położył ją na dachu samochodu.
-
Jesteś pewien, że to tutaj? – odpiął zamek. – Skąd ta pewność, że właśnie tutaj
są?
-
Po prostu, to wiem – nie powiedział prawdy, nie przyznał się skąd w nim taka
pewność. Tamtego nieszczęsnego dnia, z jego winy, ktoś stracił życie właśnie w
jednym z takich opuszczonych budynków blisko portu.
-
Jesteś pewny, że chcesz mnie na dachu? – Otworzył walizkę, zabrał się za
składanie jego ulubionej sowieckiej broni snajperkiej, Dragunova.
-
Tak. Sasuke mi wystarczy. Jest mniej widoczny – uśmiechnął się, choć nie było
mu do śmiechu. Po prostu chciał pokazać przyjacielowi, że jest dobrej myśli. –
Poza tym mimo wszystko ty strzelasz lepiej, a celne zabezpieczenie zawsze się
przyda. Masz siedzieć w ukryciu, aż dam ci sygnał, rozumiesz? Jesteś moim asem
w rękawie.
-
Zrozumiałem.
-
Poradzisz sobie?
Sasuke niepewnie pokiwał głową. Nie miał
pojęcia czy sobie poradzi. Pierwszy raz w życiu został postawiony w takiej
sytuacji, zmuszony do wykorzystania całej wiedzy i doświadczenia, jakie zdobył
w tych niewielu latach czynnej służby w firmie. Był jednak pewny, że da z
siebie wszystko, choć wolałby, aby to były ćwiczenia.
Ekscytacja
go podniecała. Znalazł go, w końcu się zjawił, Bóg go wysłuchał – przyszedł
czas zemsty. To go cieszy. Napełniło go taką ilością energii, że na chwilę
poczuł znowu krew buzującą w jego żyłach – tak, poczuł, jak to jest naprawdę
żyć. Marzenia się spełniają.
-
A teraz dziecinko. – Szybkim ruchem oderwał taśmę. Sakura jęknęła, gdy klej
błyskawicznie odszedł od jej skóry. Bolało. Czy wciąż ma jeszcze wargi? – Chcę,
abyś krzyczała – wyjął swoimi wielkimi brudnymi paluchami szmatę. – Bardzo cię
proszę, krzyknij. – potrząsała głową. – Krzyknij! – ścisnął jej poliki. –
Krzyknij, suko! On musi cię słyszeć. Musi wiedzieć, dokąd iść.
To wariat – tego była pewna. Nie chciała
mu dać satysfakcji. Co jeśli uda mu się pokonać Itachiego? Jej serce zabiło
szybciej. Była nadzieja. Dopóki żył, była nadzieja.
Przemierzał
wąskie, ciemne korytarze z latarką w lewej ręce uniesionej nad prawą dłoń,
która dzierżyła Glocka. Przygotowany do akcji zachowywał czujność. Robił kilka
korków, po czym nasłuchiwał. Na szczęście w starych, opuszczonych budynkach
dźwięki bardzo dobrze się nosiły. Mógł usłyszeć nadchodzące zagrożenie dostatecznie
szybko, aby mieć szansę na obronę.
-
U mnie na razie czysto – usłyszał głos
Sasuke w radiu.
-
U mnie to samo.
Powoli tracił nadzieję. Przeszukali
spory metraż budynku, a wciąż nie znaleźli śladu Sakury i jej porywacza. Mógł
się pomylić.
A może nie mógł?
Krzyk Sakury szybko przebiegł po
pomieszczeniach, aż w końcu wparował w jego uszy. Zabolało go serce.
-
To Sakura – zaczął biec. – Jest na dole. Biegnę tam.
Całe doświadczenie, jakie dotychczas
zdobył, wszelkie głosy zdrowego rozsądku, niesamowicie wielka ilość godzin
spędzonych w terenie – nagle wyparowały. Miał pustą głowę i jeden jedyny cel –
uratować Sakurę bez względu na to, co się z nim stanie.
- Nie biegnij
tam! – Sasori zacisnął zęby i zmarszczył nos. Stracił połączenie z Itachim.
Spodziewał się tego. Przyjaciel stracił
głowę, narażając całą akcję na szwank. Wściekły zostawił broń na przygotowanym
przez niego stanowisku, mając nadzieję, że nikt jej nie znajdzie i pobiegł.
Opuścił swoje miejsce, gdyż wiedział, jak może zakończyć się narwana reakcja
Itachiego.
-
Cholerny głupek – burknął, zbiegając po schodach. – Sasuke słuchaj! Zmiana
planów!
Miał gdzieś bycie asem w rękawie. Nikomu
się nie przyda, gdy Itachi zginie.
Nogą
wyłamał zamek, drzwi zatrzeszczały i z hukiem otworzyły się na oścież. Trafił
do pokoju, umieszczonego w piwnicy, jedynego takiego, w którym panowała jasność
wydobywająca się z zapalonych świec. Na środku siedziała Sakura przywiązana do
krzesła. Być może zachował się, jak idiota, ale i tak już spalił cały plan,
więc wszedł powoli do środka. Nie spieszył się. Wiedział, że to pułapka. Gdy
się zbliżył zobaczył na jej wieczorowej sukni krew, która wyciekała z rany w
ramieniu. Skrzywdził ją. Sukinsyn ją skrzywdził.
-
Czekałem na ciebie. – Mężczyzna zaklaskał cicho, po czym wyszedł z cienia.
Zbliżył się do Sakury, przysunął do jej karku broń. – Długo na ciebie czekałem.
Nie tak go zapamiętał. Porywacz miał
długie, niezadbane czarne włosy, które gdzieniegdzie zaplątały się w wielkie
kołtuny. Broda już nie była tak idealnie wyrównana, teraz pochłaniała połowę
jego twarzy i szyi, tworząc z niego idealny przykład nadający się na zagranie bezdomnego.
Cały jego elegancki wizerunek, jaki utrzymywał przed utratą rodziny zniknął
bezpowrotnie.
-
Doczekałeś się – trzymał opuszczoną broń. Spodziewał się, że za chwilę
mężczyzna karze mu ją wyrzucić. Zastanawiał się, czy wypowiedzenie tak
lekkomyślnych słów ze słyszalną pogardą może sprowokować porywacza.
Zamiast odpowiedzieć sięgnął do kieszeni
wolną ręką i wyciągnął wymiętoloną paczkę papierosów. Doczekał się chwili, w
której mógł zapalić. Miał ostatniego papierosa. Wytrząsając go z miękkiej
paczki włożył do ust, potem odpalił go starą krzemową zapalniczką. Ani przez
chwilę nie spuścił Itachiego z oczu. Wpuszczenie nikotyny do płuc było jego pierwszą
nagrodą dzisiejszego dnia.
-
Spójrz, przyszedł twój bohater. – Z trudem obluzował opaskę i odsłonił
dziewczynie oczy. – Powiedz mu, jak bardzo się cieszysz z jego obecności. W
końcu to przez niego tutaj trafiłaś.
Nie odezwała się, ani słowem. Nie winiła
Itachiego. Całą swoją wściekłość skierowała na agresora i to jego obwiniała za
cierpienie, jakie musiała przejść. Zarówno to psychiczne, jak i fizyczne. Nie
omieszkała jednak zaszczycić ukochanego spojrzeniem pełnym strachu. Chciała
odkryć w nim promyk nadziei. Myślała, że jak zajrzy mu w oczy odnajdzie siłę,
być może w jakiś sposób ją pocieszy. Nie odnalazła w nim niczego – był poważny,
a jego mimika nie zdradzała żadnych ekspresji.
-
Asuma – interesował go wyłącznie on. Musiał na razie zapomnieć o Sakurze, pokonać
wewnętrzną chęć wzięcia jej na ręce. Będzie jej rycerzem na białym koniu.
Będzie, ale na razie musi pokonać długą drogę do serca sponiewieranego przez
życie mężczyzny. Wierzył, że odnajdzie w nim człowieczeństwo.
-
Nie waż się wypowiadać mojego imienia z taką lekkością! – poddenerwowany
zamachnął pistoletem. Palec na spuście niebezpiecznie drgnął.
-
Przepraszam. – Próbował mu pokazać swoją uległość.
Mężczyzna stanął obok dziewczyny, nadal
mierząc do niej z broni. Itachi zapamiętał go inaczej, gdy się ostatni raz
widzieli mężczyzna miał zdecydowanie większą budowę ciała, strasznie schudł.
-
Myślisz, że teraz ktoś pomoże bohaterowi? Człowiekowi, który zasłonił ciałem
ważniaka?
Wiedział, że to wypłynie. Z powodu
wzburzonej w organizmie adrenaliny jego źrenice się poszerzyły..
-
Jeden nabój w barku – przybliżył żarzącego się papierosa do otwartej rany
dziewczyny. Przymknęła jedno oko i cicho jęknęła, gdy ciepło zaczęło ją ranić.
– Właśnie w tym barku, prawda?
-
Przestań – wyciągnął do przodu dłoń, próbował zrobić krok, jednak noga zawisła
w powietrzu, gdy Asuma niezadowolony pokręcił głową. – Proszę cię, nie rób jej
krzywdy.
-
Ten jeden pocisk, trochę bólu, krótki pobyt w szpitalu, plus rehabilitacja
sprawił, że umorzyli sprawę. Bo kto chce odpowiadać za skazanie bohatera,
prawda? – odsunął od świeżej rany papierosa i ponownie włożył go do warg. –
Wielki mi bohater.
-
Wiesz, dlaczego przyjąłem za kongresmena kulkę?! – Nie wytrzymał dłużej. –
Dlaczego nie lubię, jak ludzie o tym gadają?!
-
Powiedz mi – wypuścił dym nosem. – Powiedz nam.
-
Bo chciałem zginąć! Liczyłem na śmierć! Błagałem o nią, a jednak przeżyłem!
Chciałem umrzeć!
Sakura nasłuchiwała z wielkim
zainteresowaniem. Teraz skupiła całą uwagę wyłącznie na ochroniarzu, którego
darzyła wielkimi uczuciami. Te słowa ją zabolały. Nie sądziła, że w Itachim
może się chować tyle cierpienia. Nic nie zauważyła. Podejrzewała go o bycie
służbistą, gdy on przeżywał wewnętrzne katusze. Pragnęła go przytulić.
Pocieszyć. Spróbować mu pomóc wyleczyć rany. Tak nagle, tak po prostu.
-
Nie chciałem ich śmierci – wbił wzrok z podłogę. – Każdego dnia żałowałem, że
to nie ja byłem na ich miejscu! Że ciebie nie posłuchałem! Codziennie pluje
sobie w twarz, bo zachłystnąłem się pewnością siebie! Każdego pieprzonego dnia
żałuje!
-
Kłamiesz! – podjął wysoki, bardzo gruby ton. – Mogłeś je uratować! Mogłeś, ale
wybrałeś siebie! Teraz ja ci pokaże, jak to jest, gdy ktoś ci kogoś odbiera!
Gdy nikt nie słucha twojego wołania o pomoc! Twojego błagania! Nawet nie wiesz,
jak długo czekałem, aż kogoś pokochasz. Aż w końcu jakaś kobieta zawróci ci w
głowie. Dwa lata! Czekałem dwa lata na ten dzień! Dwa pierdolone długie lata
karmione nienawiścią, żalem i wściekłością. Wiesz, jak to jest żyć w
samotności? Zabrałeś mi wszystko. Gdybyś nie spał z tamtą policjantką, gdybyś z
nią nie flirtował, a mnie posłuchał moja rodzina, by żyła! Mogłeś je uratować!
Ty mogłeś!
-
Zabij mnie. To na mnie chcesz się zemścić. Nie na niej. Dobrze wiesz, że jej
śmierć nic ci nie da. To ja przyniosę ci ukojenie.
-
Nie. – Z zachwytu się popluł. Z zachwytu przed tym, co zaraz powie. – Zabiję
ją, twojego brata, przyjaciela i matkę. Zabiję wszystkich, a tobie pozwolę z
tym żyć. Być może posadzę cię na wózku? Chcesz wylądować na wózku, Itachi?
Nie zdołał zrobić żadnego ruchu. Nie
przetrawił informacji.
Niezrównoważony Asuma wziął go na
muszkę, po czym nacisnął spust. Nie zawahał się.
- Słyszałem strzał! – Radio Sasoriego
zatrzeszczało.
-
Rób, co ci kazałem – odpowiedział stanowczo. – Bez odbioru.
Wyłączył radio. Na razie nic nie może
zdradzać jego pozycji. Nic nie może ostrzec Asumy przed jego przybyciem. Cichy,
jak wiatr na pustyni. Szybki jak błyskawica podczas ostrego sztormu.
Oby ta dwójka wiedziała, co wyczynia
– pomyślał Sasuke.
Przypomniał
sobie ten straszliwy, rozrywający go od środka ból. Doskonale pamiętał, to
pieczenie, ten straszliwie błyskotliwie rozprzestrzeniający się paraliż, który
działał jak wirus. Siedział na ziemi, opierał się o ścianę. Asuma nie musiał
kazać mu pozbyć się broni, sam ją opuścił, gdy pocisk przeszedł przez bark –
trafił w bliznę.
-
Teraz nie masz już tyle werwy, co nie? – wyrzucił niedopałek na podłogę,
przydeptał go butem. – Pamiętasz ten ból? Właśnie on pomógł ci uwolnić się od
kary, która ciebie czekała. Powinni wsadzić cię do więzienia! Powinieneś zgnić
w pudle.
Pragnął się poddać, ale wtedy popatrzył
na Sakurę. Widział łzy spływające po jej policzkach, ten strach wyrysowany na
twarzy i zmartwienie. Czy w niego zwątpiła? Pewnie tak -pomyślał. Nie pozwoli
jej dłużej tkwić w błędzie.
-
Popełniłeś błąd, Asuma. Duży błąd.
-
Tak? – uniósł w górę brwi. – Niby, jaki?
-
Znieważyłeś przeciwnika.
Glock leżał blisko jego kolana. Zdrową
ręką sięgnął po niego, podniósł lufę i strzelił. Chybił. - Ty sukinsynie! – Porywacz zdecydował
oddać kontrę w kierunku Itachiego. Przez krótką chwilę zawładnęła nim żądza
krwi, ale się powstrzymał. Skupił się na nodze, prawym udzie.
Nie mógł
dłużej czekać. Próbował dać mu wystarczająco dużo czasu, aby odzyskał przewagę.
Zawiódł, więc teraz on musi zainterweniować. Inaczej wszyscy zginą.
Wybiegł z ciemnego korytarza za plecami
Asumy. Czy Asuma był tak głupi, aby zakładać, że Itachi przyjdzie sam?
Uśmiechnął
się. O tak. Właśnie wybawił swoją kolejną ofiarę z ukrycia. Tak, właśnie tak!
Krzyczał w duchu z podniecenia. Odwrócił się i strzelił. Pocisk przeleciał tuż
przy biodrze Sasoriego, co prawda rozciął skórę, ale rana była zbyt
powierzchowna, aby zatrzymała młodzieńca. Ich ręce splotły się w szarpaninie.
Kilka strzałów zostało oddanych w sufit, aż posypał się strop.
Itachi, obserwując ich walkę poderwał
się w górę. Powolnym, wyjątkowo ciężkim krokiem szedł do Sakury. Pomoże jej się
uwolnić. Krew kapała na podłogę, mieszała się z kurzem i tworzyła gęstą papkę.
Jeszcze nie przyszła jego chwila, czuł to. Jeśli ma umrzeć, to dopiero wtedy,
gdy dziewczyna będzie bezpieczna.
Nagły zwrot akcji. Przegrany stał się
wygranym. Sasori wyrzucił z ręki Asumy broń, ale gdy tego dokonał, ten
skwitował jego wyczyn mocnym ciosem w twarz. Przed oczami Sasoriego zapanowała
ciemność, tylko chwilowa, jakby ktoś zgasił i zapalił światło. Niestety to
krótkie zamroczenie wystarczyło, aby siła rozwścieczonego mężczyzny wyładowała
swą nadwyżkę na przyjacielu.
Używał jednej ręki, więc szanse miał
kiepskie. Jak wygrany los w loterii.
Asuma zablokował pięść Itachiego
łokciem, możliwe, że połamał mu palce. Później, gdy mózg Uchihy zagłuszył
odbiór kolejnych impulsów, podciął go od dołu. Itachi poleciał na plecy.
Asuma zauważył swoją straconą pozycję, będąc
otoczonym przez tę dwójkę, także uciekł.
-
Itachi?! – Sasori widział plecy porywacza. Biegł na górę.
-
Zajmij się Sakurą! – Szybko oprzytomniał i rzucił się w pogoń. Co prawda był
wyjątkowo osłabiony, w wyniku czego z trudem podnosił nogi. – Ja zajmę się
Asumą. Jest mój!
-
Itachi!!! – krzyknęła, ale było za późno.
Nikt nie może zatrzymać rozpędzonego
byka biegnącego na czerwoną płachtę.
Co tam do cholery się dzieje? Skąd te
pieprzone strzały? – mógł jedynie się domyślać, jak przebiegała akcja.
Biegli
na dach. Asuma wyprowadzał go na zewnątrz. Postanowił zakończyć to inaczej. Tak
najprawdopodobniej będzie najlepiej dla nich obu. Na dachu nikt ich nie
znajdzie. Będzie miał go dla siebie. Zrobi to, co powinien zrobić na samym
początku. Zanim jeszcze zachłystnął się przedwcześnie zwycięstwem.
Próbował go
dogonić, ale brakowało mu sił. Znalazł się na dachu około dwie sekundy później.
Tak, Itachi odliczał w myślach czas, aby ocenić mniej więcej odległość, jaka
ich od siebie dzieli. Kiedy wybiegł przez drzwi spotkała go niemiła
niespodzianka. Asuma znowu rozdawał karty. Skąd on ma tyle pistoletów i
dlaczego nie zabił ich od razu w piwnicy?
-
Co ty wyprawiasz? – uniósł do góry zdrową dłoń. Drugą nie był w stanie
poruszać. Powoli nie mógł również poruszać głową. – Czemu nie zabiłeś nas na
dole?
-
Chcę usłyszeć przeprosiny – poruszał bronią, aby wskazać Itachiemu kierunek. –
Rusz się. – Cofał go do krawędzi płaskiego dachu.
-
Byłeś podejrzany o przemyt dzieci za granicę. Dzieci, które były wykorzystywane
seksualnie, a później zabijane. Byłeś członkiem przestępczej organizacji.
Sądziłeś, że ktokolwiek będzie ciebie słuchał? – zatrzymał się. Za nim zabrakło
już powierzchni, po której mógłby stąpać.
-
Przeproś. Przeproś je i mnie! Nie zasługiwałem na takie cierpienie!
-
Tak, jak setka dzieci, które porwałeś i pomogłeś wywieźć na pewną śmierć!
Naprawdę czuł się winny śmierci rodziny
Asumy. Dręczyły go koszmary, często odtwarzał ten dzień w głowie, zmieniając
zakończenie. Mimo tego czasu nie cofnie, nauczył się z tym żyć. Zaakceptował
rzeczywistość taką, jaka jest. Żałował tylko, że zapomniał o Asumie. Powinien
śledzić jego losy, wtedy nic z dzisiejszych wydarzeń nie miałoby miejsca.
-
Tych dzieci nikt nie chciał! Pomagałem im poczuć miłość! Dzięki mnie poczuły,
jak to jest być pożądanym i kochanym!
-
Mylisz się – westchnął. W głowie Asumy naprawdę zniknęło człowieczeństwo, a
może śmierć rodziny wyżarła mu wszystkie komórki w mózgu? – Te dzieci być może
pochodziły z patologicznych rodzin, być może w czasie, gdy je porywałeś
przechodziły zły okres w życiu, ale wciąż oddychały i żyły. A gdy człowiek
żyje, wciąż istnieje dla niego nadzieja. Może zmienić swoje przeznaczenie,
wziąć sprawy w swoje ręce. Ty im odebrałeś prawo do szczęścia. Skreśliłeś je.
-
Nieprawda! – pociągnął się za włosy. – Nieprawda! Nikt ich nie chciał! Były
niechciane! Porzucone! Ja im pomagałem! Ratowałem je!
-
Asuma zabijałeś niewinne dzieci za pieniądze. Dzieci, które były w wieku twojej
córeczki – sięgnął dna, bo tych słów nie chciał użyć podczas starcia z chorym
psychicznie człowiekiem. Sadził jednak, że warto dokonać małego rachunku
sumienia, a przy okazji delikatnie usprawiedliwić swoje czyny. Asuma nie był
niewiniątkiem. Być może, to Bóg ukarał go za swoje czyny? A Itachi był zaledwie
posłannikiem?
Ustabilizował
oddech, zamknął lewe oko, według niego to słabsze. Prawym próbował oszacować
odległość. Musiał zaufać swojej intuicji i niewielkiemu doświadczeniu. Broń
snajperską używał w życiu dwa razy. Dwa i to jeszcze w pomieszczeniach
zamkniętych, gdzie odległość od celu zazwyczaj była z góry zapowiedziana.
Dzisiaj już tak nie było. Ta cała akcja była wielką improwizacją.
Zdołał określić odległość w
przybliżeniu. Określił również kierunek wiatru i mniej więcej jego siłę. Czas
uratować bratu skórę. Czy był w stu procentach pewny, że pocisk trafi w cel?
Miał tylko jedną szansę. Co jeśli spudłuje i jedynie przyspieszy egzekucje? Co,
jeśli jego kalkulacje są błędne i przez przypadek zastrzeli własnego brata?
-
Cholera – szepnął przez zaciśnięte zęby. – Nie mam wyboru.
Świst
przeszył powietrze. Pocisk wielkiego kalibru wszedł w czaszkę, wyszedł z
drugiej strony, pozostawiając po sobie dziurę wielkości nakrętki od butelki.
Większość mózgu podążyła za nabojem, który znikł gdzieś w odmętach
rozkruszonego podłoża. Ciało Asumy przechyliło się w stronę Itachiego. Był zbyt
blisko. Tego nikt nie przewidział.
Ciężar pozbawionego duszy człowieka,
nawet tak wychudzonego, okazał się zbyt wielkim wyzwaniem dla rannego Uchihy.
Stracił zbyt dużo krwi, dodatkowo nieustannie podniesione ciśnienie mocno go osłabiło.
Próbował utrzymać równowagę, gdy trup wpadł mu w ramiona. W pierwszej sekundzie
wydawało mu się, że odniósł sukces. W drugiej czuł, jak przechyla się w tył. W
trzeciej, jak spada.
Sasori
podążył wzrokiem na dach. Z zapiętym tchem w piersiach czekał na wynik. Czy
Sasuke powstrzymał Asume?
Sakura krzyknęła, gdy usłyszała chlust.
Ktoś wpadł do wody. Być może dwa ciała? Zbyt ciemno, aby stwierdzić na pewno.
Sakura znowu zapłakała. Co jeśli właśnie straciła Itachiego? Miłość jej życia?
Tylko przy nim tak się czuła. Nikt inny nie wyzwalał w niej tylu emocji.
W drugiej kolejności Sasoriemu rzuciło
się w oczy ciało skaczące z dachu naprzeciwko. Dokładnie tam, gdzie zostawił
Sasuke. Czy on kompletnie stracił rozum?!
Zareagował
błyskawicznie. Nawet się nad tym nie zastanawiał. Porzucił snajperkę i pędem
zerwał się do biegu. Wybił się z krawędzi dachu i skoczył. Złożył ręce przed
siebie, dzięki czemu przygotował się na zderzenie z powierzchnią wody.
Akcje w terenie są jego przeznaczeniem.
Czuł się, jak ryba w wodzie, gdy mógł w końcu do czegoś się przydać.
- Cóż. – Naburmuszony
pan Haruno przystanął przy szpitalnym łóżku. Mimo pozorów, jakie sprawiał, w
swoim wnętrzu skakał z dumy i radości. – Sądzę, że jestem ci winien dwie
przysługi.
-
Owszem – poprawił się na łóżku. Przeszył go ból, więc syknął, ale zaraz potem
lekko zachichotał. – Co za ironia losu. Znowu leżeć w szpitalu z powodu
postrzału w to samo ramię.
-
Czego chcesz?
-
Przechodzimy od razu do konkretów, sir?
– Burmistrz zerknął na niego spod krzaczastych brwi. – Dobra, więc na początek
chciałbym odwołać ślub Sakury, sir.
-
To już dawno zrobione – machnął ręką. – Nie pozwoliłbym, aby taka szumowina, co
ma czelność mnie podsłuchiwać, weszła do mojej rodziny. Dodatkowo zwolniłem
sekretarkę, ale raczej tego byś nie żądał, co? – potrząsnął głową. – Więc
przysługa druga, jak brzmi? Chcesz wypowiedzieć życzenie teraz, czy później?
-
Chcę zabrać Sakurę do Waszyngtonu, sir.
Byłbym wdzięczny, gdybym miał pana błogosławieństwo.
Westchnął ciężko. Spodziewał się, że
jego oczko w głowie pewnego dnia wyfrunie z gniazda. Nie wiedział kiedy, ale
pogodził się z tym faktem.
-
Waszyngton powiadasz? – wydymał usta. – Na początek chciałbym, abyś ty spełnił
jedną moją prośbę.
-
Tak, sir? – zapytał niepewnie.
-
Przestań mówić do mnie, sir. Nie jesteśmy w wojsku. – Itachi się zaśmiał, ale
szybko przestał ze względu na ranę. – Po drugie – przerwał. Nie mógł uwierzyć,
że kiedykolwiek to powie do kogokolwiek. To było dla niego bardzo trudne
wyzwanie. Zbyt trudne, aby powiedzieć to jednym tchem. – Będę zaszczycony,
jeśli zaopiekujesz się moją córką. Przynajmniej wiem, że przy tobie będzie
bezpieczna.
W drzwiach pojawiła się ona.
Rozpromieniona, uśmiechnięta, pełna energii i chęci do życia. Już się nie
gniewała na nikogo. Kochała ojca, Itachiego również. Byli najważniejszymi
mężczyznami w jej życiu. Niczego bardziej nie pragnęła, niż życia u boku Itachiego,
który choć przyczynił się do przeżycia dużej traumy, finalnie odmienił jej
życie na lepsze.
- Więc jednak
zmierzysz się z Itachim w Waszyngtonie?
-
Słyszałem. – Siwowłosy przekręcił oczami. Nie umiał ulokować własnych uczuć.
Itachi Uchiha był przeciwnikiem, którego od bardzo dawna szukał.
Sasori dołączył do jednostki zaufanych i
kompetentnych
agentów, którzy pojadą ochraniać Cesarza.
Sasuke, choć miał okazję rozkwitać pod bacznym okiem
brata,
odmówił. Zaciągnął się do wojska, aby nadać swojemu
życiu więcej dynamizmu.
Mikoto Uchiha wyleczyła się z depresji i wróciła do
życia
wśród ludzi. Zaprzyjaźniła się z matką Sakury. Mają
zamiar zmienić świat i zorganizować kilka bali
charytatywnych.
Itachi zrozumiał, że w jego życiu na pierwszym
miejscu
jest miłość, której nigdy nie można odrzucać. Stara
się
wynagrodzić Sakurze krzywdy, jakie przez niego
doznała.
Sakura nareszcie była szczęśliwa. Zapomniała o
przeszłości,
zatraciła się w teraźniejszości. Dzięki Itachiemu
uzyskała wolność,
jakiej wcześniej pragnęła.
Ciąg
dalszy nastąpi?
Nie
mam pojęcia ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz