piątek, 5 grudnia 2014

Bez polotu (CZ V)

Część pierwsza: KLIK
Część druga: KLIK
Część trzecia: KLIK
Część czwarta: KLIK

CZ V

            Próbował się nie rozsypać. Sprawdziły się jego najgorsze przewidywania. Sakura zniknęła. Znaleziono jej samochód na poboczu na niezaludnionym terenie. Ślady dwóch par butów urwały się na jezdni, najprawdopodobniej zmieniła środek transportu. Namierzenie jej graniczyło z cudem. Przeklinał na siebie w duchu. Dopuścił do tego. To była ewidentnie jego wina. Nie, zacisnął oczy i przetarł je palcami, nie mógł teraz dopuścić do siebie tą słabość. Musi być dobrej myśli, całkowicie trzeźwy, aby pomóc w poszukiwaniach. Załamanie psychiczne zakłóciłoby jego osąd, a do tego dopuścić nie może. Wyłącznie przy trzeźwym umyśle zdoła skorzystać z zebranego dotychczas doświadczenia. Wierzy, że ją odnajdzie. Całą i zdrową.

W Szklanym Domu roiło się od federalnych i agentów z rodzinnej firmy Itachiego. Sprawdzali każdy kąt domu, przesłuchiwali świadków, szukali dziury w całym oraz przygotowywali się do otrzymania wytycznych w sprawie okupu. W przypadku porwań najważniejsze są dwadzieścia cztery godziny, a po czterdziestu ośmiu odnalezienie porwanego graniczy z cudem. Najważniejsze są negocjacje, spełnienie żądań. Na razie wyszkoleni i doświadczeni mundurowi przypominali Itachiemu muchy, które nieustannie odbijają się od szyby, próbując przez nią wylecieć. Nie był pewien skąd takie skojarzenie. Pewnie stąd, że jedynie on wiedział, o co chodzi w tej grze. Jeśli w ciągu kilku godzin porywacze nie zadzwonią wszystko będzie jasne i klarowne – dla niego.
Poszukiwał w głowie sposobu na jej znalezienie. Analizował każdą spędzoną minutę ostatnich dni – na szczęście Bozia obdarzyła go wyjątkową pamięcią, fotograficzną. Wystarczyło, że zamykał oczy, a już przenosił się do wybranej przez siebie sceny. Tak zdawał egzaminy, tak rozwiązywał najtrudniejsze sprawy na kursach w wojsku, tak przetrwał wiele lat i dostał etykietkę geniusza. Szanował ten dar, bo dzięki niemu nigdy nie zabłądził. Dzisiaj niestety się na nim zawiódł. Stres oraz chaos otoczenia zbyt mocno go dekoncentrowały. Niby przypominał sobie, jakąś chwilę, ale żadna nie miała wartości. Nic istotnego. Zero konkretnych danych. Czegoś mu brakowało. Ale czego?
            - Itachi wypadasz. – Burmistrz przemknął przed jego oczami. Itachi zaniemówił. Zaskoczony decyzją szefa otworzył jedynie usta. Nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Nie mogli go odsunąć. Nie teraz.
            - On może nam bardzo pomóc. – Brat stanął w jego obronie. – Jego doświadczenie i spostrzegawczość zawsze mogą się przydać. Co dwie głowy, to nie jedna, sir.
            - Powiedziałem, że wypada. Ma wyjść z mojego domu. Teraz – rzucił mu gniewne spojrzenie. Winił go. Gdyby nie ten młodzieniec jego córka byłaby bezpieczna, zaaferowana ślubem. Żałował, że mu zaufał. Powinien wcześniej wywalić go na zbity pysk, dopóki miał okazję.
            - Sir… - Itachi złapał Sasuke za nadgarstek i pociągnął go w tył. Pan Haruno mruknął coś pod nosem i wszedł do salonu pełnego agentów podłączających komputery pod telefony.
            - Zostań tu – pokręcił głową. – Jeśli i ty wylecisz będę odcięty od informacji, a tego nie chcę. Muszę być na bieżąco.
            - Nie powinniśmy im powiedzieć o naszych odkryciach? Może to uratowałoby…
            - Nie waż się tego dokańczać – użył więcej siły. Ręka Sasuke przybierała siny kolor. – Znajdę ją. Obiecuję.
            - Jak możesz być taki spokojny? – uwolnił się z uścisku. Rozmasowywał niedokrwioną dłoń.  – I do tego pewny siebie? Powinieneś współpracować z psami. Pomóc im zrozumieć sytuację. Mam udawać, że też nic nie wiem? Nie mogę pozwolić, aby twoja pewność siebie przyczyniła się do…
            - Powiedziałem dość! – wstał, dopiero po kilku sekundach poczuł na sobie wzrok federalnych. Zrozumiał swój błąd, więc kontynuował w ściszonym tonie. – Masz tu zostać, obserwować i panować nad sytuacją. Nie pozwól im zrobić nic głupiego, jasne? Będę pracował nad sprawą. Mam kilka pomysłów. Daj mi dziesięć godzin.
            - Dziesięć godzin!? – Tym razem Sasuke się uniósł. Rozejrzał się po ludziach, po ich zaciekawionych i pełnych podejrzeń twarzach. Roześmiał się, aby odpędzić zainteresowanie. Gdy wrócili do swoich obowiązków, podjął z powrotem temat. – Czyś ty kompletnie zwariował? Wiesz ile to dziesięć godzin? W przypadku porwania?
            - Być może mi nie uwierzysz, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją odnaleźć. Nie pozwolę jej skrzywdzić, rozumiesz? Prędzej sam umrę, niż pozwolę im ją skrzywdzić. Wiem, że miałem bardzo wiele kobiet i być może trudno w to uwierzyć, ale tym razem jest inaczej.
            - Jeszcze nie dawno chciałeś z nią zerwać. Nie, czekaj – klepnął się w czoło, aby nadać temu lekko ironicznej barwy. – Ty już z nią zerwałeś.
            - Wiesz, dlaczego to zrobiłem. Dziesięć godzin – zauważył na sobie palący wzrok burmistrza. Powinien już iść. – Daj mi dziesięć godzin. Zaufaj mi – odchodził. – Dziesięć godzin. Bądź na łączach.
Nie ważne ile razy powtarzał to w myślach, te nieszczęsne dziesięć godzin nadal wyglądały idiotycznie. Nie posiadał punktu zawieszenia, nie miał kompletnego pojęcia gdzie zacząć i w jaki sposób ugryźć sprawę. Modlił się, pierwszy raz zwrócił się do Boga, prosił o znak, albo malutką wskazówkę. Gdzie patrzeć? Jak jej pomóc?
- Boże, nie odbieraj mi jej. Poprawię się. Obiecuję – szepnął, chcąc dodać tym słowom mocy. Zapiął pas, wrzucił pierwszy bieg i powoli opuszczał rezydencję. Liczył na brata. Na to, że w takiej chwili w niego nie zwątpi.

Z trudem otworzyła powieki, choć wiedziała, że nic to nie da. Miała zasłonięte oczy czarną opaską. Dodatkowo czymś zakneblowali usta. Szmata i taśma? Jedyne, czego była pewna, to tego, że każda próba rozdzielenia warg kończyła się porażką i zadała jej ból podczas naciągania skóry. Miała nadęte, wypchane czymś policzki, przez co wiecznie towarzyszył jej gorzki smak i ciężko przełykała ślinę. Do nozdrzy przebijał się zapach wilgoci. Pewnie znajdowała się, w jakiejś opuszczonej piwnicy, gdzie nikt jej nie znajdzie. Dwa razy uderzyła przywiązanymi stopami o podłogę. Było ciężko, ale udało się. Usłyszała echo. Tak pomieszczenie na pewno nie jest małe i przytulne. Próbowała rozluźnić ucisk uwięzionych rąk, ale z każdym ruchem plastik opaski wżynał się w jej w nadgarstki, możliwe, że się zaciskał. Zbyt mocno cierpiała, więc przestała. Uniosła głowę do góry, próbowała coś dojrzeć od dołu, ale nic z tego nie wyszło. Dobrze zadbali o to, aby niczego nie zobaczyła.
Usłyszała kroki w oddali. Zatrzymały się. Klucz ciężko przekręcił się w zamku. Zaskrzypiały zawiasy. Buty przemierzały po schodach. Pociągnęła nosem, poczuła dziwnie znajomy zapach. Hugo Boss? Jej ojciec zawsze taki używał. Podszedł bliżej. Tak, na pewno Hugo Boss Numer 6. Woda toaletowa była wyjątkowo ostra, podrażniła jej nos, zaswędział. Miała ochotę się podrapać, więc ponownie potrząsnęła rękami. Swędzenie nie poprawiało jej stanu, potęgowało negatywne uczucia. Pokręciła kilkanaście razy nosem, wyginając nim w różne strony. Miała serdecznie dość, a jej przygoda dopiero odbiła od linii startu.
Bała się, ale nie chciała tego pokazać. Będzie twarda. Ojciec ją z tego wyciągnie. Zapłaci okup i wróci do domu. Weźmie ślub. Wyjedzie. Spędzi piękny miesiąc miodowy. Będzie szczęśliwa. Spłodzą z Deidarą dwójkę dzieci. Najlepiej chłopca i dziewczynkę. Nie zginie. Na pewno nie umrze, w jakiejś śmierdzącej piwnicy. A może to nie z Deidarą spędzi resztę życia?
            Mężczyzna bacznie ją obserwował. Zacząć standardową śpiewką? Ojciec zapłaci okup, a później cię wypuszczę? Dać jej nadzieję, czy nafaszerować ją jeszcze większą dawką strachu? A może powiedzieć prawdę? Zdradzić jej, dlaczego się tutaj pojawiła? Co powinien zrobić? Był bogiem. Tak, to dobre określenie. BÓG. Decydował o jej życiu. Może zakończyć jej egzystencję teraz, albo za dwie minuty, albo za tydzień. W gruncie rzeczy przetrzymywanie jej tutaj do samej starości też nie było złym pomysłem. Podobała mu się. Na sam jej widok doznawał erekcji. Musiał się panować, aby zbyt szybko jej nie skrzywdzić. Było dużo czasu, aby się zemścić. Będzie cierpiała, ale powoli. W końcu dojdą do aktu gwałtu. Akt. Piękne słowo, kojarzyło mu się ze sztuką. Tak. To będzie sztuka, a on przejdzie do historii. Zmieni bieg wydarzeń. Zemści się, znajdzie ukojenie i otworzy ludziom oczy. Na pewno będą mówić o nim w telewizji. Długo będzie zajmował pierwsze strony w gazetach. Będzie tym, co dokonał zbrodni idealnej. Nie odnajdą go. Nigdy.
            - Jesteś taka piękna – pogłaskał ją po czole. Dziewczyna się wzdrygnęła, ale później szybko zamarła. Widział, jak jej nozdrza rozszerzają się i kurczą w błyskawicznym tempie. Bała się go. Uwielbiał na to patrzeć. Był królem.
Nie. Nie potrafiła się dłużej gniewać na Itachiego. Udawać, że nic do niego nie czuje. Chciała, aby przy niej był. Właśnie teraz. Wyciągnął ją stąd, uratował i zabrał, jak najdalej od jej dotychczasowego życia. Nie chciała taka być. Wiecznie pilnowana. Tak bardzo pragnęła wybudzić się z tego koszmaru, pobiec do niego, zacząć inaczej żyć. To uczucie było prawdziwe. Nie ważne, co usłyszała na taśmie. A co jeśli została spreparowana? Nie pozwoliła mu nic powiedzieć. Uderzyła go i uciekła. Czy teraz może liczyć na jego pomoc? Zaszlochała.
            - Cicho dziecinko. – Nie poznawała tego głosu. On to wiedział. Nigdy go nie widziała, w przeciwieństwie do jej ukochanego. Zniszczył mu życie. Teraz on zniszczy jego. Zemsta jest taka słodka.
Jęknęła, gdy jego ręka powędrowała do jej dekoltu. Miała na sobie sukienkę, którą włożyła specjalnie dla Itachiego. Piękną, opiętą, podkreślającą jej seksowną figurę. Teraz była w rękach świra. Nie odbierała ubrania, jako atutu.
            - Położę na twoich nóżkach gazetę, a ty nie będziesz się ruszać, dobrze? – pocałował ją w czoło. Musiała wstrzymać oddech, aby ponownie się nie wzdrygnąć z obrzydzenia. Nadal czuła jego mokre, lepkie wargi na skórze.
Położył gazetę na jej nogach i oparł ją o brzuch. Zadbał, aby data była bardzo dobrze widoczna. Następnie sięgnął po telefon.
            - Musimy pokazać tatusiowi, że nic ci nie jest. Trochę go wyprowadzimy w pole, prawda?
Wykonał zdjęcie. W kadrze uchwycił twarz i datę. Idealnie. Czas zrealizować plan i zająć czymś policję. Muszą mieć zajęcie, bo w przeciwnym wypadku mogą wejść w krzyżowy ogień. Tego nie chciał. Zero komplikacji – czysta akcja.

            Sasuke umierał z nudów. Było to ironiczne zważywszy na okoliczności, ale naprawdę się nudził. Nic się nie działo. Wszyscy zajęli swoje stanowiska. Teraz pozostało czekać. Nie był w tym dobry. Uwielbiał przebywanie w ruchu. Właśnie, dlatego tak bardzo męczyła go ta praca. Może pójdzie do wojska? Tak. Tego właśnie pragnął. Z dala od tej przyziemnej, pustej i głupiej roboty. Marzył o akcji. Tylko tak mógłby dorównać bratu. Zaciągnięcie się do armii dla kogoś takiego, jak on nie będzie problemem. Jest wysportowany, bystry i zawsze chętny do działania. Nie brakuje mu aspiracji, ani ambicji. Pójdzie do wojska. Z czasem przestanie być płotkiem. Może kiedyś zostanie generałem?
Fantazjowanie przerwał mu tłum ludzi, który nagle zebrał się przy wielkim telewizorze, do którego podłączono laptop. Podbiegł bliżej. Burmistrz dostał emaila pod tytułem: DOWÓD. Zadrżał. W pomieszczeniu nagle zapanował chłód. A może to jego przeszedł zimny dreszcz? Pan Haruno otworzył wiadomość, po chwili na ekranie pojawiło się zdjęcie. Zakneblowana Sakura z zawiązanymi oczami miała położoną gazetę na nogach. Zero innej wiadomości, brak informacji o okupie. Popatrzył na techników, którzy uderzali dzielnie w klawiaturę, próbując namierzyć nadawcę. Rozejrzał się po innych. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Wycofał się do osobnego pokoju. Musiał poinformować, o tym brata. Mimo wszystko, to w niego pokładał najwięcej wiary.

            Przyćmiewało go zmęczenie. Emocje zaczęły się dobijać do jego głowy. Słyszał o zdjęciu, co pogorszyło jego nastrój. Od dwóch godzin nie ruszył z punktu wyjścia. Był wdzięczny za pomoc Sasoriemu, ale czuł, że donikąd prowadzi ich ta wędrówka. Nie namierzyli Akatsuki. Próbowali zrobić sporo szumu, ale nie uzyskali oczekiwanych rezultatów. Postanowił pójść na siłownie przyjaciela. Być może rozruszanie kości wyzwoli w nim dodatkowe pokłady energii. Wszedł, jako pierwszy, sięgnął do włącznika światła. Zastygł. Sasori odbił się od jego pleców, pisał akurat z Sasuke o postępach sprawy, nie zauważył, gdy Itachi się zatrzymał. Jęknął.
            - Słyszałem, że nas szukacie? – na ławeczce siedział siwowłosy mężczyzna. Miał średniej długości włosy zalizane do tyłu. Na sobie garnitur i jesienny, elegancki płaszcz. A w ręku? To, co przerażało Itachiego najbardziej. Magnum kaliber 50. Czekał na nich, gdy ci już stracili nadzieję.
            - Spokojnie – podniósł ręce w górę w geście kapitulacji. Dodatkowo nie chciał sprowokować mężczyzny do naciśnięcia spustu, jakimś podejrzanym ruchem.
            - Czego od nas chcecie? Nie lubimy, gdy robi się koło nas zbyt dużo szumu.
            - Chcemy odzyskać Sakurę.
            - Sakurę? – Na twarzy nieznajomego pojawiło się zaskoczenie. Autentyczne. Itachi widział wielu kłamców, nikt nie mógł udawać tak dobrze. – To imię powinno mi coś mówić?
            - To nie wy stoicie za porwaniem?
Mężczyzna parsknął śmiechem. Głośnym, złowieszczym śmiechem, który rozniósł się na korytarz, w którym czekał Sasori. Po zauważeniu nieznajomego wycofał się. Najwidoczniej ten nie zdołał go zobaczyć, albo go zignorował. Na razie pozostał cichą asekuracją, czekającą na znak od przyjaciela.
            - Sądzisz, że bawimy się w porwania? – wyprostował się. Wyglądał na bardziej rozluźnionego, jakby kamień spadł mu z serca. Mimo tego nie przestawał mierzyć do długowłosego. Przezorności nigdy za wiele.
            - To, dlaczego ciągle się przy nas kręcicie? Co czerwona chmura robiła w jej pokoju?
            - Głuptasie – uśmiechnął się zadziornie – my nie porywamy, ani nie pozostawiamy po sobie śladów. Myślisz, że ukrywając się przez tak wiele lat w podziemiach, nagle namalowalibyśmy chmurę u jakiejś laski? Chyba przeceniłem twoje umiejętności – schował broń do kabury, a następnie zasłonił ją płaszczem. – Nie wiem, co się dzieje z twoją dupą, ale powiem ci od razu, że błądzisz. Jesteś w wielkim błędzie. Owszem, jestem odpowiedzialny za tę dwójkę w barze, ale to nie temat na dzisiejszy wieczór – ruszył do przodu. Zatrzymał się przy Itachim, który nie chciał go wypuścić. – Wychodzę. Jeśli nie chcecie wylądować w szpitalu lepiej mnie przepuśćcie. Uwierz mi, połamany jej się nie przydasz. – Starszy Uchiha zrobił dwa kroki w bok. – Jeszcze się spotkamy – rzucił na odchodne.
Rozwścieczony podszedł do kosza na śmieci. Kopał, kopał, kopał. Zawartość rozsypała się w około. Musiał wyładować furię. Ten impuls. Błądził po omacku. Ten facet nie kłamał. Nie mieli nic wspólnego z porwaniem Sakury. Więc, kto do cholery to zrobił? Kto?! Kopnął jeszcze kilka razy. W końcu Sasori nie wytrzymał i odciągnął go na bok. Kazał mu usiąść i wziąć kilka uspakajających wdechów. Stracenie kontroli jeszcze nikomu nie pomogło. Itachi mu uwierzył, ale łatwiej było mówić, niż robić. Gdy już wypuścił z siebie najsilniejszy gniew, wziął głęboki oddech i wtedy zaatakowała go rozpacz. Rozsypywał się. To zbyt dużo, jak na jeden dzień. Na dzień, który jeszcze się nie skończył.
Zostało sześć godzin. Po upływie tego czasu będzie musiał współpracować z federalnymi. Podzielić się swoimi podejrzeniami.
Boże, pomóż mi, błagam. – mało brakowało do stanu krytycznego, do momentu, w którym rozpłakałby się, niczym małe dziecko. Miał ochotę położyć się na twardej podłodze i nie wstać. Ale wtedy go olśniło. Doznał czegoś w rodzaju przebłysku geniuszu. Jak mógł, o tym zapomnieć?

- Przyjdzie po ciebie. – Czuła jego gorący oddech na swoim karku. – On zawsze przychodzi. Wielki bohater. Wielki bohater. – położył dłonie na jej barkach, zaczął używać siły, wbijać paznokcie. Nie panował nad tym, zamroczyła go nienawiść. – Jak ja tego skurwiela nienawidzę. Zniszczył mi życie. Zniszczył wszystko.
Pisnęła. Nie mogła dłużej walczyć z bólem. Puścił ją, obszedł z prawej strony i zatrzymał się przed nią. Odczekał kilka sekund, a potem uderzył Sakurę w twarz. Mocno. Miała wrażenie, że za moment wypłynie jej oko. Pierwszy raz ktokolwiek podniósł na nią rękę. 
            - Zamknij się dziwko. Nie pozwoliłem ci się odezwać.
Chyba zabrakło jej łez. Płakała tak długo, że teraz nie potrafiła uronić, ani jednej więcej. Była zmęczona. Brakowało jej sił. Strach ją wyczerpał, a ból spotęgował otępienie umysłu. Traciła przytomność. Wyczuwała osłabienie organizmu. Dłużej nie wytrzyma. Próbowała walczyć, pokazać siłę, wyjść z tego z twarzą, ale była tylko kobietą. Słabą, zakochaną kobietą, która została wrzucona na głęboką wodę – w ciągu kilku minut jej życie zamieniło się w piekło. Straciła wiarę w ojca, w miłość, w poczucie bezpieczeństwa. Była sama. Samotna. Przerażenie odebrało jej nadzieję. Zemdlała.
Pozwolił Sakurze odpocząć. Tak będzie najlepiej. Zregenerowanie sił sprawi, że będzie żywsza, gdy będzie jej potrzebował. To podniesie poziom tragedii.
Itachi Uchiha przyjdzie. Już nie długo. Przeczuwał jego przyjście.
            - Jeszcze trochę, księżniczko – szepnął jej do ucha. – Jeszcze trochę, a pozwolę ci odpocząć. Może pójdziesz do Nieba? – roześmiał się. To było całkiem zabawne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz