Ps - duże - Jakby, ktoś był ciekawy, co mam ciekawego do powiedzenia w wywiadzie (a zapewniam, że nie mam nic;p) ZAPRASZAM - KLIK
ITACHI
Wokół
otaczała mnie nieprześcigniona szarość. Nie widziałem chmur, horyzontu, niczego
poza niekończącą się gammą szarości. Przejęty tym dziwnym miejscem opuściłem
wzrok. Czułem, że powinienem tak zrobić. Przed sobą zobaczyłem nagrobek,
również w szarych odcieniach, lecz znacznie ciemniejszych, wyróżniających się
pośród otaczającego mnie świata. Klęknąłem, aby się do niego zbliżyć. Ujrzałem
na nim wygrawerowany napis, Sakura Haruno, linijkę niżej, spoczywaj w pokoju.
Przestraszony zamrugałem kilkukrotnie, napis powoli się rozpływał. Znikał wraz
z nienaturalnie białymi kroplami deszczu, które nagle spadały z nieba.
-
Przyszedłeś. – Jej cichy głos wyróżnił się wśród bębnienia uderzających o
ziemię kropli wody. – Wiedziałam, że przyjdziesz.
Stała przede mną, w całej okazałości, lekko
niemrawa, jakby przezroczysta. Wyprostowałem się, aby wyrównać nasz poziom, aby
ujrzeć jej twarz z bliska. Zapłakana bawiła się niewinnie palcami. Przypominała
mi małą dziewczynkę. Zupełnie inną, jakby żaden z tych koszmarów jej się nie
przydarzył, a cała pełnia życia i rozkwitające marzenia, wciąż w niej tkwiły.
Nie za bardzo wiedziałem, jak zachować się w takiej sytuacji. Czy to możliwe,
abym ją zabił? Abym odebrał jej nieświadomie ostatnie tchnienie?
- Nigdy
nie przestanę cię kochać, Itachi. Chciałam, abyś o tym wiedział – przytuliła
się do mnie. Krucha, wyjątkowo czysta dusza przywarła do mojego ciała. Czułem
ciepło, jakie z niej biło, ale gdy próbowałem ją objąć moje ręce przez nią
przelatywały. Opuściłem je więc wzdłuż ciała i spuściłem głowę, udawałem, że
opieram ją o jej ramie.
Co takiego się wydarzyło? Niczego nie pamiętałem.
Wypełniało mnie wyłącznie uczucie do niej. Wielkie, nieposkromione uczucie
miłości, którego nie chciałem utracić. Żałowałem, że nie mogłem jej dotknąć,
poczuć zapachu jej włosów. Jeśli mogłem cokolwiek zrobić, aby odmienić jej los,
schowało się to przede mną bardzo głęboko. Niczego nie wymyśliłem. Chłonąłem tę
spokojną aurę, jakby miała być ostatnim szczęściem, jakie doznam w swym marnym
żywocie.
Minęło kilka chwil zanim zorientowałem się, że
odleciałem. Straciłem nie tylko poczucie czasu, ale również rozeznanie w
sytuacji. Z nagrobka i duszy mojej ukochanej pozostała jedynie ta sama szarość,
jaką widziałem na początku. Jedyną różnicą, jaka dzieliła mnie od pierwotnego
stanu rzeczy, była biała róża dzierżona w mojej dłoni. Jeden z jej kolców wbił
się pod skórę. Poruszyłem nią i wtedy kropla krwi wyleciała z rany, pokręciła
się wśród linii papilarnych i opadła na podłoże. Cały czas obserwowałem jej
tor. W momencie, gdy zderzyła się z celem wdrożyła piasek w ruch. Z małej kropli
utworzyła się wielka fala czerwieni, połykającej otoczenie. Zabierała ze sobą
wszystko, co napotkała na swojej drodze, z wyjątkiem mnie. Zamknąłem odruchowo
oczy.
Szukałem nadziei, jakiegoś światełka w swoim
wnętrzu. Spotkałem wyłącznie ciemność, tak mroczną, że sam przestraszyłem się
jej głębi. Od dłuższego czasu byłem złym człowiekiem, hodowałem w sobie demona,
jakbym zapomniał o tych dobrych chwilach. Oddałem się w jego ręce. Zbyt łatwo
zrezygnowałem z dobrej strony świata. Zwątpiłem w przyszłość, tak bardzo
zatraciłem się we własnym bólu i żalu z przeżytych dni, że zapomniałem o
nadziei. Byłem tym, kim nigdy nie chciałem być. Tchórzem i nieudacznikiem. Nikt
nie powinien tak łatwo rezygnować. Dlaczego nie wybrałem innej drogi?
Silny podmuch wiatru
wydarł mnie z łap wewnętrznego głosu. Popchnął mnie do tyłu, zamachnąłem
rękoma, aby odzyskać równowagę. Z trudem się udało. Odniosłem wrażenie, że moje
nogi są przybite do podłoża. Podłoża, którego jak się okazało wiele nie było.
Stałem nad przepaścią, odwrócony do niej tyłem. Przede mną rosło drzewo,
jeszcze małe, w trakcie rozkwitania. Resztę wzburzonego krajobrazu pokrywał
niezwykle biały śnieg, delikatnie kujący mnie w oczy. Zajęło mi chwilę zanim
pojąłem resztę otaczającego mnie nowego świata. Kawałek ziemi unosił się wysoko
wśród chmur, a ja miałem zaszczyt przebywać na najwyższym krańcu. Nie
widziałem, gdzie prowadzi droga, bo biel śniegu mieszała się z chmurami
podróżującymi swoimi ścieżkami. Sunęły przed siebie, tak dziko i spokojnie
zarazem. Wyciągnąłem przed siebie rękę, pragnąłem ich dotknąć palcem.
Próbowałem, wysilałem się, jednak nic nie wskórałem. Były za daleko.
- Co się
dzieje? – Tak, jak się spodziewałem, głos echem przemknął przez nieograniczoną
przestrzeń. Wrócił do mnie trzy razy.
- Chodź do
mnie, Itachi. – A to nowość. Nigdy wcześniej nie słyszałem, tak dziwnego, lekko
dziecinnego tonu głosu. Od razu dopasowałem je do niewinnej buźki dziecka,
które próbuje wyprosić u matki cukierka. – Chodź do mnie, Itachi – powtórzył
bardziej dojrzale. – Cofnij się i chodź. Nie walcz ze mną.
Uświadomiłem sobie, że nie spojrzałem w dół.
Skupiłem się na tym, co jest w zasięgu mojego wzroku, ale nie pomyślałem, aby
zerknąć przez ramię w otchłań na mnie czekającą. W przepaści przestało być już
tak biało. Tkwiła tam nieodgadniona czerwień, niekiedy przebijana przez smugi
pomarańczy. Jakby fale błądzące po wodzie.
- Chodź.
Chodź. Chodź – Każde kolejne słowo stawało się bardziej odległe, mi obce.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w ich rytm. Był taki spokojny, melodyjny, jak
kołysanka śpiewana przez matkę.
Odczułem niewyobrażalną chęć do skoku. Ten głos
wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Chciałem go spotkać. Naprawdę pragnąłem
tam iść. Spaść. Pozwolić się porwać nieznanemu.
SAKURA
Nie
pierwszy raz znalazłam się w innej rzeczywistości. Piekło Kakashiego, później
mój własny półświatek chroniony przez Gaarę. Miałam doświadczenie, niewielkie,
ale jednak wystarczające, aby nie zwariować. Podążałam przed siebie od
dłuższego czasu, na okrągło szłam pod górę w śniegu sięgającym mi do kolan. Ta
wyprawa była niezwykle męcząca, ale na szczęście nie odczuwałam zimna. Śnieg,
choć biały jak na ziemi, nie obniżał temperatury. Trochę przypominał mi
rozkruszony styropian.
Kto by pomyślał, że osoba władająca ogniem może mieć
tak smutny i ciemny świat w swoim wnętrzu? Domyślałam się, co to mogło
oznaczać. Itachi od dawna był zagubiony, zbyt mocno, aby odkryć w sobie to
ciepło, jakie w nim odnalazłam. Nigdy nie zapomnę naszych wspólnie spędzonych
dni. Jeszcze przed tym, zanim pochłonęła nas walka dobra ze złem, zanim
zostaliśmy ofiarami przeznaczenia. Czy kiedykolwiek istniała szansa na inny
los? Czy, gdybym mogła cofnąć czas zrobiłabym cokolwiek inaczej? Tak bardzo
pragnęłam mu pomóc, odciągnąć go od mrocznych drzwi, zaciągnąć na tę dobrą
stronę.
- Chodź,
chodź, chodź. – Dziwny, piskliwy głosik przyprawił mnie o dreszcze.
Przyspieszyłam, miałam nadzieję, że jestem blisko.
Przed moimi oczami wyrosło drzewo, z każdym krokiem wyraźniejsze.
- Sakura?
– przyglądał mi się z zainteresowaniem. W oczach wyróżniłam nie tylko
zaskoczenie, ale również intensywny strach.
- Co ty
wyprawiasz? – zauważyłam, jak jego noga niebezpiecznie lewituje nad przepaścią.
– Cofnij nogę – zagroziłam. Nie wiedziałam, że potrafię przemówić w tak poważny
sposób. – Cofnij nogę!
Zareagował na mój krzyk. Postawił stopę w śniegu.
Tym razem dziwnie mi się przyglądał, jakby nie wierzył w moją obecność, coś w
jego oczach wyglądało podejrzanie. Czerń jego tęczówek poszarzała, przez co dostrzegłam
rozszerzone źrenice. Nawet kolor skóry zbladł, choć zawsze mi się wydawało, że
już bardziej blady być nie może. Bał się? Spięte w kitek czarne włosy
podróżowały w powietrzu, ciągnęły go ku przepaści.
-
Posłuchaj mnie uważnie. Zrób krok do przodu i chodź do mnie.
- Nie,
chodź do mnie. – Piskliwy głosik wrócił, przebił moje słowa.
- Ty nie
żyjesz – odrzekł z łzami w oczach. – Widziałem twój grób. Nie żyjesz.
To stąd jego dziwne zachowanie. Zaczynałam rozumieć,
co się dzieje. To wcale nie była rzeczywistość przypisana do Itachiego.
Pomyliłam się. Znajdowaliśmy się właśnie w pułapce, w pieczęci, która została
na niego założona w dniu wstąpienia w szeregi Akatsuki. Ta myśl podniosła mi
ciśnienie. Zrozumiałam, że jeśli skoczy stracę go na zawsze. Przegram z
Akatsuki, pozwolę, aby jego duszę połknęło zło. Nie będzie odwrotu. Żałowałam,
że nie mogę wstrzymać czasu. Potrzebowałam pomyśleć.
- Nie
jesteś prawdziwa! Nie mogę cię dotknąć! Jesteś martwa! To ja cię zabiłem!
Powinienem skoczyć i definitywnie zakończyć to wszystko.
Myśl! Myśl! Myśl! Obezwładniły mnie przerażające
emocje, te towarzyszące człowiekowi stojącemu przy łóżku bliskiej osoby, widząc
jak porywa ją agonia. Jak wysysa z niej życie i zabiera ją do siebie. Musze
obudzić w nim nadzieję. Dobić się do jego serca.
-
Pamiętasz, jak oblałam cię płatkami? Jak później mnie goniłeś i wrzuciłeś mnie
pod zimną wodę pod prysznicem? Jak się wtedy kochaliśmy zauroczeni daną chwilą?
Pamiętasz to uczucie, Itachi? To, które się pojawia, gdy jesteśmy razem. Mówiłeś,
że jesteś ze mną szczęśliwy. Pamiętasz to? – Mogłabym przysiąc, że zauważyłam w
jego oczach blask, a ich szarość ponownie przesiąkała czernią, powoli, ale
przesiąkała. – Pamiętasz, jak oglądałam twoje walki? Jak byłam zazdrosna o
Guren, choć wiedziałam, kogo naprawdę kochasz? Pamiętasz nasze wspólne chwile?
- To tylko
twoja pamięć płata ci figle, Itachi. Jej nie ma. Ona nie istnieje.
Szarość powracała.
- Jeśli
skoczysz, skoczę za tobą. Zabijesz nas obu. Jesteś pewny, że nie istnieję?
Oderwał nogę od podłoża. Śnieg spadł w przepaść.
- Zabijesz
nas!
Odnosiłam sromotną porażkę. Każde moje słowo, nawet
to bardziej zaakcentowane, z wyjątkowo czystą dykcją, motywowało go do skoku.
Zwątpił we mnie, uwierzył głosowi z nicości. Nerwowo podrapałam się w głowę,
opuszczając wzrok.
- Nie
jesteś prawdziwa – spojrzał przez ramię, widziałam jedną stronę twarzy, tą
bardziej mroczną. – Chcę do ciebie dołączyć. Wiem, że tam będziemy razem.
Przechylał się. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam
to, co powinnam od samego początku. Od razu powinnam przypomnieć sobie,
dlaczego naprawdę się we mnie zakochał. Nie za słowa, za wygląd, a za mój
charakter – nieprzewidywalny, często narwany, ale także delikatny. Złapałam do
ręki śnieg, uformowałam kulkę i rzuciłam. Trafiła go w skroń, poczochrała jego
włosy, ale zatrzymała go. Przestał się przechylać, zamarł, jakby to zagranie go
obudziło.
ITACHI
Jeśli to
wytwór mojej wyobraźni, to musiałem naprawdę wyjść poza ramy swojego umysłu.
Nigdy w życiu nie stworzyłbym Sakury, która rzuciłaby we mnie kulką. Nie w
takim kryzysowym momencie. Wykreowana przeze mnie Sakura pozwoliłaby mi odejść,
a ona nieustępliwie o mnie walczyła. Czy się pomyliłem? Czy ten grób był
wyłącznie pułapką? Czy zbyt szybko przekreśliłem naszą miłość?
Zajrzałem w jej oczy, dopiero teraz posłała mi
uśmiech, pokazując swoje zadbane białe zęby. Zobaczyłem tę dziewczynę, w której
zakochałem się bardzo dawno temu. Dzięki, której przeżyłem niesamowite chwilę.
Ona odnalazła we mnie dobroć, pomogła odkryć sens mojego życia. To właśnie ta
wyjątkowa różowowłosa dziewczyna uczyniła mnie szczęśliwym.
Nie skoczę. Nie potrafię zrezygnować z miłości. Z
jej miłości.
SAKURA
Radość
przepełniała me serce. Odzyskałam go. Widziałam to w tych czarnych oczach.
Szedł do mnie. Jeszcze chwila, a w końcu będę w jego ramionach. Odpocznę,
odetchnę z ulgą, ponownie poczuję miłość. Tak bardzo go kocham, aż nie mogę
uwierzyć, że tak długo czekałam na to spotkanie. Od razu powinnam odnaleźć
Itachiego. Dlaczego tyle czasu zwlekałam?
Dużo spraw wygląda przerażająco dopóki nie wejdziesz
w ich wir.
Wyszłam mu naprzeciw. Zbyt dużo nadziei wyzwolił we
mnie ten moment. Odzyskałam go! Nadal nie mogę uwierzyć, że udało mi się z nim
zjednoczyć. Tyle uciekania, przeciwności, tyle zmarnowanego czasu. Wiecznie coś
stawało nam na drodze, a teraz miałam go przed sobą, dzieliło nas kilka kroków
do bycia razem. Już nigdy nie pozwolę mu odejść. Będę robić wszystko, aby już
nigdy nas nie rozdzielono.
Wpadłam mu w ramiona. Tak! Pogrążona w ekscytacji i
ekstazie zarechotałam, po chwili i on śmiał się ze mną. Chyba oboje
postradaliśmy zmysły, bo zbyt długo czekaliśmy na ponowne spotkanie. Odsunąwszy
się ode mnie na niewielką odległość pogłaskał mnie po policzku. Wyglądał, jak
mój Itachi. Przystojny, szczęśliwy, z wielkim sercem. Nigdy nie zapomniałam
tego jego oblicza, dlatego walczyłam. Dlatego się nie poddałam.
Próbował mnie pocałować.
- Nie! –
rozgniewany głos powrócił. Moc jego krzyku zbudziła ziemię do życia. Zrobiliśmy
krok w tył, próbując utrzymać równowagę. Nadal trzymaliśmy się za ręce.
- I co
teraz? – obejrzał się przez ramię.
Z przepaści wyleciała czerwona, niezwykle gęsta
ciecz. Pomarańczowe smugi błądzące po niej, niczym rozszalałe promyki słońca
łączyły się w jedność. Z biegiem chwil zbudowały ogromną maskę. Pomarańczową,
dzieloną na kilka zaokrąglonych pasów, od razu przywołała mi na myśl kręgi
drzewa. Po prawej stronie widniała czarna dziura, w której ukazało się ludzkie
oko - czerwone oko - Sharingan.
- Nigdy
nie odpuszczą, co nie? – Itachi wygiął wargi w niewielkim uśmiechu. Położył
rękę na moim brzuchu i popchnął mnie za siebie. Próbował osłonić mnie swoim
ciałem.
- Nie
pozwolę wam być razem! Nigdy!
Z cieczy uformowały się dłonie.
-
Powstrzymam go, a ty znajdź pieczęć – zaskoczony Itachi lekko się wzdrygnął.
Podejrzewam, że przestraszyła go myśl ponownego rozdzielenia, jak mnie.
- Nie –
odparł wyjątkowo twardo. Nie spuszczał wzroku z dziwactwa przed nami.
- Musimy
znaleźć pieczęć, a tylko ty jesteś w stanie ją złamać. Powstrzymam go do tego
czasu.
-
Powiedziałem nie, Sakura.
-
Posłuchaj, nie mamy czasu na zabawę. Poradzę sobie. Jestem wystarczająco silna,
aby go czymś zająć.
Tak naprawdę lekko naginałam prawdę. Aktualnie nie
przychodził mi żaden pomysł do głowy, w jaki sposób powstrzymać taką ilość
czerwieni. Nawet nie wiedziałam, z czym mam do czynienia.
- Jeśli
mamy go powstrzymać to tylko razem. R a z e m, rozumiesz? – zaakcentował mocno
pytanie. – Nie pozwolę, abyśmy znowu się zgubili i błądzili w nieskończoność.
Nie tym razem, Sakura. Mamy szanse, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy razem.
Rozumiesz, co mówię?
Pokiwałam głową, choć chyba tego nie zauważył.
Załapałam go za dłoń, która nadal opierała się o mój brzuch. Wielki stwór,
kimkolwiek był, zamachnął rękoma w tył.
- Jeśli
chcesz to zrobić razem, to trzeba wiać.
- Co? –
pociągnęłam go za sobą.
- Stojąc
nie przeżyjemy.
Pobiegłam przodem, po kilku sekundach zrównał ze mną
krok.
Wielkie łapy uderzyły w podłoże. Ponowne trzęsienie
ziemi lekko nami zahuśtało, ale nie poddaliśmy się tak łatwo. Sunęliśmy w dół,
jak najszybciej potrafiliśmy.
Drzewo, które wcześniej ledwo zakwitło, w tamtej
chwili, gdy wielkie dłonie rozpętały pędzące na nas piekło, rozrosło się w
mgnieniu oka. Przytrzymało na moment czerwoną lawę, która próbowała nas
zgładzić.
- To
kupiło nam trochę czasu. Nie zatrzymuj się. Biegnij – zacisnął moją dłoń.
Mimo, że sytuacja naprawdę była nieciekawa, czułam
się w pewnym sensie bezpiecznie. Skupiłam się na tym, co zdobyłam, a nie na
tym, co za moment mogę stracić. Długo błagałam Kakashiego o śmierć, a on nie
wysłuchiwał moich próśb. Wiecznie mnie popychał w różne strony, próbował
wyzwolić we mnie wściekłość, przygotować mnie do najgorszego. Dziś byłam mu za
to wdzięczna.
Rozległ się chrzęst łamanego drzewa. Czerwona moc
zła przedarła się przez zaporę.
- Nie
zwalniaj – przyciągnął mnie do siebie. Lekko zaplątały mi się nogi, więc prawie
się potknęłam. Na szczęście szybko pomógł mi wrócić do poprzedniego tempa.
Nigdy nie wyobrażałam sobie, jak trudno jest biec w
tak wysokim śniegu. Wysysało ze mnie moc, było gorsze niż trening po plaży.
Czułam, że stopniowo łapie mnie kolka. Nie umiałam poprawnie oddychać – wdychać
przez nos i wypuszczać powietrze ustami. Zbyt ciężko się biegało, zbyt wiele
emocji towarzyszyło tej ucieczce. Miałam go przy sobie, ale energia
nieubłaganie wyciekała z mojego ciała. Słabłam. Na niedomiar złego robiło się
strasznie zimno.
ITACHI
- Zbliżamy
się.
Najmniejsza cząsteczka w moim ciele powiadamiała
mnie o zbliżającym się wyzwaniu. Byliśmy blisko, jeszcze kilka metrów i trafimy
do wyjścia – do pieczęci przytrzymującej nas w tym ponurym miejscu. Nie
pocieszał mnie fakt goniącej nas śmierci. Drzewo kupiło nam trochę czasu,
jednak nadal mogło być go za mało.
Przedarliśmy się przez kolejną warstwę śniegu. Teraz
sięgał Sakurze do pasa, mi mniej więcej do połowy ud. Trafiliśmy. Nasza
wędrówka skończyła u mety.
Przed nami rozpinała się wielka pieczęć. Złotawy
pentagram, namalowany jakby sprejem na niewidzialnej ścianie. W jego wnętrzu
drgała mała czerwona chmura – Akatsuki. Cały znak był ogromny, znikał gdzieś
wysoko w niebie.
- Jakiś
pomysł? – Sakura się schyliła, oparła ręce o kolana, które znikały w czystej
bieli. Próbowała złapać oddech. Widziałem, jak mruży oczy, gdy pot przedzierał
się przez rzęsy.
Puściłem jej dłoń, aby dotknąć pieczęci.
Zawibrowała, a ja poczułem lekkie elektrowstrząsy kujące moją skórę. Cofnąłem
się. Trzęsienie ziemi się wzmagało. Gdzieś niedaleko powędrował truchtem
złowieszczy śmiech.
Uderzyłem pięścią w pieczęć, ponownie zawibrowała,
lecz teraz poraził mnie silniejszy prąd. Potrząsałem ręką.
- Coś wymyślę
– zerknąłem na Sakurę, której uwagę pochłaniał czysty stok, gdzie niedługo pojawi
się nasz kat.
Później kopałem i kontrowałem pięściami – nic. Za
każdym razem paraliżował mnie coraz większy ból, a prąd wstrzymywał bicie
mojego serca. Przyklęknąłem na jedno kolano.
- Dobra,
inaczej.
Gdy odnalazłem w sobie wystarczająco dużo sił, aby
na nowo normalnie funkcjonować pobiegłem w kierunku lawiny. Nie omieszkałem
zapomnieć o Sakurze.
- Co ty
wyprawiasz?
Zza horyzontu wychyliła się chmara
czerwono-pomarańczowego niebezpieczeństwa.
- Ufasz
mi? – zatrzymaliśmy się. Zawróciłem.
- Zawsze –
odpowiedziała bez namysłu, bez najmniejszego mrugnięcia, bez żadnego zawahania
i zwątpienia.
- To
chodź.
W dwójkę ruszyliśmy na pieczęć. Lawina była tuż za
naszymi plecami, wyjątkowo blisko, deptała nas po cieniu.
- Skacz –
w jej oczach rozbłysnął strach.
Złapałem ją oburącz w pasie, w momencie oderwania
się od ziemi, gdzie wyskok wcale nie był taki prosty i skuteczny, wśród powstrzymujących
kilogramów śniegu, i zasłoniłem jej delikatnie ciało własnym. Plecami uderzyłem
w pieczęć. Elektryczność odbyła paradę w moim ciele, ale wreszcie odpuściła –
usłyszałem głośny huk pękającej szyby.
SAKURA
Nabrałam powietrze
w płuca, moje ciało wygięło się w łuk. Miałam wrażenie, że coś miażdży mi żołądek, po chwili to wrażenie zamieniło się w nieprzyjemny pochód miliona
robaków żywiących się mną od środka.
- Jak się
czujesz? – pomrugałam kilka razy, z rozmazanego, wyjątkowo nieostrego obrazu,
wydostała się biała czupryna Ino. Uśmiechała się szeroko.
- Lepiej –
złapałam się za brzuch. Wyczułam zaschniętą plamę krwi.
-
Podtrzymywaliśmy was przy życiu. – Ino zaprzestała leczenie. – Musieliśmy
zadbać, abyście do nas wrócili.
- Skąd wy…
- skierowałam wzrok na wciąż nieprzytomnego Itachiego. Nagle zapomniałam o
swoim pytaniu i wewnętrznej ciekawości. Całą uwagę poświęciłam jemu.
Przeczołgałam się do niego, złapałam go pod pachę i położyłam na swoich udach.
Rękoma gładziłam jego policzki.
- Jego
stan jest stabilny…
Syknęłam, przerywając wypowiedź Ino. Nie chciałam,
aby nam teraz przeszkadzano. Czułam jego niemiarowe, choć silne, bicie serca.
- No
chodź… - W oku zakręciła mi się łza. Nie rozumiałam, dlaczego to tak długo
trwa. – Wracaj!!! – krzyknęłam z wściekłości, jaka naruszyła we mnie ścianę
niepewności.
Zakaszlał. Najpierw
powoli, później intensywniej. Pomogłam mu przechylić się na bok. Z ust
wyleciała krew zmieszana z pomarańczową substancją. Szybko wsiąknęła w ziemię.
To koniec walki z pieczęcią. Jedna z otwartych bram
została zamknięta na klucz, a potem nieodwracalnie zniszczona. To nasze pierwsze
z niewielu zwycięstw ostatnich czasów. Na reszcie RAZEM.
- Razem… -
szepnął, delikatnie muskając palcami mój nadgarstek. Nadal leżał na boku,
osłabiony przygodami.
- Razem –
powtórzyłam szczęśliwa.
Nareszcie są razem! :D Nawet nie wiem co napisać. Rozdział bardzo mi się podobał, zresztą jak wszystkie, ale przez to, że tak się wciągnęłam, oczywiście zapominałam o komentarzach. Wybacz. :(
OdpowiedzUsuńNie mogłam się oderwać od twojego bloga, tak się wciągnęłam, że masakra.
Chyba na tym skończę, bo serio nie wiem co mogłabym jeszcze napisać. :/ Pozdrawiam! :*