czwartek, 26 marca 2015

ODEJŚCIE (CZ. X - PRZEDOSTANIA)



CZ. X

Zaparkował przed domem. Był na tyle rozkojarzony, że zapomniał wcisnąć sprzęgło i silnik mu zgasł. Nie przejął się. Przez całą drogę klął pod nosem i wyobrażał sobie, co zrobi z Konan, jeśli naprawdę nie będzie w domu. Powoli nienawidził kobiet. Wszystko psuły, tymi swoimi teoriami i marzeniem o wielkich romantycznych historiach.

Przeszedł przez stare, dawno nierestaurowane drzwi, zaskrzypiały. Nasłuchiwał. Nic nie słyszał. Ponownie się w nim zagotowało, ale zachowywał resztki spokoju, w razie gdyby Konan z Kaori spały. Miał szczerą nadzieję, że śpią. Powolnymi krokami poszedł na górę. Z każdym krokiem schody trzeszczały. W domu pachniało wilgocią, wszędzie wisiały pajęczyny, a na obrazach i pozostawionych pamiątkach usiadł gruboskórny kurz. Wszedł na półpiętro, zatrzymał się. Wszędzie panowała ciemność. Sięgnął po nóż schowany za paskiem. Postanowił zabić Konan, jedno precyzyjne cięcie i będzie po niej, Kaori nic nie usłyszy. Zrobił nieostrożny krok. Schodek zaskrzypiał głośniej i pognite drewno puściło. Hidan wpadł do dziury po samo kolano, uchwycił się poręczy, ale ona również była przeciwko niemu, zapiszczała i wykrzywiła się w tył. Siwowłosy poleciał do przodu, na twarz, zarył nosem o kant jednego z powyższych schodków. Zaklął. Gdyby Itachi nie był taki uparty nie musiałby tutaj przyjeżdżać, nic by mu się nie stało, a teraz krew leciała mu z nosa, wpływając wprost do ust. Plunął przed siebie, podnosząc się po upadku. Nienawidził swojego życia, nie rozumiał, za jakie grzechy musi tak cierpieć. W końcu się podniósł i wyjął nogę z dziury. Rozerwał spodnie i zadrapał kolano, także krwawiło.
            - Niech to wszystko chuj strzeli! – krzyknął rozdrażniony.
Zrezygnował z zakradania się, bo jeśli były w domu na pewno je obudził. Pobiegł na górę, skacząc co drugi schodek. Dla pewności podtrzymywał się rękami przy ścianie, aby tym razem nie dać się zaskoczyć. Wbiegł na górę, przebiegł korytarzem i wbiegł do ostatniego pokoju po prawej stronie. Szarpnął klamką, jednocześnie wpadając barkiem na drzwi. Otworzyły się z hukiem. Zapalił latarkę, błysnęła stal w jego ręku.
Łóżko było puste, a w pokoju panował bałagan. Pakowała się w pośpiechu. Nie żartowała, wyjechała. Zatkał dwoma palcami nos, nadal ciekło z niego, jak z kranu. Wściekł się. Natrudził się na marne. Złapał nóż w obie ręce i rzucił się na łóżko. Ciął, ciął, pchał i znowu ciął. Pierze przyklejały się do krwi. Nie przestawał. Później zaatakował regał, kopał, kopał i przewrócił go na podłogę. Huknęło. Porcelanowe laleczki, które stały na półkach się potłukły. Uśmiechnięta buźka od jednej z nich poleciała pod jego nogę, kopnął ją zawładnięty frustracją. Stracił przewagę przez głupią sukę. Wskoczył z powrotem na łóżko, kilkoma machnięciami rozszarpał spuszczoną roletę. Do pokoju wleciały pierwsze promienie słońca, tego słońca, jakim jeszcze przed południem się ekscytował. Złapał roletę za brzeg i pociągnął. Odwinęła się do końca. A on ciął, przyglądał się kroplą krwi opadającym na granatowy materiał i ciął. Nienawidził tego życia. Nienawidził swojego ojca, to wszystko jego wina.

###

            Wszędzie panowała ciemność. Odzyskał przytomność, jakąś chwilę temu. Czuł ostry zapach wilgoci drażniący jego nozdrza, zamknęli go w pomieszczeniu przypominającym piwnice. Był wściekły, poruszył rękoma, nic z tego, więzy trzymały mocno. Próbował poruszyć nogami, również nic z tego, przywiązali je do nóg krzesła. Zaklął, ale z jego ust wydobył się zaledwie jęk stłumiony przez czarną szmatę. Zastanawiał się, dlaczego Pein go porwał. Nie chciał umierać, nie teraz. Musiał pomóc Sakurze, załatwić Hidana raz na zawsze i zakończyć wszystkie kłamstwa. Chciał powiedzieć jej prawdę, właśnie dlatego do niej pojechał prosto z aresztu. Powiedzieć o swojej firmie, o uczuciu, jakie nigdy nie zgasło. Chciał zaryzykować. Nie liczył, że przyjęłaby go z otwartymi ramionami, ale to zawsze byłby jakiś początek.
            - Obudził się – usłyszał stłumiony głos, przypominał Peina, ale nie był tego pewien.
Ktoś zapalił światło, zdejmując z niego czarny worek. Otworzył oczy, szczypały. Chwilę mu zajęło, zanim zaczął rozróżniać sylwetki. Ktoś przed nim klękał, jakiś mężczyzna, chyba miał siwe włosy. Zamrugał kilkukrotnie i zastygł.
            - Co ty robisz? – myślał, że wypowiedział to pytanie na głos, ale znowu wydobyło się z niego zaledwie mruczenie.
            - Hej – pomachał mu z wielkim uśmiechem, jakby spotkali się u niego w biurze. Jakby to była zwykła wizyta i wcale Itachi nie byłby przetrzymywany wbrew własnej woli, w jakiejś śmierdzącej piwnicy. – Mocno boli głowa? – wstał z klęczek. Podszedł bliżej, odkręcił butelkę, którą trzymał w ręce. Wyjął z ust knebel i podał Itachiemu wodę. – Pij. Pomoże.
Wypił zgodnie, bez walki, chociaż miał ochotę napluć mu w twarz. Czuł się zdradzony i ten nóż wszedł naprawdę głęboko, uszkodził nie tylko kręgosłup, ale także zahaczył o serce. Wiercił, wiercił i nieprzerwanie wiercił w nim dziurę.
            - Jak mogłeś mi to zrobić? – popatrzył na niego gniewnie.
            - Nie oceniajmy przedwcześnie, dobrze? – Hatake odszedł na kilka kroków, oddał butelkę Peinowi. – Dobrze wiesz, że nie lubię pochopnych ocen.
            - Pochopnych ocen? – zadrwił, nagle złapał go silny napad śmiechu. Szybko, jednak go stłumił. – Porwałeś mnie! Związałeś i uwięziłeś Bóg wie gdzie! I ja nie mam cię oceniać! – podskoczył, krzesło delikatnie zaszurało. – Rozwiąż mnie, a skopie ci tyłek! Nie wierzę, że mogłem ci zaufać! Jak mogłeś mnie zdradzić, ty parszywa gnido?!
            - Przypilnujesz go? – nie zwracał uwagi na krzyki Itachiego.
            - Jasne. – Pein chętnie się zgodził.
Kakashi podszedł do Itachiego i zaczął zakładać mu z powrotem knebel, ten się szarpał, ale jedynie nieznacznie utrudnił mu włożenie czarnej szmaty między zęby. Itachi krzyczał, krzyczał, wręcz się darł, aż spurpurowiał. Na nikim nie zrobił wrażenia.
            - Czekaj na dalsze instrukcje – odparł, odwracając się przez ramię. Ostatni raz przed wyjściem popatrzył na Itachiego. Zakuło go serce. – Nie długo dam ci znać.
            - Spoko. Zajmę się nim.
Rikudo uśmiechnął się od ucha do ucha, oczy zwęziły się w drobną szparkę. Cieszył się, jak głupi. Itachi skupił się na jego uśmiechu, który za wszelką cenę zmyje z jego głupkowatej twarzy. Uwolni się i rozwali mu wszystkie zęby tak, że nawet najlepszy dentysta w mieście mu nie pomoże.

###

            Konan skręciła w uliczkę, popatrzyła na tabliczkę z nazwą ulicy. Była na dobrej drodze. Jechała bardzo wolno, przyglądając się domom. W końcu natrafiła na biało-niebieski domek z zielonym dachem. Zatrzymała się przed bramą, otwierała się automatycznie, poczekała cierpliwie i wjechała wprost do garażu. Zgasiła silnik, brama garażowa się zasuwała. Miała wątpliwości, była gotowa odpalić silnik i uciec, ale nie zrobiła tego. Odwróciła się do tyłu.
            - Jesteśmy na miejscu kochanie – uśmiechnęła się do niej sztucznie, ale jedynie na to było ją stać. Obiecał, że nic jej się nie stanie, ale i tak się martwiła.
Wysiadła, jako pierwsza, obeszła samochód i pomogła wysiąść małej. Trzymała ją na rękach. W drzwiach stanął siwowłosy mężczyzna, pomachał do dziewczynki. Ta od razu rozpromieniała na jego widok.
            - Wujek Kakashi! – Szybko zmieniła obiekt uwielbienia. Przytulił ją mocno do siebie i pocałował w policzek.
            - Cześć mały szkrabie. Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
            - Jasne – pokiwała energicznie główką. – Ciocia Konan się mną opiekowała, robiła mi jedzenie i się ze mną bawiła lalkami!
            - Bardzo mnie to cieszy – postawił ją na ziemię i pogłaskał po głowie. Kaori zmarszczyła czoło, nie spodobało jej się to. – Ej, nie bocz się na wujka Kakashiego – palcem uniósł w górę jej brodę, aby na niego spojrzała. – Zdradzę ci sekret. Jak pójdziesz do końca tym korytarzem i wejdziesz do ostatniego pokoju spotkasz tam twojego drugiego ulubionego wujka. Czeka na ciebie.
            - Sasuke? – podskoczyła, od razu ruszyła pędem do wskazanego pomieszczenia.
            - Tylko uważaj, bo wujek uderzył się w głowę i go boli!
Nie odpowiedziała. Całkowicie zignorowała jego prośbę i wbiegła z krzykiem do pokoju. Cieszyła się tak, jakby nie widziała Sasuke przez wiele lat, on odwzajemnił jej radość.
Konan sięgnęła do swojej kieszeni w kurtce, upewniła się, że w środku znajduje się kartka. Odetchnęła z ulgą.
            - Więc… - Kakashi spoważniał, przybrał groźną minę.
Konan opierała się o samochód z opuszczoną niską głową. Wstydziła się i bała na przemian. Nie wiedziała, które uczucie góruje.
            - Skąd… - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Skąd wiedziałeś, że do mnie zadzwoni?
            - Do swojej żony? – znowu się uśmiechnął. – To było do przewidzenia. Hidan nie ma wielu przyjaciół, którym mógłby zaufać. Wiedziałem, że się do ciebie odezwie.
            - A skąd wiedziałeś, że ma żonę?
            - Dobry detektyw nie zdradza swoich źródeł – wzruszył ramionami. – Dzięki, że skorzystałaś z mojej oferty.
            - Była korzystniejsza – dobiegł do nich żywy śmiech Kaori. – Ze mną nigdy się tak nie śmiała – posmutniała, nie wiedziała, dlaczego powiedziała to na głos.
            - Zostań tutaj z nimi i Trojem – ominął jej wyznanie. – Troj się wami zaopiekuje do czasu, aż nie załatwię reszty. Przygotuję dla ciebie pieniądze i paszport, jak tylko się uwinę z Hidanem. Dotrzymam swojej części umowy.
            - Nie – odparła lekko zgaszona. – Nie chcę pieniędzy. Cieszę się, że Kaori jest bezpieczna. Pilnuj jej.
            - Jasne – nie krył zdziwienia. – A paszport? Powinnaś wyjechać.
            - Nie – pokręciła głową. – Nie zostawię Hidana.
            - Po tym, co ci zrobił? – Kakashi kompletnie nie rozumiał miłości, z każdą nową poznaną parą widział coraz więcej szaleństwa.
            - Kakashi – wwierciła w niego załzawione oczy. – Nie krzywdź Hidana, proszę. To nie jego wina. Tym wszystkim steruje jego ojciec. Hidan… Hidan po prostu wykonuje jego polecenia.
            - Nie mogę ci tego obiecać – powiedział szczerze. – To zależy wyłącznie od Hidana, w jaki sposób to rozegra. Jeśli będę zmuszony wybierać pomiędzy nim, a Itachim nie zawaham się.
            - Rozumiem – pokiwała głową, rozumiała, choć chciałaby, aby świat wyglądał inaczej. – Przepraszam za niego. On tego nie powie, ale wiem, że nie tak chciał to rozegrać.
Machnął ręką, aby zaprosić Konan do środka. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia. Wierzyła w człowieka, który pogrywał ludźmi, jak pionkami. Zdał sobie sprawę, że jej współczuł. Pokochała złego człowieka, ale przynajmniej się z tym nie kryła.

###

            Głupi Hidan. Pluł sobie teraz w twarz za to, że go wychował na takiego nieudacznika. Wszystko musiał naprawiać za niego. Wstydził się za swojego syna. Być może, gdyby w dzieciństwie wychował go mocną ręką, a nie pozwolił żonie zrobić z niego mięczaka, nie musiałby sam wszystko naprawiać. Zgubił Kaori i Konan. Nigdy nie ufał tej kobiecie, ale zaakceptował ich ślub. W końcu nie miał wyjścia. Wzięli go potajemnie, za jego plecami. Miłość. Nie sądził, że jego syn kiedykolwiek da się omamić cyckom i ładnej dupie. Wzdrygnął się. Powinien od razu kazać mu się rozwieźć, albo unieważnić ślub. Teraz otrzymał zapłatę za swój przepływ dobroci.
Parsknął. Wszedł na drugie piętro, porozmawiał chwilę z lekarzem, a następnie za jego pozwoleniem odwiedził Sakurę. Zdziwiła się jego obecnością, ale i ucieszyła. Poprawiła się na łóżku, wyglądała okropnie, choć odzyskiwała powoli czucie we wszystkich kończynach. Ból także zmalał.
            - Panie Yugakure – skinęła nisko głową.
            - Sakuro – położył na jej zimnej dłoni swoją. Uśmiechnął się. Dobrze, że potrafił panować nad targającymi nim emocjami. – Jak się czujesz?
            - O wiele lepiej – skrzywiła się, gdy naciągnęła skórę na plecach. – Lekarze mówią, że będę mogła nie długo wyjść ze szpitala. Raczej nic mi nie grozi.
            - Rozmawiałem z lekarzem – przysiadł przy jej łóżku. – Jeśli chcesz mogę zabrać cię do domu, obiecałem im, że zapewnię ci najlepszą opiekę. Nie mogę znieść myśli, że jesteś w szpitalu z tą państwową opieką – przewrócił oczami.
            - Dziękuję, ale myślę, że matka mnie odbierze – zarumieniła się, nie miała w zwyczaju odmawiać ojcu Hidana.
            - Rozmawiałem z twoją matką – skłamał, był zdziwiony, że nikt nie powiedział jej o śmierci starej Haruno, ale wykorzystał to na swoją korzyść. – Zgodziła się, abym zabrał cię do siebie. Poprosiłem też lekarza, aby zajął się wypisem i przepisaniem dla ciebie recepty na silne leki przeciwbólowe. U nas dojdziesz do siebie szybciej, no i będziesz z Kaori, a twoja matka na pewno będzie częstym gościem. Nie martw się. Zadbamy o ciebie.
Sakura uciekła wzrokiem. Coś jej nie pasowało. Nie wiedziała, dlaczego nadal nie widziała matki, powinna przy niej siedzieć, albo chociaż oddzwonić, gdy do niej dzwoniła. Itachi także milczał. Skinęła potulnie głową. I tak miała zamiar dać Hidanowi kolejną szansę. Nie miała dokąd pójść.

###

            - Wiesz, co jest najpiękniejsze w pogrywaniu na dwa fronty?
Rikudo siedział na ziemi, wygodnie oparty o ścianę. Bawił się plastikową butelką, raz po raz nią szeleszcząc.
            - Gówno mnie to obchodzi – odpowiedź rozmyła się przez czarną szmatę. Znowu zaledwie mruknął.
            - Pomogę ci – podniósł się z ziemi, zdjął mu knebel.
            - Gówno mnie to obchodzi – powtórzył, po czym zaczął poruszać żuchwą. Zaczynała go boleć cała szczęka.
Pein zaszedł go od tyłu i nachylił się do jego ucha.
            - Jak grasz w dwa fronty bardzo łatwo skręcić w trzecią uliczkę.
Itachi zmarszczył czoło, nie za bardzo go rozumiał, a po drugie smród piwa lecący z ust Peina lekko go odurzył.
            - Przecież wiesz, jak to jest, prawda? – kontynuował, odsunął się od niego. Itachi błądził za nim wzrokiem. – Jesteś biznesmenem. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że bardziej korzystna oferta przebija mniej korzystną – zasłonił swoim ciałem drzwi, znowu się nachylił do Itachiego. – Potrzebowałem dużo czasu, zanim zrozumiałem, że nie byłeś moim prawdziwym przyjacielem, a jedynie mnie wykorzystywałeś.
            - O czym ty mówisz? – ściągnął brwi. – Zawsze byłeś moim przyjacielem.
            - Gówno prawda! – wybuchł. – Wykorzystywałeś mnie, jak inni. Miałeś mnie za kretyna, ale koniec z tym. Nie jestem idiotą, Itachi! Nigdy nim nie byłem, rozumiesz?!
            - Nie nazwałem ciebie nigdy idiotą…
W pomieszczeniu rozeszły się kroki. Trzeciej osoby. Pein z uśmiechem zszedł z drogi, ukazując Itachiemu nowoprzybyłego gościa.
            - Jak tam? – Hidan opierał się o ścianę, w jednej ręce trzymał rozłożony papier, a w drugiej długopis. – To podpisujemy od razu? Nie ma co dłużej zwlekać.
            - A tobie, co się stało? – Pein zarechotał na widok opuchniętego i sinego nosa Hidana. – Zderzyłeś się z patelnią?
            - Zamknij się, idioto – nie odrywał wzroku od Itachiego.
            - Nie nazywaj mnie tak! – wściekł się, nienawidził tego przezwiska.
            - Bo co? – odparł wyluzowany. Nie czuł zagrożenia ze strony Peina.
            - Bo cię zastrzelę! – wyjął z kabury broń i wycelował w Hidana.
Ten zaśmiał się nieco sztucznym, wymuszonym śmiechem. Pokręcił głową, i ignorując całkowicie wycelowany w niego pistolet podszedł do Itachiego. Położył mu na nogach dokument.
            - Chcesz przeczytać?
            - Nie ignoruj mnie, Hidan! – rzucił ostrzeżenie.
            - Daj idiocie broń, to od razu kozakuje – westchnął zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami. – Odwiąże ci jedną rękę.
Padł strzał, huk zadudnił w małym pomieszczeniu. Pocisk uderzył obok stopy Hidana, odbił się z iskrą i trafił w ścianę.
            - Odbiło ci?! – Hidan klepnął się w czoło.
Itachi zobaczył swoją szansę. Z trudem sięgnął kciukiem do zegarka, wysunął z jego obudowy małe ostrze od skalpela. Stara szkoła, jakiej nauczył się od Kakashiego. Zaczął powoli ciąć grubą linę. Na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi.
            - Nie masz prawa mnie ignorować! – Pein znowu wycelował w jego czoło.
            - I co zastrzelisz mnie? – przestało go to bawić.
            - A czemu by nie? – przechylił głowę, puścił jedną ręką broń i sięgnął za plecy. Po chwili wyjął drugi pistolet. – Widzisz tę broń?
Itachi poczuł pot ściekający po jego skroni. Widział, że sytuacja zaczęła się zaostrzać. Ciął szybciej, lina powoli puszczała.
            - I co z tego?
            - Zdobyłem ją na czarnym rynku. Zdziwiłbyś się, jak łatwo zakale rodziny znaleźć broń z zamazanymi numerami seryjnymi – uśmiechnął się zadowolony z siebie. – Cóż, tak się składa, że ta broń należy do ciebie.
            - Do mnie? – Hidan obserwował, jak Rikudo się schyla, położył delikatnie broń na podłodze i kopnął pod jego nogi. -  Co ty robisz?
            - Podnieś ją – chwycił pewniej swój pistolet.
            - Zapomniałeś o naszej umowie? – wysunął przed siebie dłonie. – Nie musisz tego robić. Będziesz bogaty. Będziesz miał wszystko, na co się umawialiśmy.
            - A jeśli tego nie chcę?
Itachi się oswobodził z lin.
            - Liczę do pięciu – rozporządził Pein. – Jeśli nie podniesiesz broni strzelę ci prosto w łeb, a później ci ją podłoże. Mimo tego chcę dać ci szansę na obronę.
            - Pein… - Hidan zmarszczył czoło.
            - Raz…
            - Pein posłuchaj mnie. Nie musisz tego robić. Będziemy bogaci.
            - Dwa…
Itachi zauważył cień za drzwiami. Ktoś się tam skradał.
            - Wszystko, czego pragnęliśmy mamy na wyciągnięcie ręki. Nie jesteś idiotą, Pein.
            - Trzy…
            - Pein! Przestań liczyć!
Położył palec na spuście.
            - Cztery… - syknął. – Podnieś broń!
            - Chciałeś pieniędzy.
            - Nie, ty ich chciałeś – odparł, przerywając na moment liczenie. – Ja chciałem szacunku. Mam dość tego, jak wszyscy na mnie patrzą. Wiedzą, że wszystko, co osiągnąłem zawdzięczam ojcu. Pokaże im, że się mylili! Zastrzelę cię, później zastrzelę Itachiego z twojej broni i wyjdę na bohatera!
            - Pein, odłóż broń. Nadal mamy szansę wszystko naprawić.
            - Cóż  - westchnął przeciągle. – Nie, to nie. Pięć.
Nacisnął palec na spuście. Itachi zerwał się z krzesła, wpadł skulony na Hidana. Popchnął go, ten się wywrócił. Pocisk chybił, wbił się w tynk. Pein zdziwiony stracił rozeznanie. Itachi przechwycił broń z czarnego rynku, wycelował w klatkę piersiową Rikudo i nacisnął spust. Usłyszał brzdęk, zamek wyskoczył i komora się cofnęła. Nie była naładowana.
            - Naprawdę myślałeś, że dam mu naładowaną broń? – wycelował w Itachiego. – Tylko utrudniasz mi zadanie, ale cóż… Wymyślę inną historyjkę.
            - Pein. – Itachi uklęknął, wysunął do przodu jedną rękę. – Nadal możesz się wycofać. Nikogo nie zabiłeś. Załatwimy to inaczej.
            - Przykro mi, przyjacielu. To koniec.
Drzwi od piwnicy otworzyły się z hukiem, stanął w nich Kakashi z Glockiem w dłoniach. Trzymał Peina na muszce.
            - Dobrze się nad tym zastanów – zagroził.
            - Wiedziałeś? – tym razem nie skrył zdziwienia. – Jakim cudem?
            - My nie zabijamy. – Itachi się wtrącił. – Nikt nie musi zginąć, Pein. Odłóż broń i załatwimy to inaczej.
            - Nie – spanikował. – Nie ma mowy! Nie będę znowu ofermą!
Hidan przyczołgał się bliżej Kakashiego.
            - Odłóż tę zakichaną broń, Pein!!!
            - Nie!!!
            - Odłóż!!!
            - Przykro mi. Jeśli mam zginąć zabiorę ciebie ze sobą.
Akcja potoczyła się szybko. Itachi skoczył na Peina, podbił jego broń w bok, pociski trafiały w ścianę i w sufit, rozsypując tynk. Hidan wykorzystał rozproszenie Kakashiego, zaatakował go, złapał za jego nadgarstek i łokciem wrzynał się w jego brzuch. Nie przestawał. Kakashi w końcu opuścił broń. Zdołał zasłonić twarz, zanim pięść Hidana go trafiła.
Rozpoczęły się walki.
Pein wykorzystał odległość między nim, a Itachim i uderzył z całej siły z główki w jego czoło. Przed oczami Itachiego pojawiły się mroczki, ale nie cofnął się. Zrewanżował się ciosami w klatkę piersiową, poprawił kolanem. Pein zgiął się w pół, plunął krwią. Zaraz potem naskoczył na Uchihe. Oboje wylądowali na ziemi. Kawałek gruzu, który spadł z sufitu wbił się w plecy czarnowłosego. Jęknął i zasłonił twarz rękoma. Pein siedział na nim, zadając ciosy w szale.
Kakashi odzyskał przewagę, pchnął Hidana na ścianę i opatulając go w pasie uniósł w górę. Świat Hidana zawirował, po czym z wielkim impetem wpadł na betonowe schody. Syknął i kopnął przed siebie nogą, Kakashi oberwał w brzuch. Cofnął się i wrócił do kontratakowania. Hidan tym razem przechwycił jego pięść i z całej siły, jaka mu została pchnął go w metalową poręcz wystającą ze ściany. Nie czekając zacisnął pięść i cisnął nią w policzek Kakashiego. Oberwał dwa razy, zanim zablokował cios.
Itachi przeczekał najsilniejszy grad uderzeń, gdy przeciwnik trochę osłabł wychylił łokieć. Pięść Peina trafiła na twardsze podłoże, zazgrzytała, dało się słyszeć trzask łamanych kości palców. Krzyknął i odruchowo cofnął rękę. Itachi uniósł się wyżej i przytulił do jego klatki piersiowej, po czym przeturlał się wraz z nim na bok. Zeskoczył z niego i pokuśtykał do broni. Wcześniej liczył. Powinien zostać jeszcze jeden pocisk w komorze.
Hatake przechylił się do przodu, schwycił nadgarstek Hidana, gdy ten próbował go znokautować sierpowym. Wykręcił mu rękę, za mocno, wyskoczyła ze stawu. Hidan z porażką opadł na kolana, później poczuł piasek wpadający mu do ust. Leżał sparaliżowany przez ból i siłę przeciwnika. Kakashi wyciągnął z kieszeni jedną sztukę opaski zaciskowej, które zawsze miał przy sobie. Życie nauczyło go być przygotowanym na wszystko. Przysunął drugą rękę Hidana i splątał je razem.
            - Przykro mi, przegrałeś – wytarł krew lecącą z kącika ust. Musiał przyznać, że Hidan posiadał dobre sierpowe.
Następnie usłyszeli huk wystrzału. Kakashi pobiegł do środka. Stanął w progu. Przez chwilę zapomniał, jak się oddycha. Itachi leżał na ziemi, przygnieciony ciałem Peina. Oboje się nie ruszali. Broń leżała kawałek dalej.
            - Mógłbyś… - Itachi machnął do niego ręką. – Zdjąć go ze mnie?
            - Już – położyli go obok, wszędzie była krew. Kakashi ściągnął brwi.
            - Żyje. – Na bezdechu przesunął się pod ścianę. – Stracił przytomność. Dostał w ramię. Powiedziałem, że nie zabijamy.
Kakashi się roześmiał. Itachi poszedł za nim w ślad, ale szybko przestał.
            - Boli. Nie śmiej się – położył dłoń na klatce piersiowej, siwowłosy usiadł przy nim. – Boże… Powiedz, że to już koniec. Mam dość wrażeń, aż do śmierci.
            - Najprawdopodobniej – powiedział wymijająco, bo czuł, że o czymś zapomniał. Coś nie dawało mu spokoju. – Za chwilę powinna przyjechać policja, zajmie się nimi.
            - Hej! – Hidan przeczołgał się na brzuchu do drzwi. – Dogadajmy się! Wiem, że nie chcesz, aby Kaori oglądała mnie za kratkami.
Itachi pierwszy wybuchł śmiechem. Jęknął.
            - Nigdy więcej nie zobaczysz Kaori – uśmiech nie schodził mu z ust. Był z siebie dumny. – Skąd myśl, że byłbym skłonny pozwolić ci się z nią spotykać?
            - Kaori traktuje mnie, jak ojca!
            - Wszystko kiedyś się zmienia – zerknął na Kakashiego. – Nic nie trwa wiecznie, prawda?
            - Prawda – przyznał, kiwając głową. – To już koniec.
            - Jakim… - Hidan się wściekł, nadal wszystkiego nie rozumiał. – Jakim cudem wiedzieliście, co kombinujemy?
            - Sasuke miał, w tym spory udział.
            - Tak zdecydowanie Sasuke – Kakashi znowu kiwnął głową. Itachiego bawiło jego podejście.
            - Sasuke? – Hidan nadal był zdezorientowany.
            - Przesyłałem pieniądze dla Sakury, prosto na konto, ale jak się okazywało nic z tych pieniędzy nie miała. Przechwytywałeś je i to był twój błąd.
            - Dawałem jej wszystko, czego tylko pragnęła!
            - Za moje pieniądze, które należały się jej. Zgrywałeś bogacza, gdy ona harowała godzinami w pracy.
            - To, dlaczego nie przestałeś przesyłać pieniędzy?
            - Musiałem sprawdzić, co kombinujesz. Wysłałem Kakashiego na zwiady. Wtedy wyszło na jaw, że grzebałeś w moim życiu, szukałeś mnie i odkryłeś kim jestem. Zakręciłeś się w koło Sakury i dalej już poszło łatwo.
Pein jęknął, odzyskiwał przytomność.
            - Nigdy nie zapomnę twojej miny, jak przyszedłeś do mnie do biura – zachichotał na samo wspomnienie, przechylił głowę do tyłu. – Myślałeś, że się nie spotkam z tobą osobiście, prawda? Wyślę kogoś innego? Później miałeś nadzieję, że cię nie rozpoznałem, więc dalej grałeś w swoją grę.
            - Ale później… - wypuścił powietrze, wdrożył kurz w ruch. Zakaszlał. – Po moim wyjściu z biura kazałeś Kakashiemu mnie sprawdzić.
            - To też była część planu – odpowiedział mu Kakashi. – Miałeś kreta w naszej firmie, dlatego wiedziałeś dokładnie, że będę cię sprawdzał. A twój kret…
            - Piękna długonoga rudowłosa dziewczyna? – Itachi dokończył jednym tchem.
            - To niemożliwe… - Hidan pokręcił głową. Zaplanował wszystko, krok po kroku przeanalizował swoją taktykę. – Kłamiecie, aby mnie upokorzyć.
            - Bardziej już się chyba nie da – zmierzył go wzrokiem. - Powiedziałem ci, że do ciebie może należy to miasto, ale do mnie reszta świata. Nie kłamałem. Miyu to nasza dobra przyjaciółka. Wiedziałem, że jest dobrą aktorką i chętnie poudaje kreta. Mam nadzieję, że dostanie się na aktorstwo, bo zdecydowanie się nadaje.
            - Nadaje, nadaje – Itachi go poparł. – Aż opłacę jej studia.
            - A twoje wyjazdy? I to wszystko? Pozwoliłeś mi krzywdzić Sakurę świadomie?
            - Wyjazdy były częścią planu, musiałeś wierzyć w wygraną, abyś się zachłystnął pewnością siebie. To się udało. Sprawdziliśmy mieszkanie Sasuke, wiedziałem, że podłożyłeś nam pluskwy. Co do Sakury… Przyznam, że nie do końca to przewidzieliśmy i naprawdę miałem ochotę cię zabić. Odbiło mi, ale Kakashi szybko postawił mnie do pionu.
            - A… Pein? – Nie wierzył własnym uszom. Cały czas był myszą w tej gonitwie, ani razu kotem.
            - Pein? – Itachi popatrzył znacząco na Kakashiego. – Pein?
            - Pein… - parsknęli śmiechem. – W każdym przedstawieniu znajdzie się idiota, który idealnie odgrywa rolę pionka. Dobre było z niego popychadło do czasu, aż sam nie zaczął używać swojego orzecha i myśleć, że może nas przechytrzyć. No cóż… Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale poradziliśmy sobie z improwizacją.
            - Poradziliśmy.
            - Oj, przestań już. – Kakashi szturchnął młodziaka w bok. – Nie powtarzaj za mną.
            - A mama Sakury? Jej śmierć?! – Hidanowi było już wszystko jedno.
            - To… - Kakashi zastanowił się chwilę. – Zdecydowanie rola aktorska na nobla.
            - Tak, powinniśmy wydrukować jej dyplom i oprawić w ramkę. Chociaż i tak nadal się wścieka, że ją podtruliśmy. – Itachi obserwował Peina, chyba znowu stracił przytomność. – Ale za to akurat największe brawa należą się twojej żonie. Chytra z niej kobieta, zdecydowanie jej nie doceniasz.
            - Konan?
            - Oj, tak – mruknął Kakashi. – Nie wpadlibyśmy na to bez jej pomocy. Powiedziała nam, że najgorzej wpływa na ciebie cudza śmierć. Trochę pogłówkowaliśmy. Zawiedliśmy się, że nie przeglądałeś nagrań ze szpitala. Straciłeś niezłe widowisko.
            - Suka… - parsknął gniewnie. – Jak ją dorwę…
            - Ta suka dobrze cię zna, bo pękłeś. Straciłeś nad sobą kontrolę i o to patrz… Leżysz związany na ziemi. Jaki ten los dziwny, prawda?
W końcu dobiegły do nich sygnały syren policyjnych i ambulansu. Rozluźnili się. Tylko Hidan bardziej się spiął.
            - Jeszcze mi powiedźcie, że Sakura wiedziała o wszystkim, to zwariuje!
            - O nie…
            - Nie, nie – poparł go Kakashi.
            - Sakura jest kiepską aktorką.
            - Bardzo kiepską. – Tym razem siwowłosy oberwał z łokcia. – No, co?
            - Nie powtarzaj za mną i nie obrażaj mojej kobiety.
            - Sam zacząłeś to robić…
            - Ja jej nie obrażam tylko stwierdzam fakty.
            - Jakie fakty? A moje powtórzenie, to już nie fakt?
            - Usłyszałem w twoim głosie szydzenie.
            - W moim? W życiu!
Oboje się roześmieli. Uzbrojeni policjanci zaczynali wkraczać do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz