III.
TELEFON ZAUFANIA I TOYOTA
Natarczywe
pukanie wybudziło go ze snu, w który dopiero zapadał. Kilka sekund więcej, a odleciałby
do świata, gdzie nie ma bólu, zagadek, noży wbijanych w plecy i tego całego
gówna z otoczenia. Wolał kruki i ich dzioby, niżeli swoje życie. Czasem marzył,
aby te sny okazały się prorocze.
Uchylił
drzwi. Osoba, która stała przed nim momentalnie wyprowadziła go z
nieprzytomnego stanu. Zasłonił pustą przestrzeń swoim ciałem, aby zagrodzić jej
przejście i możliwość zajrzenia do środka.
-
Skąd, do kurwy nędzy, wiedziałaś gdzie mieszkam?
-
Ja też się cieszę, że się przyszłam – odparowała. – Słyszałam, że mnie szukacie
i chcecie ze mną porozmawiać.
-
Taaaa, na komisariacie – powiedział to tonem, jakby rozmawiał z upośledzonym
dzieckiem, a nie różowowłosą dziewczyną, której imię uciekło mu z pamięci.
-
Wpuść mnie do środka – nakazała, jakby miała cokolwiek do powiedzenia w tej
sprawie.
-
Nie prowadzę przytułku dla bezdomnych, sorry.
-
Potrzebuję pomocy.
-
Zadzwoń na infolinię zaufania, kurwa.
Próbował
skończyć rozmowę, ale zdążyła włożyć nogę pomiędzy futrynę, a drzwi. Chrząknął
coraz bardziej poirytowany. Nie lubił niezapowiedzianych wizyt. W ogóle nie
lubił wizyt, o ile nie dotyczyły seksualnych zabaw. A jej nie miał zamiaru
ruszyć. Nawet kijem od miotły, albo przez kombinezon ochronny. Nie i koniec.
-
Zaraz poprawię i zaboli. Mogę ci złamać stopę.
-
Musisz mi pomóc.
-
Znaleźć ci numer na infolinię? Sorry, ja nie biuro numerów. Spróbuj gdzieś
indziej i jutro zawitaj na komisariacie. A teraz już wypierdalaj.
-
Sam wypierdalaj – naparła mocniej na drzwi i wdarła się do środka. – Gdzie mogę
spać?
-
Na przykład na dworze? Znam dobry kontener. Pewnie będzie cuchnęło, ale to
lepsze niż beton. Tak sądzę. Chyba, że lubisz twardo i zimno?
-
Nie chcesz mi pomóc ze względu na moje włosy?
-
Cóż, życie weryfikuje. Nie lubię kucyków Ponny – znowu przypomniał sobie, że ksywka
wymaga podrasowania. – A co jak zarzygasz mi mieszkanie tęczą? Albo zarazisz
jakimś syfem? Jeden Bóg wie, co cię dziecko dotykało.
-
Jesteś skurwielem.
-
Przeważnie – odparł, wyglądając na dumnego. – Wyjdź, pofarbuj włosy, wróć rano
na komisariat i się pokaż, a może wtedy cię wyrucham. Porządnie. Jak jeszcze
nikt cię nie wydmuchał.
Widać
było, że świerzbi ją ręka, aby zadać mu cios w policzek. Właściwie na to
czekał. W ten sposób miałby powód, aby ją przymknąć za napaść. Dziewczyna
pohamowała jednak swoje rządze. A szkoda. Oboje by na tym skorzystali. Ona
trafiłaby za kratki, on rano znalazłby ją w odpowiednim miejscu. Życie znowu go
zawiodło.
-
Nie jestem dziwką.
-
Wszystkie tak mówią.
-
Ty prostacki chuju.
-
Po prostu szybko tworzę kontrargumenty. Nie moja wina, że jesteś opóźniona i
sobie nie radzisz.
-
Zabieram łóżko, ty śpisz na kanapie, albo na podłodze. Twój wybór.
Roześmiał
się, ale ta sytuacja coraz mniej go bawiła. Dziewczyna wyglądała na śmiertelnie
poważną i do tego zadzierała nosa, jakby była nietykalna. W jego obecności
czuła się zbyt pewnie siebie. Czy zmięknął?
-
Nie ryj puchy, bo naprawdę mam zamiar spać w łóżku. Gówno mnie obchodzi, gdzie
ty będziesz spał. Jeśli chcesz w łóżku, to możesz, ale bez dotykania i
pierdzenia.
Skierowała
swoje kroki do łazienki. Jak na gościa dobrze znała jego mieszkanie. Za pewne
Nara miał rację. Wczoraj musiała odprowadzić go do domu i w ten sposób poznała adres.
Zrobił się teraz bardzo mały. Jak mógł zapomnieć, że wczoraj wracał z nią do
domu?
-
Wiem, że dżentelmen nie bije kobiet, więc aresztuję cię za najście, albo
włamanie. Zarzuty wymyślę w trakcie – sięgnął do kurtki po kajdanki, które jak
zwykle na niego czekały. Uwielbiał, gdy jego nawyki się przydawały.
-
Żaden z ciebie dżentelmen, a skurwiel. Idę się więc wykąpać, a wtedy może
powiem ci, co wiem o sprawie i kim naprawdę jestem. Oczywiście, jeśli będziesz
grzeczny i mnie nie zdenerwujesz.
Dziewczyna
zrzuciła z siebie skąpą sukienkę w drodze do łazienki. Jeszcze przez chwilę po
zatrzaśnięciu przez nią drzwi miał przed oczami jej nagie, jędrne pośladki. Jak
na różowowłosą była całkiem niezła. Tylko, jak ona miała na imię?
W
drodze do salonu, czyli pokoju służącego za jadalnie, kuchnie i sypialnie dla
niespodziewanych gości, klną jak szewc. Wyrzucał z siebie wszystkie znane
przekleństwa, a znał ich nie mało.
Przygotowywał
dla siebie miejsce do spania. Wyjął z szafy koc, wziął z łóżka poduszkę i
zabrał się za ścielenie.
-
Ty śpisz na kanapie, ja na twoim łóżku – powtarzał w złośliwym tonie, próbując
ją naśladować. – Pieprzone babsko.
Po
ukończeniu prowizorycznej leżanki wyszukał w szafie najmniejszy T-shirt i
krótkie spodeńki, po czym z przyzwyczajenia położył je obok drzwi. Nie wiedział
czemu, ale dziewczyny, w szczególności te które zaliczył, uwielbiały męskie
ubrania. Postanowił zaryzykować i w tym przypadku, aby przypadkiem naga nie
wróciła do pokoju. Mógłby przez to złamać swoją zasadę…
Ułożony
na kanapie słyszał, jak woda leciała z prysznica. Szumiała i szumiała, a ten
szum okazał się zbawczy na jego bezsenność. Kilka sekund i przysnął.
-
Obudź się! – ktoś szarpał go za ramię, na początku myślał, że to tylko sen. –
Obudź się jełopie!
-
No kurwa mać! – zawarczał. – Już spałem!
-
Ktoś tu jest.
-
Co ty pierdolisz? – przetarł zmęczone oczy, szczypały niemiłosiernie. – Nikogo
tu nie ma oprócz ciebie, choć miałem nadzieję, że ciebie też tu nie będzie, jak
się obudzę.
-
Nie żartuję. Ktoś mnie musiał śledzić. Słyszałam, jak majstrują przy zamku.
-
Nawet jeśli, to mam Abloya, więc życzę powodzenia z rozbrojeniem tego zamka –
pokręcił głową. Najważniejsze dla niego było bezpieczeństwo, wszystko dopinał
na ostatni guzik. – Spierdalaj spać – odwrócił się na drugi bok.
-
A szyby kuloodporne masz?
-
Bez przesady – odburknął, zakrywając twarz kołdrą.
-
Itachi, wstawaj! – szarpnęła go mocniej.
-
Nie jesteśmy na ty. Dla ciebie detektyw Uchiha.
-
Jeśli nie wstaniesz powiem wszystkim, że płakałeś wczoraj jak dziewczynka i
musiałam cię uspakajać i usypiać, zanim od ciebie wyszłam!
Dobry
argument. Niewiele pamiętał z zeszłej nocy, także wolał nie ryzykować. Zerwał
się do postawy siedzącej i wyjął spod poduszki pistolet.
-
Jak sprawdzę wszystkie pomieszczenia jesteśmy kwita?
-
Pojebało cię? Trzeba stąd uciekać.
Ani
myślał uciekać gdzieś z tą różową wywłoką. Uśmiechnął się szeroko.
-
Nie uciekam z dziwkami.
-
Nie jestem dziwką. Jestem agentem FBI pod przykrywką. Hinata pomagała mi w tajnej
operacji, dlatego zginęła. Teraz polują na mnie i to właśnie, dlatego ulotniłam
się z miejsca zbrodni. Ty mi to tylko ułatwiłeś.
-
Niekoniecznie. To tamci spieprzyli, bo ciebie nie dopilnowali, a skoro ty
jesteś agentem FBI, to ja jestem… - zamyślił się, jednak na nic nie wpadł. –
Spierdalaj spać.
-
Itachi Uchiha pozbawiony kreatywności. A to nowość.
-
Detektyw Uchiha – poprawił zgryźliwym tonem.
-
Dobrze – uległa. – Detektywie Uchiha, ja stąd spieprzam, jak chcesz to możesz
sobie zostać i zginąć. Twoja sprawa. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.
-
Będziesz biegać po ulicy w moich spodenkach i koszulce?
-
Ale będę biegać, a ty będziesz martwy.
Zaczynał
ją nienawidzić, a to uczucie mu się spodobało. Działo się z nim coś dziwnego. Nienawiść
do dziewczyny balansowała na cienkiej granicy, blisko pożądania. Pożądał kucyka
Ponny! Chciał ją wziąć tu i teraz, na wszelkie możliwe sposoby. Aż poczuł jak
męskość rośnie mu w spodniach.
Gotowy
do złamania własnego przykazania zbliżył się do niej twarzą. Z sypialni dobiegł
trzask. Ktoś wybił szybę. Różowa dziwka mówiła prawdę?
Instynkt
samozachowawczy powinien wziąć nad nim górę, ale tak się nie stało. Zwyciężyła
ciekawość. Z załadowanym pistoletem zbliżył się do futryny drzwi prowadzących
do jego pokoju. Przykucnął. Różowa dziwka zniknęła mu z oczu, ale nie dbał o
nią. Chciał sprawdzić, kto miał czelność włamać się do jego domu, do jego
azylu.
Zawładnęła
nim żądza krwi. Żywił szczerą nadzieję, że rozpocznie się strzelanina i będzie
mógł kogoś skrzywdzić. Wściekłość od dawna w nim narastała. To włamanie było
odpowiednim powodem, aby się wyżyć.
Wychylił
głowę, ale w ciemnościach niczego nie zauważył. Przeklął, gdy po chwili w całym
mieszkaniu padł prąd. Zaczął się zastanawiać. Miał niewiele czasu. Gdzie
podziała się różowa dziwka? Zza ściany dobiegł go znany szczęk odblokowywanej
broni. Karabiny?
Nie
mylił się. Kule dziurawiły ściany, przechodziły na wylot i roztrzaskiwały
wszystko, co stanęło im na drodze. Itachi, czołgając się blisko ziemi cudem
uniknął postrzału. Schował się za stołem z grubej stali. Miał fioła na punkcie
bezpieczeństwa, więc takie umeblowanie stanowiło postawę do przeżycia.
Świst
kul nie ustawał. Mrugał, próbując przyzwyczaić się do ciemności. Już się
udawało. Już wszystko zaczynało nabierać kształtów. Już mógłby się poruszać po
ciemku, jak nietoperz. Ale do pomieszczenia wpadło coś małego. Zadudniło kilka
razy i poturlało się po podłodze. Nim się zorientował jasne światło rozcięło
mrok. Granat oślepiający.
Ogłuszony,
oślepiony i przyparty do muru był łatwym celem. Za łatwym. Trzymał w ręce broń,
ale na nic mu się zdała, gdy nie wiedział gdzie strzelać. Nawet słuch go
zawodził, bo nie umiał nic wyróżnić w tym przerażającym pisku.
Był
pewien, że zginie. Być może spotka brata na tamtym świecie.
Nie
spotkał. Jeszcze nie teraz.
Blisko
niego padły strzały. Seria strzałów. Później ktoś schwycił go w nadgarstku i
pociągnął do przodu. Na klęczkach podążał za kimś, kto najwyraźniej nie chciał
pozwolić mu umrzeć. Zero przewidywalności. Dziwne, że komuś chciało się ratować
takiego skurwiela.
Odzyskiwał
wzrok. Powoli dostrzegał damskie buty. Szpilki, w których przyszła. Schowali
się za ścianą w przedpokoju. Wszędzie panowała cisza. Itachi zaczynał słyszeć. Skutki
granatu oślepiającego ustępowały.
Ktoś
się o coś potknął. W Itachim odżył zwierzęcy instynkt. Wychylił się za ściany,
wycelował w większości na czujkę, bo nie widział odległości szczerbinki od
muszki, po czym oddał dwa strzały. Ktoś krzyknął. Strzały okazały się celne, bo
zaraz po nich dobiegł do nich huk padającego cielska. Niedługo potem w ich
kierunku poleciały kolejne pociski.
Itachi,
nie wiedząc czemu zakrył różową dziwkę własnym ciałem. Naliczył dwa różne
kierunki, w których ustawili się strzelcy. Koniec naboi. Musieli zmienić
magazynki.
Bezgłośnie,
zdecydowanie czytając sobie w myślach, zajęli pozycje strzeleckie. Sakura
wycelowała w prawo, Itachi w lewo. Wystrzelili jednocześnie.
Zamek w
pistolecie różowowłosej się cofnął, choć ona dalej nerwowo naciskała spust.
Itachi widząc u niej zdenerwowanie położył swoją dłoń na pistolecie i go
opuścił. Dopiero w ciszy słyszał jej oddech. Dyszała. Jak na agenta FBI była
bardzo strachliwa.
-
Dawno nie strzelałam – odparła, jakby w odpowiedzi na niewypowiedziane na głos
pytanie. – Nie lubię tego uczucia.
Wyprostowali
się przesuwając plecami blisko ściany. Nasłuchiwali przez moment. Intruzi
zneutralizowani. Jeśli przybył z nimi ktoś jeszcze musiał uciec. Itachi dopiero
teraz pozwolił sobie włączyć latarkę.
-
Przyjdą inni – odezwała się, gdy oglądali twarze zamaskowanych mężczyzn,
których zabili. Krew ściekała wśród paneli torując sobie dróżkę do dywanu. Nikogo
nie rozpoznali.
-
Wezwę wsparcie.
-
Żadnego wsparcia! – wyrwała mu telefon. – Nie możemy. Namierzą nas.
Musimy uciekać! Poza tym nie wiemy, z kim współpracują i nie możemy ryzykować.
Na
nadgarstku jednego z nich znalazł wytatuowanego kruka. Inni także je mieli.
-
Tym razem cię posłucham, tylko się przebiorę. Sama też załóż coś na siebie.
Powinienem mieć jakieś dresy, które mogą na ciebie pasować.
-
Ten Nara… - zmieniła temat. – Ufasz mu?
-
Przebieraj się – rzucił w nią spodniami. Nie będzie odpowiadał na absurdalne
pytania.
Przed
wyjściem zabrał kluczyki do zapasowego auta zarejestrowanego na fałszywe
nazwisko, oraz łapacza snów. Po co? Nie wiedział. Czuł, że może nigdy tu nie
wrócić, a jednak miał sentyment do tego badziewia.
Sakura
rzuciła na niego dziwne spojrzenie, nieco podejrzliwe, ale nic nie powiedziała.
-
Więc naprawdę jesteś agentką FBI? – odezwał się dopiero, gdy odjechali na
bezpieczną odległość. Stali na skrzyżowaniu, czekając na zieloną strzałkę.
Przez pasy przeciskali się ludzie. Nawet tak późną porą ich nie brakowało.
Mrówki zamknięte w mrowisku, jak piasek w klepsydrze.
-
Owszem – zaciskała w dłoni pasy, wciąż podenerwowana strzelaniną.
-
Kogo rozpracowywałaś? – zerknął na nią, wrzucając jedynkę. Sprzęgło
zaskrzepiało. Dawno nie używał tego grata.
-
Powiem ci, jeśli ty mi powiesz na cholerę ci ten łapacz snów. Zabrałeś go,
jakby był dla ciebie cenny.
Zerknął
na nią kątem oka i przygryzł dolną wargę. Nienawidził, gdy naruszano jego
przestrzeń osobistą, tym bardziej, gdy stanowiła ona kartę przetargową.
Przejechał przez pasy, przeciskając się autem wśród ludzi. Bydło, jak zawsze.
Sakura chrząknęła. Jej skóra nabrała nieco
kolorów. Tak, widocznie się rozluźniła, bo puściła pas. Palcami powędrowała do
radia. Klepnął ją w rękę, nim zdołała zmienić kanał.
-
Co robisz?
-
Nie twoje, nie ruszaj – pouczył ją, jakby była dzieckiem. – Nie nauczyli cię
tego? Możesz być sobie nawet i agentem, ale mojego radia nie ruszaj.
-
Coś taki uczulony na punkcie granic? Aż w taki autyzm popadłeś?
-
Nie popadłem w żaden… - zmarszczył czoło, intensywnie myśląc.
-
Autyzm – podpowiedziała. – To coś takiego, gdy człowiek…
-
Wiem co to znaczy! I wcale tego nie mam! – wziął uspakajający oddech. – Nie
lubię obcych. Tym bardziej obcych lasek.
-
A więc teraz jestem laską? – zaśmiała się. – Nie wiedziałam, że ci się podobam.
-
Nie podobasz – zaprzeczył szybko. Czuł, jak przy zaprzeczaniu ślina utyka mu w
gardle. Podobała mu się. W szczególności po tym, jak zobaczył ją z bronią w
akcji. Niesamowite uczucie. Piękniejsze niż wschód słońca nad morzem, który
widział wyłącznie raz w życiu. Z bratem, zanim utracili się bezpowrotnie.
-
Wielu facetów na mnie leci. Przyzwyczaiłam się do tego. Ale nie licz, że ja
polecę na ciebie. Jesteś wulgarny, opryskliwy, nieznośny, uparty…
-
Zamknij się.
-
Chamski.
-
Zamknij się… - zaciął się.
-
Sakura – podpowiedziała znowu. Poczuł, że czyta mu w myślach, co go skrępowało.
-
Skąd ty..?
-
Wiem, co myślisz? Zdążyłam cię poznać. Hinata mi w tym pomagała. W końcu kiedyś
byliście czymś na pozór pary. Skorzystałam z niej, bo się kręciłeś przy moim
zadaniu. Musiałam wiedzieć, czy w razie czego będę mogła na ciebie liczyć.
Hinata twierdziła, że być może jesteś skurwielem, ale jesteś niezawodny.
-
A ty twierdzisz? – W myślach zastanowił się, co go to obchodzi, co ona myśli.
Niestety w tej chwili wylewał z siebie wszystko. Podejrzewał, że zaaplikowała
mu jakieś serum prawdy, choć było to mało prawdopodobne.
-
Jeszcze nie zdecydowałam – wzruszyła ramionami. – Łapacz snów?
Powróciła
do tematu, do którego powrócić nie chciał. Jak zwykle, kobiety i ich uporczywa
pamięć i wiercenie w temacie. Najlepiej przegadałyby całą noc, zamiast
spożytkować to porządnie. Facet, jeśli chce coś wiedzieć od drugiego faceta,
postawi mu piwo, wódkę, drinka, pożyczy samochód, albo po prostu wyświadczy
przysługę do oddania na kiedyś. Kobiety natomiast żądają seksu, albo gadaniny.
To drugie zdarzało mu się częściej.
-
Może zamiast pustej gadki się bzykniemy, a wtedy mi powiesz, co chciałbym wiedzieć.
-
Dobra.
Samochodem
szarpnęło, gdy Itachi w szoku zapomniał, jak się prowadzi. Sakura roześmiała
się głośno, tym samym rozwiewając jego wszelkie nadzieje. Seksu nie będzie.
Będzie za to nużąca rozmowa. Przeszukał w głowie sposobu, aby opowieść skrócić
do minimum. Najlepiej do kilku słów.
-
Mój psycholog kazał mi go kupić, abym w coś uwierzył – zerknął w tylne
lusterko. Srebrna toyota siedziała im na ogonie od jakiegoś czasu. Zwolnił,
włączył kierunkowskaz i skręcił. Toyota pojechała za nimi. Zachował spokój, aby
nie zdenerwować Sakury.
-
Dało ci to coś?
-
A jak myślisz?
Wszedł
w kolejny zakręt. Bez pośpiechu.
-
Nie wyglądasz na takiego, kto by się wysypiał. Najwidoczniej ci nie pomaga, ale
i tak go wziąłeś. Dlaczego?
Rozejrzała
się i ściągnęła wąskie różowe brwi w jedną kreskę. Zielone oczy wlepiła w mijany
budynek. Koniec ukrywania przed nią prawdy.
-
Czy mi się wydaję, czy mijamy to miejsce drugi raz? Wiesz, dokąd jedziemy?
-
Nigdy nie wątp kobieto w samca - mimowolnie spojrzał na jej pas. – Nasz główny
cel podróży musi zejść na drugi plan, bo niestety mamy pewien problem.
-
Nie lubię szybkiej jazdy – zadrżała. – Itachi…
-
Nie lubisz? – wyszczerzył zęby. – Będę pamiętał, aby zabrać cię na wycieczkę z
Narą. On w porównaniu do mnie wgniecie cię tak w fotel, że z niego nie
wyjdziesz przez miesiąc.
-
Itachi…
-
Detektywie Uchiha– droczył się, rozkręcając silnik. Wskazówka zataczała
błyskawiczne koło na liczniku. Grat na szczęście nie zardzewiał.
-
Detektywie Uchiha! – zamknęła oczy. – Nie lubię szybkiej jazdy. Proszę.
-
Inaczej ich nie zgubimy. Zamknij oczy, zasłoń uszy, skul się, albo rób, co
chcesz, ale nie przeszkadzaj. Jeden błąd może nas kosztować życie, a ja do
rajdowców nie należę.
Nie
należał, ale kilka lekcji od Shikamaru zaczerpnął. W takich sytuacjach cieszył
się, że to właśnie jego ma za partnera. Uczyli się nawzajem, mieli do siebie
cierpliwość i zaufanie. Teraz miał okazję, aby te lekcje wykorzystać w praniu.
Zjechał
na przeciwny pas, potem na kolejny, omijając wysepkę. Srebrna toyota nie
odpuszczała. Odważny kierowca. W Tokio, nawet o tak późnej godzinie, jazda pod
prąd była głupotą. Itachi u siebie mądrości nie szukał, ale nie oceniał
wszystkich przez swój pryzmat.
Jakiś
skuter wyjechał z naprzeciwka. Rozpoczęło się trąbienie. Itachi zerknął w tylne
lusterko, toyota wciąż tam była. Kilka metrów przed kolizją wykonał manewr. Uciekł
na poprawny pas, powrócił na przeciwny, przeskoczył na kolejny fuksem mijając
ciężarówkę, a następnie wylądował w wąskiej uliczce. Plastikowy kubeł na śmieci
walnął w przednią szybę, przez co Sakura pisnęła i przytuliła głowę mocniej do
kolan. Na kilka sekund położył rękę na jej plecach.
Kolejne
trąbienie. Z drugiej strony wąskiej uliczki wyjechała śmieciarka. Czy oni nigdy
nie śpią? Itachi skręcił wjeżdżając w płot, który przeleciał po dachu. Znaleźli
się na zamkniętym boisku. Zakręcili koło i ponownie uderzyli w płot, tym razem
wyjeżdżając za śmieciarką. Waleczna toyota dotrzymywała tempa.
Wylecieli
na ulicę pełną pędzących aut. Itachi skręcił kilka razy chaotycznie, ani myśląc
zdjąć nogę z pedału gazu. Jedna z osobówek trzasnęła go z boku w tylni zderzak.
Samochodem zarzuciło, okręcili się wokół własnej osi, a następnie stroną
pasażera uderzyli w dostawczą ciężarówkę. Silnik zgasł.
Toyota
jechała powoli, jakby śmiała się z ich pośpiechu. Boczna szyba opadała w dół. W
szparze wychyliła się męska łapa z półautomatem.
Itachi
przekręcał kluczykiem, to w jedną, to w drugą stronę. Silnik piszczał, wył,
ryczał, ale nie zaskakiwał.
Toyota
omijała rumor, jaki wprowadzili na czteropasmówce.
-
No zapal, głupi złomie! – Sakura trzepnęła rękoma w deskę rozdzielczą.
Itachi
przekręcił kluczyk. Samochód zawył głośniej i zaskoczył. Wrzucił z trudem
pierwszy bieg.
Pościg
trwał dalej. Jechali tak przez pół miasta, bawiąc się berka. Itachi próbował
wszystkich technik, jakich nauczył go Nara. Przejechali na czerwonym świetle,
zakręcili w ciemną uliczkę i schowali się wśród zaparkowanych samochodów, potem
wykonywali wiele innych ryzykownych manewrów. Nic z tego. Kierowca toyoty był
zbyt dobry. Przeszło mu przez myśl, że powinien kierować się na posterunek
policji. Jednak nie widział realnych szans na zawrócenie. Wystarczyło trochę
zmniejszyć odległość a półautomatyczna broń wystrzeliłaby w nich gradem
pocisków. Część z nich mogłaby narobić zbyt duże szkody.
Wyjechali
na drogę mniej uczęszczaną, blisko wysypiska śmieci. Itachi zagapił się w lusterko
wsteczne, bo tracił nadzieję. Wskazówka paliwa zjechała poniżej rezerwy. W rogu
zapaliło się czerwone światełko. Bak zaczynał pustoszeć.
-
Itachi, patrz na drogę! – Sakura chwyciła kierownicę.
Przy
prędkości dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę i mokrej nawierzchni to
wystarczyło. On chciał skręcić w lewo, ona pociągnęła kierownicę do siebie. Nim
zdołali obrzucić się spojrzeniami wóz przechylił się na dwa koła.
Dach, koła,
dach, koła, dach, koła. Świat wirował bardzo szybko, coraz szybciej i szybciej.
Rozpętało się piekło. Kawałki szkła raniły ich skórę.
A
kot, którego chciała uratować Sakura i tak zginął pod kołami bezwzględnego
kierowcy toyoty. Rozpłaszczył się na jezdni, jak przydeptana tubka z czerwoną
farbą.
Zatrzymali
się w rowie na dachu. Sakura ledwo przytomna majaczyła coś pod nosem. Ze skroni
ściekała krew i kapała na zadaszenie.
Itachi,
twardszy i przyzwyczajony do bólu, jakoś się trzymał, choć niezbyt dobrze
widział. Wszystko zniknęło za mgłą. Albo za dymem, który wpadał przez okna.
Wyciągnął z kieszeni nóż. Musiał ich jakoś stąd wyciągnąć, nim będzie za późno.
Jedna
iskra i zajmą się ogniem. Jedna mała iskierka wystarczy, aby pozbawić ich
życia.
Toyota
zatrzymała się na jezdni. Ze strony pasażera ktoś wysiadł. Kroczył w ich
kierunku, ale zrezygnował w momencie, gdy do nozdrzy Itachiego doszedł zapach
czadu. Mężczyzna, bo tak wywnioskował po chodzie i butach, zawrócił. Zostawił
ich na pewną śmierć.
Wszystko
w rękach Itachiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz