sobota, 6 grudnia 2014

Bez polotu (CZ. VI - FINAŁ)

Mam nadzieję, że otrzymaliście dużo prezentów od Mikołaja :)
Ode mnie dostajecie ostatnią część Bez Polotu ;p!!
Najlepszego ^^
Część pierwsza: KLIK
Część druga: KLIK
Część trzecia: KLIK
Część czwarta: KLIK
Część piąta: KLIK 


CZ VI – OSTATNIA

- Nic nie zrobiłem! Jestem niewinny! – próbował walczyć z kajdankami i dwoma wielkoludami w mundurze. Na nic zdały się jego krzyki, wręcz przeciwnie, właśnie przez nie był ignorowany.

Patrzył na długowłosego mężczyznę w garniturze. Na jego szeroki uśmiech i pełne pożądania spojrzenie, gdy rozmawiał z panią detektyw. Ona, zauroczona jego urokiem osobistym, pogłaskała go po ramieniu. Tylko na niego zwracała uwagę.
            - Jeśli wyprowadzicie mnie z klatki moja żona i dziecko zginą! Zabiją ich! – zaparł się nogami o ścianę przed drzwiami. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę. – One zginą! Błagam was! Nie wyprowadzajcie mnie stąd! Zrobię wszystko, co tylko będziecie chcieli. Tylko nie róbcie tego!
Zakołysali głowami, popatrzyli na niego z politowaniem, a później wrócili do flirtowania. Zignorowali go, gdy prosił, a prosił od samego mieszkania, gdy umundurowani wdarli się do środka, rozwalając drzwi. Błagał ich, aby mu uwierzyli, ale główni dowodzący byli zbyt rozproszeni, aby doszukiwać się prawdy w jego słowach. A wszystko przez niego, przez wysokiego mężczyznę w garniturze. Nigdy go nie zapomni. Będzie go pamiętał do końca swojego życia.
            - Pomóż mi! – walczył do upadłego, jednak policjanci byli silniejsi. Zepchnęli nogi na podłogę.
            - Poczekajcie. – Nieznajomy pracownik służb specjalnych podszedł bliżej. Zajrzał mu głęboko w oczy, jakby próbował tym prostym sposobem przejrzeć jego umysł i duszę. Choć była nieczysta, nie musiała egzekwować o śmierci niewinnych ludzi. Kochał swoją żonę i dziecko. Oni byli dla niego całym światem. Właśnie po to, aby zapewnić im lepszą przyszłość zagrał w niebezpieczną grę, przegrał z kretesem, lecz wciąż mógł odmienić ich los.
            - Zabiją ich – mówił przez łzy. – Proszę cię. Jeśli opuszczę ten budynek moja żona i dziecko zginą. Wysadzi całe piętro.
Parsknął – właśnie tak skwitował te błagalne słowa.
            - Wyprowadźcie go. Kłamie, aby zebrać na czasie. Na komendzie go przesłuchamy. – Ten głos długo pozostał w jego pamięci. Wiedział, że nigdy go nie zapomni. Jest zbyt charakterystyczny. W końcu należy do człowieka, który oficjalnie skazał jego rodzinę na śmierć.
            - Nieee! – oberwał z gumowej pałki dwa razy w brzuch. Nie mógł dłużej stawiać oporu.
Pamiętał tamto zdarzenie, jak przez mgłę. Jak klatki filmowe puszczane na przemian z czarnym tłem, codziennie trapiące jego myśli. Wyprowadzili go. Gdy tylko przeszedł przez próg klatki, opuszczony budynek przy porcie, naprzeciwko nich, eksplodował. Płomienie wydostały się na zewnątrz, kawałki szyb zasypały ulice i chodnik. Nigdy nie zapomni tamtego dnia, bo stracił wszystko – żywcem wyrwano mu serce z klatki piersiowej. Nie mógł tego zapomnieć. Nigdy.

            Itachi podał bratu radio i słuchawkę. Sasuke od razu przypiął radio do paska, a słuchawkę puścił pod koszulką i włożył do ucha. Druga trafiła w ręce Sasoriego. Szybko uwinął się z podłączaniem, po czym podszedł do bagażnika i wyciągnął z niego wielką czarną walizkę. Położył ją na dachu samochodu.
            - Jesteś pewien, że to tutaj? – odpiął zamek. – Skąd ta pewność, że właśnie tutaj są?
            - Po prostu, to wiem – nie powiedział prawdy, nie przyznał się skąd w nim taka pewność. Tamtego nieszczęsnego dnia, z jego winy, ktoś stracił życie właśnie w jednym z takich opuszczonych budynków blisko portu.
            - Jesteś pewny, że chcesz mnie na dachu? – Otworzył walizkę, zabrał się za składanie jego ulubionej sowieckiej broni snajperkiej, Dragunova.
            - Tak. Sasuke mi wystarczy. Jest mniej widoczny – uśmiechnął się, choć nie było mu do śmiechu. Po prostu chciał pokazać przyjacielowi, że jest dobrej myśli. – Poza tym mimo wszystko ty strzelasz lepiej, a celne zabezpieczenie zawsze się przyda. Masz siedzieć w ukryciu, aż dam ci sygnał, rozumiesz? Jesteś moim asem w rękawie.
            - Zrozumiałem.
            - Poradzisz sobie?
Sasuke niepewnie pokiwał głową. Nie miał pojęcia czy sobie poradzi. Pierwszy raz w życiu został postawiony w takiej sytuacji, zmuszony do wykorzystania całej wiedzy i doświadczenia, jakie zdobył w tych niewielu latach czynnej służby w firmie. Był jednak pewny, że da z siebie wszystko, choć wolałby, aby to były ćwiczenia.

            Ekscytacja go podniecała. Znalazł go, w końcu się zjawił, Bóg go wysłuchał – przyszedł czas zemsty. To go cieszy. Napełniło go taką ilością energii, że na chwilę poczuł znowu krew buzującą w jego żyłach – tak, poczuł, jak to jest naprawdę żyć. Marzenia się spełniają.
            - A teraz dziecinko. – Szybkim ruchem oderwał taśmę. Sakura jęknęła, gdy klej błyskawicznie odszedł od jej skóry. Bolało. Czy wciąż ma jeszcze wargi? – Chcę, abyś krzyczała – wyjął swoimi wielkimi brudnymi paluchami szmatę. – Bardzo cię proszę, krzyknij. – potrząsała głową. – Krzyknij! – ścisnął jej poliki. – Krzyknij, suko! On musi cię słyszeć. Musi wiedzieć, dokąd iść.
To wariat – tego była pewna. Nie chciała mu dać satysfakcji. Co jeśli uda mu się pokonać Itachiego? Jej serce zabiło szybciej. Była nadzieja. Dopóki żył, była nadzieja.

            Przemierzał wąskie, ciemne korytarze z latarką w lewej ręce uniesionej nad prawą dłoń, która dzierżyła Glocka. Przygotowany do akcji zachowywał czujność. Robił kilka korków, po czym nasłuchiwał. Na szczęście w starych, opuszczonych budynkach dźwięki bardzo dobrze się nosiły. Mógł usłyszeć nadchodzące zagrożenie dostatecznie szybko, aby mieć szansę na obronę.
            - U mnie na razie czysto –  usłyszał głos Sasuke w radiu.
            - U mnie to samo.
Powoli tracił nadzieję. Przeszukali spory metraż budynku, a wciąż nie znaleźli śladu Sakury i jej porywacza. Mógł się pomylić.
A może nie mógł?
Krzyk Sakury szybko przebiegł po pomieszczeniach, aż w końcu wparował w jego uszy. Zabolało go serce.
            - To Sakura – zaczął biec. – Jest na dole. Biegnę tam.
Całe doświadczenie, jakie dotychczas zdobył, wszelkie głosy zdrowego rozsądku, niesamowicie wielka ilość godzin spędzonych w terenie – nagle wyparowały. Miał pustą głowę i jeden jedyny cel – uratować Sakurę bez względu na to, co się z nim stanie.

- Nie biegnij tam! – Sasori zacisnął zęby i zmarszczył nos. Stracił połączenie z Itachim.
Spodziewał się tego. Przyjaciel stracił głowę, narażając całą akcję na szwank. Wściekły zostawił broń na przygotowanym przez niego stanowisku, mając nadzieję, że nikt jej nie znajdzie i pobiegł. Opuścił swoje miejsce, gdyż wiedział, jak może zakończyć się narwana reakcja Itachiego.
            - Cholerny głupek – burknął, zbiegając po schodach. – Sasuke słuchaj! Zmiana planów!
Miał gdzieś bycie asem w rękawie. Nikomu się nie przyda, gdy Itachi zginie.

            Nogą wyłamał zamek, drzwi zatrzeszczały i z hukiem otworzyły się na oścież. Trafił do pokoju, umieszczonego w piwnicy, jedynego takiego, w którym panowała jasność wydobywająca się z zapalonych świec. Na środku siedziała Sakura przywiązana do krzesła. Być może zachował się, jak idiota, ale i tak już spalił cały plan, więc wszedł powoli do środka. Nie spieszył się. Wiedział, że to pułapka. Gdy się zbliżył zobaczył na jej wieczorowej sukni krew, która wyciekała z rany w ramieniu. Skrzywdził ją. Sukinsyn ją skrzywdził.
            - Czekałem na ciebie. – Mężczyzna zaklaskał cicho, po czym wyszedł z cienia. Zbliżył się do Sakury, przysunął do jej karku broń. – Długo na ciebie czekałem.
Nie tak go zapamiętał. Porywacz miał długie, niezadbane czarne włosy, które gdzieniegdzie zaplątały się w wielkie kołtuny. Broda już nie była tak idealnie wyrównana, teraz pochłaniała połowę jego twarzy i szyi, tworząc z niego idealny przykład nadający się na zagranie bezdomnego. Cały jego elegancki wizerunek, jaki utrzymywał przed utratą rodziny zniknął bezpowrotnie.
            - Doczekałeś się – trzymał opuszczoną broń. Spodziewał się, że za chwilę mężczyzna karze mu ją wyrzucić. Zastanawiał się, czy wypowiedzenie tak lekkomyślnych słów ze słyszalną pogardą może sprowokować porywacza.
Zamiast odpowiedzieć sięgnął do kieszeni wolną ręką i wyciągnął wymiętoloną paczkę papierosów. Doczekał się chwili, w której mógł zapalić. Miał ostatniego papierosa. Wytrząsając go z miękkiej paczki włożył do ust, potem odpalił go starą krzemową zapalniczką. Ani przez chwilę nie spuścił Itachiego z oczu. Wpuszczenie nikotyny do płuc było jego pierwszą nagrodą dzisiejszego dnia.
            - Spójrz, przyszedł twój bohater. – Z trudem obluzował opaskę i odsłonił dziewczynie oczy. – Powiedz mu, jak bardzo się cieszysz z jego obecności. W końcu to przez niego tutaj trafiłaś.
Nie odezwała się, ani słowem. Nie winiła Itachiego. Całą swoją wściekłość skierowała na agresora i to jego obwiniała za cierpienie, jakie musiała przejść. Zarówno to psychiczne, jak i fizyczne. Nie omieszkała jednak zaszczycić ukochanego spojrzeniem pełnym strachu. Chciała odkryć w nim promyk nadziei. Myślała, że jak zajrzy mu w oczy odnajdzie siłę, być może w jakiś sposób ją pocieszy. Nie odnalazła w nim niczego – był poważny, a jego mimika nie zdradzała żadnych ekspresji.
            - Asuma – interesował go wyłącznie on. Musiał na razie zapomnieć o Sakurze, pokonać wewnętrzną chęć wzięcia jej na ręce. Będzie jej rycerzem na białym koniu. Będzie, ale na razie musi pokonać długą drogę do serca sponiewieranego przez życie mężczyzny. Wierzył, że odnajdzie w nim człowieczeństwo.
            - Nie waż się wypowiadać mojego imienia z taką lekkością! – poddenerwowany zamachnął pistoletem. Palec na spuście niebezpiecznie drgnął.
            - Przepraszam. – Próbował mu pokazać swoją uległość.
Mężczyzna stanął obok dziewczyny, nadal mierząc do niej z broni. Itachi zapamiętał go inaczej, gdy się ostatni raz widzieli mężczyzna miał zdecydowanie większą budowę ciała, strasznie schudł.
            - Myślisz, że teraz ktoś pomoże bohaterowi? Człowiekowi, który zasłonił ciałem ważniaka?
Wiedział, że to wypłynie. Z powodu wzburzonej w organizmie adrenaliny jego źrenice się poszerzyły..
            - Jeden nabój w barku – przybliżył żarzącego się papierosa do otwartej rany dziewczyny. Przymknęła jedno oko i cicho jęknęła, gdy ciepło zaczęło ją ranić. – Właśnie w tym barku, prawda?
            - Przestań – wyciągnął do przodu dłoń, próbował zrobić krok, jednak noga zawisła w powietrzu, gdy Asuma niezadowolony pokręcił głową. – Proszę cię, nie rób jej krzywdy.
            - Ten jeden pocisk, trochę bólu, krótki pobyt w szpitalu, plus rehabilitacja sprawił, że umorzyli sprawę. Bo kto chce odpowiadać za skazanie bohatera, prawda? – odsunął od świeżej rany papierosa i ponownie włożył go do warg. – Wielki mi bohater.
            - Wiesz, dlaczego przyjąłem za kongresmena kulkę?! – Nie wytrzymał dłużej. – Dlaczego nie lubię, jak ludzie o tym gadają?!
            - Powiedz mi – wypuścił dym nosem. – Powiedz nam.
            - Bo chciałem zginąć! Liczyłem na śmierć! Błagałem o nią, a jednak przeżyłem! Chciałem umrzeć!
Sakura nasłuchiwała z wielkim zainteresowaniem. Teraz skupiła całą uwagę wyłącznie na ochroniarzu, którego darzyła wielkimi uczuciami. Te słowa ją zabolały. Nie sądziła, że w Itachim może się chować tyle cierpienia. Nic nie zauważyła. Podejrzewała go o bycie służbistą, gdy on przeżywał wewnętrzne katusze. Pragnęła go przytulić. Pocieszyć. Spróbować mu pomóc wyleczyć rany. Tak nagle, tak po prostu.
            - Nie chciałem ich śmierci – wbił wzrok z podłogę. – Każdego dnia żałowałem, że to nie ja byłem na ich miejscu! Że ciebie nie posłuchałem! Codziennie pluje sobie w twarz, bo zachłystnąłem się pewnością siebie! Każdego pieprzonego dnia żałuje!
            - Kłamiesz! – podjął wysoki, bardzo gruby ton. – Mogłeś je uratować! Mogłeś, ale wybrałeś siebie! Teraz ja ci pokaże, jak to jest, gdy ktoś ci kogoś odbiera! Gdy nikt nie słucha twojego wołania o pomoc! Twojego błagania! Nawet nie wiesz, jak długo czekałem, aż kogoś pokochasz. Aż w końcu jakaś kobieta zawróci ci w głowie. Dwa lata! Czekałem dwa lata na ten dzień! Dwa pierdolone długie lata karmione nienawiścią, żalem i wściekłością. Wiesz, jak to jest żyć w samotności? Zabrałeś mi wszystko. Gdybyś nie spał z tamtą policjantką, gdybyś z nią nie flirtował, a mnie posłuchał moja rodzina, by żyła! Mogłeś je uratować! Ty mogłeś!
            - Zabij mnie. To na mnie chcesz się zemścić. Nie na niej. Dobrze wiesz, że jej śmierć nic ci nie da. To ja przyniosę ci ukojenie.
            - Nie. – Z zachwytu się popluł. Z zachwytu przed tym, co zaraz powie. – Zabiję ją, twojego brata, przyjaciela i matkę. Zabiję wszystkich, a tobie pozwolę z tym żyć. Być może posadzę cię na wózku? Chcesz wylądować na wózku, Itachi?
Nie zdołał zrobić żadnego ruchu. Nie przetrawił informacji.
Niezrównoważony Asuma wziął go na muszkę, po czym nacisnął spust. Nie zawahał się.

- Słyszałem strzał! – Radio Sasoriego zatrzeszczało.
            - Rób, co ci kazałem – odpowiedział stanowczo. – Bez odbioru.
Wyłączył radio. Na razie nic nie może zdradzać jego pozycji. Nic nie może ostrzec Asumy przed jego przybyciem. Cichy, jak wiatr na pustyni. Szybki jak błyskawica podczas ostrego sztormu.

Oby ta dwójka wiedziała, co wyczynia – pomyślał Sasuke.

            Przypomniał sobie ten straszliwy, rozrywający go od środka ból. Doskonale pamiętał, to pieczenie, ten straszliwie błyskotliwie rozprzestrzeniający się paraliż, który działał jak wirus. Siedział na ziemi, opierał się o ścianę. Asuma nie musiał kazać mu pozbyć się broni, sam ją opuścił, gdy pocisk przeszedł przez bark – trafił w bliznę.
            - Teraz nie masz już tyle werwy, co nie? – wyrzucił niedopałek na podłogę, przydeptał go butem. – Pamiętasz ten ból? Właśnie on pomógł ci uwolnić się od kary, która ciebie czekała. Powinni wsadzić cię do więzienia! Powinieneś zgnić w pudle.
Pragnął się poddać, ale wtedy popatrzył na Sakurę. Widział łzy spływające po jej policzkach, ten strach wyrysowany na twarzy i zmartwienie. Czy w niego zwątpiła? Pewnie tak -pomyślał. Nie pozwoli jej dłużej tkwić w błędzie.
            - Popełniłeś błąd, Asuma. Duży błąd.
            - Tak? – uniósł w górę brwi. – Niby, jaki?
            - Znieważyłeś przeciwnika.
Glock leżał blisko jego kolana. Zdrową ręką sięgnął po niego, podniósł lufę i strzelił. Chybił.      - Ty sukinsynie! – Porywacz zdecydował oddać kontrę w kierunku Itachiego. Przez krótką chwilę zawładnęła nim żądza krwi, ale się powstrzymał. Skupił się na nodze, prawym udzie.
Nie mógł dłużej czekać. Próbował dać mu wystarczająco dużo czasu, aby odzyskał przewagę. Zawiódł, więc teraz on musi zainterweniować. Inaczej wszyscy zginą.
Wybiegł z ciemnego korytarza za plecami Asumy. Czy Asuma był tak głupi, aby zakładać, że Itachi przyjdzie sam?
Uśmiechnął się. O tak. Właśnie wybawił swoją kolejną ofiarę z ukrycia. Tak, właśnie tak! Krzyczał w duchu z podniecenia. Odwrócił się i strzelił. Pocisk przeleciał tuż przy biodrze Sasoriego, co prawda rozciął skórę, ale rana była zbyt powierzchowna, aby zatrzymała młodzieńca. Ich ręce splotły się w szarpaninie. Kilka strzałów zostało oddanych w sufit, aż posypał się strop.
Itachi, obserwując ich walkę poderwał się w górę. Powolnym, wyjątkowo ciężkim krokiem szedł do Sakury. Pomoże jej się uwolnić. Krew kapała na podłogę, mieszała się z kurzem i tworzyła gęstą papkę. Jeszcze nie przyszła jego chwila, czuł to. Jeśli ma umrzeć, to dopiero wtedy, gdy dziewczyna będzie bezpieczna.
Nagły zwrot akcji. Przegrany stał się wygranym. Sasori wyrzucił z ręki Asumy broń, ale gdy tego dokonał, ten skwitował jego wyczyn mocnym ciosem w twarz. Przed oczami Sasoriego zapanowała ciemność, tylko chwilowa, jakby ktoś zgasił i zapalił światło. Niestety to krótkie zamroczenie wystarczyło, aby siła rozwścieczonego mężczyzny wyładowała swą nadwyżkę na przyjacielu.
Używał jednej ręki, więc szanse miał kiepskie. Jak wygrany los w loterii.
Asuma zablokował pięść Itachiego łokciem, możliwe, że połamał mu palce. Później, gdy mózg Uchihy zagłuszył odbiór kolejnych impulsów, podciął go od dołu. Itachi poleciał na plecy.
Asuma zauważył swoją straconą pozycję, będąc otoczonym przez tę dwójkę, także uciekł.
            - Itachi?! – Sasori widział plecy porywacza. Biegł na górę.
            - Zajmij się Sakurą! – Szybko oprzytomniał i rzucił się w pogoń. Co prawda był wyjątkowo osłabiony, w wyniku czego z trudem podnosił nogi. – Ja zajmę się Asumą. Jest mój!
            - Itachi!!! – krzyknęła, ale było za późno.
Nikt nie może zatrzymać rozpędzonego byka biegnącego na czerwoną płachtę.

            Co tam do cholery się dzieje? Skąd te pieprzone strzały? – mógł jedynie się domyślać, jak przebiegała akcja. 

            Biegli na dach. Asuma wyprowadzał go na zewnątrz. Postanowił zakończyć to inaczej. Tak najprawdopodobniej będzie najlepiej dla nich obu. Na dachu nikt ich nie znajdzie. Będzie miał go dla siebie. Zrobi to, co powinien zrobić na samym początku. Zanim jeszcze zachłystnął się przedwcześnie zwycięstwem.
Próbował go dogonić, ale brakowało mu sił. Znalazł się na dachu około dwie sekundy później. Tak, Itachi odliczał w myślach czas, aby ocenić mniej więcej odległość, jaka ich od siebie dzieli. Kiedy wybiegł przez drzwi spotkała go niemiła niespodzianka. Asuma znowu rozdawał karty. Skąd on ma tyle pistoletów i dlaczego nie zabił ich od razu w piwnicy?
            - Co ty wyprawiasz? – uniósł do góry zdrową dłoń. Drugą nie był w stanie poruszać. Powoli nie mógł również poruszać głową. – Czemu nie zabiłeś nas na dole?
            - Chcę usłyszeć przeprosiny – poruszał bronią, aby wskazać Itachiemu kierunek. – Rusz się. – Cofał go do krawędzi płaskiego dachu.
            - Byłeś podejrzany o przemyt dzieci za granicę. Dzieci, które były wykorzystywane seksualnie, a później zabijane. Byłeś członkiem przestępczej organizacji. Sądziłeś, że ktokolwiek będzie ciebie słuchał? – zatrzymał się. Za nim zabrakło już powierzchni, po której mógłby stąpać.
            - Przeproś. Przeproś je i mnie! Nie zasługiwałem na takie cierpienie!
            - Tak, jak setka dzieci, które porwałeś i pomogłeś wywieźć na pewną śmierć!
Naprawdę czuł się winny śmierci rodziny Asumy. Dręczyły go koszmary, często odtwarzał ten dzień w głowie, zmieniając zakończenie. Mimo tego czasu nie cofnie, nauczył się z tym żyć. Zaakceptował rzeczywistość taką, jaka jest. Żałował tylko, że zapomniał o Asumie. Powinien śledzić jego losy, wtedy nic z dzisiejszych wydarzeń nie miałoby miejsca.
            - Tych dzieci nikt nie chciał! Pomagałem im poczuć miłość! Dzięki mnie poczuły, jak to jest być pożądanym i kochanym!
            - Mylisz się – westchnął. W głowie Asumy naprawdę zniknęło człowieczeństwo, a może śmierć rodziny wyżarła mu wszystkie komórki w mózgu? – Te dzieci być może pochodziły z patologicznych rodzin, być może w czasie, gdy je porywałeś przechodziły zły okres w życiu, ale wciąż oddychały i żyły. A gdy człowiek żyje, wciąż istnieje dla niego nadzieja. Może zmienić swoje przeznaczenie, wziąć sprawy w swoje ręce. Ty im odebrałeś prawo do szczęścia. Skreśliłeś je.
            - Nieprawda! – pociągnął się za włosy. – Nieprawda! Nikt ich nie chciał! Były niechciane! Porzucone! Ja im pomagałem! Ratowałem je!
            - Asuma zabijałeś niewinne dzieci za pieniądze. Dzieci, które były w wieku twojej córeczki – sięgnął dna, bo tych słów nie chciał użyć podczas starcia z chorym psychicznie człowiekiem. Sadził jednak, że warto dokonać małego rachunku sumienia, a przy okazji delikatnie usprawiedliwić swoje czyny. Asuma nie był niewiniątkiem. Być może, to Bóg ukarał go za swoje czyny? A Itachi był zaledwie posłannikiem?

            Ustabilizował oddech, zamknął lewe oko, według niego to słabsze. Prawym próbował oszacować odległość. Musiał zaufać swojej intuicji i niewielkiemu doświadczeniu. Broń snajperską używał w życiu dwa razy. Dwa i to jeszcze w pomieszczeniach zamkniętych, gdzie odległość od celu zazwyczaj była z góry zapowiedziana. Dzisiaj już tak nie było. Ta cała akcja była wielką improwizacją.
Zdołał określić odległość w przybliżeniu. Określił również kierunek wiatru i mniej więcej jego siłę. Czas uratować bratu skórę. Czy był w stu procentach pewny, że pocisk trafi w cel? Miał tylko jedną szansę. Co jeśli spudłuje i jedynie przyspieszy egzekucje? Co, jeśli jego kalkulacje są błędne i przez przypadek zastrzeli własnego brata?
            - Cholera – szepnął przez zaciśnięte zęby. – Nie mam wyboru.

            Świst przeszył powietrze. Pocisk wielkiego kalibru wszedł w czaszkę, wyszedł z drugiej strony, pozostawiając po sobie dziurę wielkości nakrętki od butelki. Większość mózgu podążyła za nabojem, który znikł gdzieś w odmętach rozkruszonego podłoża. Ciało Asumy przechyliło się w stronę Itachiego. Był zbyt blisko. Tego nikt nie przewidział.
Ciężar pozbawionego duszy człowieka, nawet tak wychudzonego, okazał się zbyt wielkim wyzwaniem dla rannego Uchihy. Stracił zbyt dużo krwi, dodatkowo nieustannie podniesione ciśnienie mocno go osłabiło. Próbował utrzymać równowagę, gdy trup wpadł mu w ramiona. W pierwszej sekundzie wydawało mu się, że odniósł sukces. W drugiej czuł, jak przechyla się w tył. W trzeciej, jak spada.

            Sasori podążył wzrokiem na dach. Z zapiętym tchem w piersiach czekał na wynik. Czy Sasuke powstrzymał Asume?
Sakura krzyknęła, gdy usłyszała chlust. Ktoś wpadł do wody. Być może dwa ciała? Zbyt ciemno, aby stwierdzić na pewno. Sakura znowu zapłakała. Co jeśli właśnie straciła Itachiego? Miłość jej życia? Tylko przy nim tak się czuła. Nikt inny nie wyzwalał w niej tylu emocji.
W drugiej kolejności Sasoriemu rzuciło się w oczy ciało skaczące z dachu naprzeciwko. Dokładnie tam, gdzie zostawił Sasuke. Czy on kompletnie stracił rozum?!

            Zareagował błyskawicznie. Nawet się nad tym nie zastanawiał. Porzucił snajperkę i pędem zerwał się do biegu. Wybił się z krawędzi dachu i skoczył. Złożył ręce przed siebie, dzięki czemu przygotował się na zderzenie z powierzchnią wody.
Akcje w terenie są jego przeznaczeniem. Czuł się, jak ryba w wodzie, gdy mógł w końcu do czegoś się przydać.

- Cóż. – Naburmuszony pan Haruno przystanął przy szpitalnym łóżku. Mimo pozorów, jakie sprawiał, w swoim wnętrzu skakał z dumy i radości. – Sądzę, że jestem ci winien dwie przysługi.
            - Owszem – poprawił się na łóżku. Przeszył go ból, więc syknął, ale zaraz potem lekko zachichotał. – Co za ironia losu. Znowu leżeć w szpitalu z powodu postrzału w to samo ramię.
            - Czego chcesz?
            - Przechodzimy od razu do konkretów, sir? – Burmistrz zerknął na niego spod krzaczastych brwi. – Dobra, więc na początek chciałbym odwołać ślub Sakury, sir.
            - To już dawno zrobione – machnął ręką. – Nie pozwoliłbym, aby taka szumowina, co ma czelność mnie podsłuchiwać, weszła do mojej rodziny. Dodatkowo zwolniłem sekretarkę, ale raczej tego byś nie żądał, co? – potrząsnął głową. – Więc przysługa druga, jak brzmi? Chcesz wypowiedzieć życzenie teraz, czy później?
            - Chcę zabrać Sakurę do Waszyngtonu, sir. Byłbym wdzięczny, gdybym miał pana błogosławieństwo.
Westchnął ciężko. Spodziewał się, że jego oczko w głowie pewnego dnia wyfrunie z gniazda. Nie wiedział kiedy, ale pogodził się z tym faktem.
            - Waszyngton powiadasz? – wydymał usta. – Na początek chciałbym, abyś ty spełnił jedną moją prośbę.
            - Tak, sir? – zapytał niepewnie.
            - Przestań mówić do mnie, sir. Nie jesteśmy w wojsku. – Itachi się zaśmiał, ale szybko przestał ze względu na ranę. – Po drugie – przerwał. Nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek to powie do kogokolwiek. To było dla niego bardzo trudne wyzwanie. Zbyt trudne, aby powiedzieć to jednym tchem. – Będę zaszczycony, jeśli zaopiekujesz się moją córką. Przynajmniej wiem, że przy tobie będzie bezpieczna.
W drzwiach pojawiła się ona. Rozpromieniona, uśmiechnięta, pełna energii i chęci do życia. Już się nie gniewała na nikogo. Kochała ojca, Itachiego również. Byli najważniejszymi mężczyznami w jej życiu. Niczego bardziej nie pragnęła, niż życia u boku Itachiego, który choć przyczynił się do przeżycia dużej traumy, finalnie odmienił jej życie na lepsze.

- Więc jednak zmierzysz się z Itachim w Waszyngtonie?
            - Słyszałem. – Siwowłosy przekręcił oczami. Nie umiał ulokować własnych uczuć. Itachi Uchiha był przeciwnikiem, którego od bardzo dawna szukał.

Sasori dołączył do jednostki zaufanych i kompetentnych
agentów, którzy pojadą ochraniać Cesarza.

Sasuke, choć miał okazję rozkwitać pod bacznym okiem brata,
odmówił. Zaciągnął się do wojska, aby nadać swojemu
życiu więcej dynamizmu.

Mikoto Uchiha wyleczyła się z depresji i wróciła do życia
wśród ludzi. Zaprzyjaźniła się z matką Sakury. Mają
zamiar zmienić świat i zorganizować kilka bali charytatywnych.

Itachi zrozumiał, że w jego życiu na pierwszym miejscu
jest miłość, której nigdy nie można odrzucać. Stara się
wynagrodzić Sakurze krzywdy, jakie przez niego doznała.

Sakura nareszcie była szczęśliwa. Zapomniała o przeszłości,
zatraciła się w teraźniejszości. Dzięki Itachiemu uzyskała wolność,
jakiej wcześniej pragnęła.

Ciąg dalszy nastąpi?
Nie mam pojęcia ;p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz