niedziela, 15 lutego 2015

2#13 BEZ WOLNOŚCI



SAKURA

Wszelkie tajemnice, które mogą nas rozdzielić zamknę w odmętach zapomnienia. Nie przetrwam kolejnego rozstania.

     Miarowy oddech uderzał w moją skórę, wciąż trzymałam go w ramionach, nie mając zamiaru puścić. W mojej klatce piersiowej zamieszkało dawno zapomniane ciepło, rozgrzewające, tak bardzo przyjemne dla mojego serca. Powróciły wspomnienia, ożyły nadzieje – w mojej głowie rozchodziło się echo naszego uczucia. Tak bardzo długo czekałam na ten moment, wiele bym dała, abym już nigdy nie musiała od niego odchodzić. Chciałabym trzymać go za rękę, tak jak teraz, gdy wycieńczony ostatnimi wydarzeniami, ściska ostatkiem sił moją dłoń, kciukiem gładzi moje knykcie.

Często marzyłam o sukcesie, niekiedy błądziłam wśród lamp reflektorów i napotykałam uśmiechy na twarzach bliskich. Byli ze mnie dumni, nawet matka mnie zaakceptowała, pokochała taką, jaką jestem i już nie kwestionowała moich wyborów. Obcy był mi opór oraz niezadowolenie. Taki był mój wymarzony świat, zanim go poznałam. Dyplomy wiszące na ścianach, wykłady z zapełnionymi salami, spełnione ambicje i zwiedzony świat. Myślałam, że podróże pozwolą mi się odnaleźć, znaleźć własne miejsce na świecie, bo od zawsze błądziłam. Niestety dowiedziałam się o pieczęci, którą ojciec po uzgodnieniu z matką zastosował – pozbawiona mocy nigdy nie byłam kompletna. Wtedy pojawił się Itachi, zaczęłam ignorować własne ubytki, bo on zamieniał wszelkie moje wady w pozytywy, niejednokrotnie mój płacz przekształcał w śmiech, po prostu dawał mi szczęście. Czerpaliśmy z siebie garściami, na tyle ile pozwalał nam na to otaczający nas świat. Po naszym drastycznym rozdzieleniu ponownie błądziłam, choć pojednałam się z mocą, odkryłam własną skrywaną rzeczywistość, kilka dobrych miesięcy spędziłam w Piekle Kakashiego. Nic nie dawało mi ukojenia. Do dzisiaj… Do tej chwili…
Wyglądał tak bezbronnie, spokojnie. I choć tłamsił go ból wydawał się być szczęśliwy, tak samo jak ja. Od dobrych dziesięciu minut, a może i dłużej, milczeliśmy. Słowa znowu stały się zbędne.
Kochałam tego człowieka najmocniej na świecie. Wszystko, czego pragnęłam znajdowało się w nim. Moje miejsce, mój dom, moje serce – w jednej osobie zawarte. Czy powinnam pragnąć czegoś więcej? Czy mam prawo do składania żądań, gdy otrzymałam najpiękniejszy i największy dar na świecie? Miłość. Bezwzględna i niekończąca się miłość. Tylko tego pragnęłam.
     - Sakura? – musnął otoczenie swym cichym, gardłowym głosem. Tym jednym słowem poruszył moje serce.
     - Tak? – odpowiedziałam, nachylając się do jego skroni.
     - Tylko sprawdzałem czy jeszcze tu jesteś – niewielki uśmiech sprowokował wygięcie moich warg w górę.
     - Jestem. – Nosem powędrowałam przez jego policzek. – I zawsze będę – pocałowałam go.
Mój nastrój diametralnie spadł do zera. Już się nie uśmiechałam, ledwie pokonywałam łzy, które z powodzeniem cisnęły się na poliki. Nasze jutro nigdy nie będzie pewne, moje zapewnienie zabrzmiało, jak pusta obietnica. To bolało. Co jeśli się dowie, o tym co zrobiłam? Zamordowałam jego matkę. Czy taka kukiełka może wierzyć w szczęśliwe zakończenie? Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Powinnam od razu powiedzieć mu prawdę, doskonale wiedziałam, jak sekrety odbijają się na związkach. Tylko, jak ułożyć to w słowa, aby od razu mnie nie znienawidził? Da się?
     - Przestań – uniósł z trudem rękę i położył ją na mojej głowie, palce przebiegały wśród włosów poplątanych od piasku i wody. – Nie lubię, gdy wyprzedzasz teraźniejszość.
Pokiwałam głową, tylko na tyle było mnie stać. On zawsze domyślał się, co czuję, czasami odgadywał moje myśli. Dobrze, że dziś nie umiał ich dokładnie sprecyzować.
Głośne chrząknięcie odsunęło mnie od Itachiego. Patrzyłam teraz na lekko znudzoną minę Kakashiego, w której mimo wszystko odnalazłam nutkę zadowolenia.
     - Czekamy już pół godziny. Możecie odłożyć tę piękną chwilę na później? – przemówił, malując laską coś na piasku.
     - Itachi jeszcze…
     - Jest dobrze – przerwał mi, po czym niechlujnie przeturlał się z moich nóg na ziemię. – Wstanę. Poradzę sobie.
Złapałam go za rękę, chcąc być dla niego podporą, lecz odrzucił moją propozycję. Z każdym pokonanym centymetrem oddychał coraz głośniej i ciężej, czasami wydobywał się z jego płuc nietypowy świst. Gdy się już wyprostował miał opaść z powrotem na kolana, ale Kakashi posłużył mu własnym ramieniem. W niewiedzy rozdziawiłam usta, tego się po nim nie spodziewałam.
W lekkim szoku zdecydowałam dołączyć do nich, ale to okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Zdrętwiały mi nogi, moje mięśnie paliły, wręcz drżały rozjuszone wysiłkiem i nagłym zastojem. Zacisnęłam usta, przyłożyłam ręce do ud, aby lekko zrekompensować dolnym kończynom ciężar, na jaki je narażałam, po czym w męczarniach i niesamowitych katuszach – doszłam do ich poziomu. Domyślałam się, że wyraz mojej twarzy przekazywał całe wewnętrzne cierpienie, bo wyzwoliłam na ich twarzach cień współczucia. Zanim się zorientowałam Ino pomagała mi ustać.
     - Dużo przeszliście, ale nie czas na odpoczynek. Długa droga przed nami.
Dopadło mnie silne wrażenie, że Kakashi stał się jednym z nas. Przez tyle czasu patrzyłam na niego z dystansem, odnosiłam się ze skrywaną pogardą, a teraz nie rozumiałam, co wpłynęło na zmianę mojego zdania. Widziałam w nim przyjaciela.
     - Jeśli mamy ci pomagać, chcę wiedzieć na czym stoimy. Nie będę już dłużej w tym uczestniczył, jeśli mi nie zdradzisz nam całej prawdy. – Itachi syknął, łapiąc się za klatkę piersiową.
     - Rozumiem – pokiwał głową, oddając się zadumie. – Skoro tak mają się sprawy proponuję znaleźć jakąś miejscówę do spoczęcia. Wątpię, że dacie radę ustać.
     - Nie. – Itachi się zaparł. – Chcę wiedzieć teraz. Dam radę – zerknął na mnie. – A ty? – skinęłam głową.
Stado słoni aktualnie przebiegających w moim ciele nie powstrzyma mnie przed poznaniem szczegółów. Dziwiło mnie, że Kakashi tak szybko się ugiął, więc nie chciałam dawać mu okazji do zmiany decyzji.
     - W porządku – westchnął ciężko. – Chyba najlepiej będzie, jeśli pozwolę wam zadawać pytania. Sam nie wiem, od czego zacząć.
Z każdą spędzaną z nim chwilą w moich oczach zdobywał więcej człowieczeństwa. Jakby ta otoczka genialnego, złego i brutalnego Kakashiego gdzieś ulatywała. Czy to możliwe, aby obecność Itachiego tak na mnie wpływała?
     - Po co to wszystko?
     - To żeś zadał pytanie, Itachi.
     - Dlaczego to robimy? O co chodzi Akatsuki? – przekręcił oczami. – Lepiej?

ITACHI

     Po zadaniu tego pytania moje siły witalne dziwnym sposobem się zregenerowały. Odczułem ulgę, nie spinałem się już tak bardzo. Ból odszedł na dalszy plan, gdzieś tam jeszcze czasem przemawiał, aczkolwiek mogłem spokojnie ustać na własnych nogach. Zawsze byłem silny i uparty, nie przejmowałem się porażkami zbyt długo. Z drugiej strony sądziłem, że obecność Sakury wpływała na mnie kojąco, dodawała mi mocy. Miłość niejednokrotnie czyniła cuda.
Nie wytrzymałem dłużej. Powolnymi krokami pokuśtykałem w stronę Ino i zabrałem z niej ciężar ciała Sakury. Cały czas myślałem wyłącznie o tym, by ściskać ją w swoich ramionach. Skoro odzyskałem wystarczająco dużo siły dłuższa walka była zbędna. Ucieszyłem się, gdy jej głowa opadła blisko mojej szyi, a ręce pobłądziły pod płaszcz.
Osobiście wyobrażałem sobie ten moment zupełnie inaczej, więcej emocji, ckliwości i radości. Niestety, obowiązki wzywają. Szkoda, że świat tak bardzo splugawił wartość miłości. Zło nie zasypia, więc i my musimy się do niego dostosowywać.
     - To czego chcą jest proste. Chcą władzy.
     - A co ci do tego? Dlaczego nam pomagasz? – czułem ruchy jej żuchwy, przez co okiełznały mnie rzadko spotykane dreszcze. Tęskniłem za nią. Cholernie za nią tęskniłem.
     - Mam w tym swój interes. Nie robiłbym tego, gdybym nie musiał. Niestety Akatsuki zmusiło mnie do wzięcia udziału w waszej wojnie. Długo borykałem się z tym, po której stronie stanąć, aż w końcu pomogliście mi zdecydować. Gdyby nie wy, za pewne dołączyłbym do nich.
     - My? – zapytaliśmy jednocześnie.
     - Wojny, znieczulica, pogoń za nicością. Czy powinienem wymieniać dalej? – zgodnie pokręciliśmy głowami. – Jesteście dziwnymi stworzeniami. Macie takie możliwości, sami jesteście sobie drogowskazami, a często powierzacie swoje życia niewidzialnym bóstwom. Gdy przyglądałem się temu, jak porzuceni na ulicach się modlą do Boga o cud, gdy ludzie waszego pokroju mogliby zmienić ich przeznaczenie zacząłem w was wątpić. W pewnym sensie was nienawidzić. Nie żałowałem, że trafiacie do mojego domu, do piekła, które sami sobie zgotowaliście. Dopiero wasze pokolenie zmieniło mój tok myślenia. Zauważyłem, że wciąż jest nadzieja i nie chcę was jej pozbawiać. Byłbym gorszy od was samych, gdybym zabronił wam walczyć.
     - Wybacz, ale nadal się nie odnajduję. Co takiego chce uczynić Akatsuki, że musiałeś zainterweniować?
     - Najlepiej będzie, jak wam pokaże.

*OSOBA TRZECIA*

     Stuk… Stuk…
Dzierżona w ręce laska zbudziła do życia fale chłodu, która połknęła ich ciała i wysłała w niezrównaną ciemność. Sakura złapała Itachiego za dłoń, mocno ją ścisnęła, przez chwilę odbierając jej prawidłowe krążenie. Poluzowała uścisk, gdy ciemność poskromiła niewielka ilość światła.
Stali, jakby po środku niczego, wielkiej pustyni sponiewieranej natury. Rzeka, która jeszcze chwilę temu rwała co sił, teraz milczała martwa. Koryto prawie wyschnięte dbało o jedną kałużę wielkości przeciętnej ludzkiej stopy. Las, malujący nie dawno krajobraz odcieniami zieleni, w tej chwili był niczym więcej, jak zwykłymi nadpalonymi, wyrwanymi z korzeni zapałkami. Brakowało pięknych traw i dzikich kwiatów, brakowało świeżego zapachu jesieni, której jeszcze nie dawno doświadczali. Brakowało im śpiewu ptaków wędrujących w poszukiwaniu jedzenia, bądź dbających o swoje pisklęta w gniazdach. Brakowało im oznak życia. Nawet niebo nie było już takie same, zachmurzone niezliczonymi odcieniami szarości, opłakiwało zniszczenia. Już nic nie wyglądało tak samo.
Ich uwagę przykuł jaskrawy snop niebiesko-czerwonego światła wbity w nieboskłon, płonący wiecznie żywymi płomieniami. Wychodził z wnętrza miasta, Shoji. Żałowali, że nie rozumieli, czym jest ten ogień plądrujący ich ziemię.
Wysłanie ich w alternatywną, aczkolwiek bardzo prawdopodobną przyszłość poruszyła w nich zastygniętą siłę i zbudziła wole walki. Ten widok martwej Ziemi zmotywował ich. Jednak to nie był jeszcze koniec wizji, którą zaplanował Kakashi.
     - Itachi! – trzasnęła wyschnięta gałąź.
Im oczom ukazał się koszmarny obraz. Sakura z przyszłości, cała upaćkana krwią, upadła na kolana. Przed śmiercią zdołała unieść głowę, jej przepełniony bólem i smutkiem wzrok zapisał się w pamięci drugiej różowowłosej dziewczyny. Poległa dławiąc się własną krwią, gdyż doznane urazy wewnętrzne skutecznie ją poskromiły. Chwilę po ostatnim tchnieniu pojawił się Sasuke. W nic lepszym stanie pokuśtykał do niej. Sprawdził puls, wyczuł jego brak, chwycił wielkie ostrze i odwrócił się w stronę pustyni. Długo nie wiedzieli, z czym walczy, dlaczego tak energicznie, z dozą niesamowitej ilości nienawiści i wściekłości, przecina powietrze. Zrozumieli, gdy stanął. Gdy z jego pleców wyszedł zalany ciemną krwią szklisty kolec.
     - Uciekaj… - wyszeptał ostatkiem sił.
Na próżno. Brat próbował pomścić śmierć swoich bliskich. Podniósł z zaschniętego piachu katanę brata, po czym poszedł w jego ślady. Wydawało się, iż walczy z własnymi duchami, z nieistniejącymi cieniami. Jednakże on widział coś, czego oni nie byli w stanie zobaczyć. Coś, co pokonało istnienie na Ziemi, zgładziło nawet ich, ludzi nadzwyczajnych.
Pozbawieni nadziei wymierali.
Po policzku Sakury spłynęła łza. Szyja ukochanego z przyszłości rozdzieliła się niemal na dwie równe połowy. Ucierpiała aorta. Wystarczyły sekundy, aby powalić dorosłego mężczyznę i przyrównać go do reszty poległych.
     - Przestań… - Sakura zamknęła oczy. – Błagam cię! Skończ to!
Kakashi dłużej jej nie męczył. Spełnił prośbę.
Stuk… Stuk…

SAKURA

     - Co to było?! – płakałam, znowu. – Co tam się działo do cholery?!
Itachi przytulił mnie mocniej. Za pewne przeżywał to w ten sam sposób, co ja, a jednak był dla mnie oparciem. Musiałam się wypłakać. Ten widok, ta wizja okrutnej przyszłości, nasza śmierć – wykończyły mnie.
     - Jeśli nie powstrzymamy Akatsuki wszyscy zginiemy.
     - Ale jak? – Itachi stabilizował oddech, czułam, jak jego klatka piersiowa powoli reguluje swój rytm. – Co miał znaczyć ten dziwny ogień? I dlaczego nie widzieliśmy, z czym walczyliśmy?
     - Nie chciałem wam tego pokazywać. A płomień, który widzieliście zasilał portal. Dzięki niemu brama do mojego świata, wciąż była otwarta.
     - Co?! – Słowa same opuściły moje usta. – Chcesz powiedzieć, że Akatsuki… - zamarłam, widząc w oczach Kakashiego autentyczny strach. – Wszyscy zginiemy. Wszyscy…
Sceptyczne nastawienie mnie nie opuszczało. Piekło Kakashiego. Wyszkoleni zabójcy, przez lata torturowani, wiecznie obarczani własnymi grzechami, w końcu pozbawieni uczuć, pozbawieni moralności. Nagle zrozumiałam, jak wiele spoczywa na naszych barkach, jak całe nasze cierpienie przybrało niski priorytet. Zostaliśmy mrówkami w mrowisku skazanym na eksterminację.
Zaczęło brakować mi powietrza. Przez podniesione ciśnienie dostałam nagłego napadu gorąca. Brałam krótkie, niepełne oddechy.
     - Ej, ej… - Itachi odsunął mnie od siebie, położył dłonie na moich policzkach i zajrzał głęboko w oczy. – Uspokój się. Weź duży wdech, potem wydech. – Jego głos cichł. – Sakura? – Mrok mnie zabierał. – Sakura, nie rób mi tego. Oddychaj. Oddychaj!

ITACHI

     Niepotrzebnie podniosłem ton głosu, niczego nie wskórałem. Sakura zemdlała. Presja, na jaką skazał nas Kakashi ją przerosła. Nie dziwiłem się jej, chociaż sam nie mogłem stracić nad sobą panowania. W pewien sposób czułem, że fakt, iż przyświeca nam dobry cel, w jakiś sposób nas ochroni. W końcu stoimy po stronie dobra, bronimy niewinnych, walczymy, trzymamy Piekło Kakashiego z dala od naszej planety. Pocieszał mnie też najważniejszy aspekt naszej niepewnej przyszłości - jeśli umrę, umrę mając ją przy sobie.
     - No proszę, proszę. Brawo!
Obejrzałem się przez ramię. Przy drzewie, z Samehadą trzymaną w ręce, stał Kisame. Z daleka wyczuwałem emanujący z niego gniew. Jak zwykle komplikacji nie brakowało, jakbyśmy byli magnesem dla kłopotów.
     - Ino…
     - Tak! – Szybko odebrała ode mnie nieprzytomną Sakurę i odsunęła się z nią na bezpieczną odległość. Ja nie odwracałem w tym czasie wzroku od przeciwnika.
     - Sądziłeś, że mnie pokonaliście?
     - Wierzenie w twoją śmierć z powodu głupiego wybuchu byłoby zbyt wielką zniewagą. Miałem jednak nadzieję, że się wycofasz i uciekniesz z podkulonym ogonem.
     - Powiadasz? – zaśmiał się, oderwał Samehadę od podłoża i zarzucił ją leniwie na bark. – Gotowy na dogrywkę?
     - A ty na śmierć?
Przesadziłem. Osłabiony, na niesprzyjającym terenie z wodą za plecami, z tłumiącymi moje wnętrze informacjami i uczuciami, stałem się płotką. Najprawdopodobniej wystarczy kilka sekund, abym znalazł się w paszczy rekina.

4 komentarze:

  1. Łał świetnie piszesz. Tylko gdzie następne rozdziały? ☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następne rozdziały mam zamiar napisać, już nad tym pracuję, aby powoli ruszyć z miejsca. Miałam trochę zamieszania i teraz muszę odświeżać pamięć, ale... Ale ciąg dalszy będzie :)

      Usuń
  2. No halo, świetna fabuła, wartka akcja, ale gdzie kolejne rozdziały?
    Wróć do tego opowiadania ;_; nawet nie wiesz jaką radość może sprawić czytanie takiego cudeńka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy cudeńko to nie wiem, jestem do tego opowiadania nastawiona bardzo negatywnie, ale już nie długo będzie kolejna część. Na czasie zacznę ją sobie przypominać...
      Na bank ją dokończę. Na bank :)

      Usuń