wtorek, 20 stycznia 2015

Odejście (Cz. VII)

CZ VII

            - Znajdź go.
            - Nie rób niczego głupiego, czego później mógłbyś żałować.
            - Powiedziałem, ZNAJDŹ! – utracił połączenie.
Hatake pierwszy raz słyszał tyle zażyłości i nienawiści w głosie człowieka, którego traktował, jak własnego syna. Szanował go, od zawsze postawa Uchihy mu imponowała. Żałował tylko, że sam Itachi nie dostrzegał swojej wartości i potencjału, wielokrotnie pozwalał wygrać niskiej samoocenie, w szczególności w sprawach dotyczących Sakury. Tak, jak wcześniej odrzucał uczucia teraz pozwalał im wyjść na prowadzenie – zawładnęła nim ślepa furia, chęć zemsty i zrobienia spustoszenia. Zawładnęła nim wściekłość zranionego człowieka żądnego krwi. Wiedział, że musi do niego pojechać, spróbować przemówić mu do rozsądku zanim dokona nieodwracalnego – nie był pewien, czy w takim stanie Itachi może dokonać zabójstwa, zabójstwa z pełną premedytacją.
Od razu przeszedł do działania. Zadzwonił przy okazji do Troja, aby w odpowiednim towarzystwie uratować życie Itachiego. Z nim jego szanse rosły.

###


Itachi emanował negatywną energią, zaraz po przyjechaniu do szpitala wysłał Sasuke z Kaori do domu i wykonał jeden z najtrudniejszych telefonów w swoim życiu. Spodziewał się nadchodzącego tsunami, które lada chwila sforsuje drzwi i wymierzy w niego pierwszą, najpotężniejszą falę.
Przebywając w pustym, szarym pokoju z równomiernie rozbrzmiewającą maszyną, poczuł się jak ryba zamknięta w akwarium. Odizolowany od reszty świata, pochłonięty własnymi obawami. Nie mógł nic zrobić, musiał czekać, a cierpliwość w takich momentach nie była jego mocną stroną.
Usłyszał otwieranie drzwi, podskoczył i ze strachem spojrzał na mężczyznę w jasnym garniturze. Ulżyło mu, jeszcze nie przyjechała. Człowiek, którego zobaczył wydawał mu się bardzo znajomy, miał krótkie sterczące rude włosy, ułożone w nieładzie. Zza marynarki niedbale wystawała kabura, a do paska pogniecionych spodni na kant została przyczepiona odznaka detektywa.
            - Witam, nazywam się Pein Rikudo jestem detektywem w…
            - Pein? – przerwał mu znany głos z lat młodzieńczych, dokładnie z czasów liceum. – Zostałeś policjantem? – Itachi podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
Dużo kosztowało go tłumienie wściekłości i utrzymanie profesjonalnego, lekko zimnego tonu głosu. Próbował nie zwracać na siebie za dużo uwagi, aby przypadkiem przedwcześnie nie zdradzić swoich zamiarów.
            - A ty wróciłeś? – Pein zapytał z niedowierzaniem. Dopiero skojarzył fakty. Niepotrzebnie tak dużo pił, przez to umykało mu dużo szczegółów. Nawet teraz na kacu potrzebował sporo czasu, aby zrozumieć, że przyjechał tutaj dla Sakury. – Jezus, Maria – szepnął ledwo słyszalnie.
Stojąc przy łóżku kobiety, którą niegdyś darzył niewielkimi, aczkolwiek uwierającymi go uczuciami, poczuł ścisk w sercu. Patrzył na resztki tętniącego życiem oszpeconego ciała. Od zawsze zazdrościł Itachiemu, ale nigdy nic nie robił, bo zbyt mocno szanował ich przyjaźń. Gdy usłyszał o wyjeździe przyjaciela chciał spróbować swoich sił z Sakurą, jednak już wtedy zapijał swoje smutki w alkoholu i wyjechał do akademii policyjnej. Dzięki znajomością swojego ojca błyskawicznie awansował na detektywa, w końcu nie każdy ma ojca polityka, pociągającego za sznurki.
            - Lekarz nas powiadomił – odparł, gdy wyszedł z szoku. – Musiałem przyjechać, ponoć doszło do poważnej napaści.
            - Przemocy w rodzinie.
            - W rodzinie? Mąż? – ukradkiem zerknął na jej rękę, brak obrączki.
            - Nie. Nie zupełnie – pokręcił głową, przecierając rękoma twarz. – Nie potrafię tego wyjaśnić.
            - Spokojnie. – To słowo kierował również do siebie. – Znajdziemy tego, kto to zrobił. Słyszałem, że jej stan jest poważny, ale stabilny. Wyjdzie z tego – położył rękę na barku Itachiego, który siedział skulony na krześle. Nerwowo uderzał stopami o podłogę, co jakiś czas drapał się w paląca i swędzącą go skórę głowy.
            - Zabiję go – wymsknęło mu się.
            - Itachi, wiem co was łączy, ale to nie pora na to, abyś myślał, bo podejmiesz irracjonalne kroki. Zostaw to nam, załatwimy to. Nie pozwolę, aby ścierwo, które skrzywdziło Sakure dłużej chodziło na wolności.
            - Muszę do niego dotrzeć pierwszy.
            - Nie. Jeśli będę musiał zamknę cię w areszcie.
            - Pein – zerknął na niego. Szukał w nim śladu po starej znajomości. – On coś na nią ma.
            - Co? Co sugerujesz?
            - Nie wiem co, ale coś ma. Na bank – wstał, bo nadal tkwiło w nim za dużo adrenaliny.  – Nie pozwoliłaby się tak traktować, gdyby coś nie było na rzeczy. Przegapiłem to, przeze mnie wyszedł ten cały syf. Przypuszczam, że go poszczułem i przeze mnie wyszła ta cała akcja. Zabawiłem się nim, nie myśląc o konsekwencjach. Mogłem go zaprosić na spotkanie z zarządem, albo chociaż posłuchać intuicji i zabrać od niego Sakurę. Cholera! – uderzył otwartymi dłońmi w parapet, później pochylił się nad nim. – Mogłem zrobić cokolwiek! Ale ze mnie idiota.
            - Nie płacz nad rozlanym mlekiem – naszła go wielka chęć na drinka, nie na jednego, na kilka szybkich kolejek. – Jeśli coś na nią ma dowiem się co.
            - Nie rozumiesz – wskazał na niego palcem, nie panował nad tym. – Nie wiesz, na czym stoisz. Tutaj nie chodzi wyłącznie o nią, ale także o nasze dziecko i moją firmę.
            - Weź kilka wdechów, usiądź i może opowiedz mi co się stało? – wskazał ręką na krzesło. – Co ty na to? Ze względu na starą przyjaźń?
Powiadają, że dobrzy przyjaciele zawsze nimi będą. Nie ważne ile czasu minie, a oni przy ponownym spotkaniu i tak będą się czuli przy sobie swobodnie. Właśnie tak było z Itachim i Peinem. Przyjaźnili się od przedszkola, zawsze byli razem, dopiero po śmierci rodziców Uchihy ich ścieżki się rozdzieliły. Najwidoczniej nie na długo.
Itachi podzielił się z nim wszystkimi informacjami i spostrzeżeniami. Zdradził mu swoją wielką tajemnicę odnośnie firmy, opowiedział również o skomplikowanych relacjach z Sakurą. Rekido przysłuchiwał się z zainteresowaniem, od czasu do czasu kiwał głową, aby potwierdzić nadążanie za natłokiem aktualizacji. Po tym wszystkim, co usłyszał miał ochotę zapić się do nieprzytomności, nadal zależało mu na tej dwójce, chociaż minęło tak dużo czasu.
            - Czyli trzeba złapać Hidana i dopilnować, aby haczyk wypłynął nam na powierzchnię. Pamiętam Sakurę, to całkiem logiczne, że utrzymywał ją na smyczy szantażem. Jednak przychodzi ci do głowy, co to mogłoby być?
            - Nie mam bladego pojęcia. Dzwoniłem do swoich ludzi w stolicy, myślę, że się przydadzą przy szukaniu tego ćwoka. Jeśli go znajdziesz przede mną dopilnuj, abym porozmawiał z nim, jako pierwszy.
            - Nie mogę, Itachi.
            - Pein do jasnej cholery! – tracił powoli panowanie nad sobą. – Czy ty słyszałeś co ci przed chwilą powiedziałem?! Ten człowiek jest niebezpieczny!
            - Uspokój się, bo wezwę ochronę.
            - Grozisz mi?! Mi!? – klepnął Peina w klatkę piersiową, ten utrzymał równowagę. – Do kurwy nędzy! Ten człowiek prawie zabił kobietę, którą kocham i masz zamiar mi tu grozić?!
            - Tylko z tego powodu jeszcze ciebie nie aresztowałem za napaść na funkcjonariusza na służbie – pogrywał niebezpiecznymi kartami. – Jeśli się nie uspokoisz będę musiał to zrobić.
Pein, od kiedy sięgał pamięcią ulegał Itachiemu. Byli przyjaciółmi, ale zawsze stawiał na jego racjach, mało kiedy wyrażał swoją opinię, po prostu nienawidził się kłócić. Tym razem sprawa miała się inaczej, otóż oboje byli dorośli, a sytuacja wyglądała na tyle niestabilną, że nie mógł ryzykować życiem starego przyjaciela. Wątpił, aby ten utrzymał ręce przy sobie, gdy przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z napastnikiem Sakury.
            - Jesteś… - powstrzymał nadchodzącą groźbę, gdy drzwi do pokoju ponownie się rozsunęły.
Stanęła w nich zapłakana kobieta w kwiecie wieku. Patrzyła wyłącznie na łóżko, podbiegła do nieprzytomnej córki, złapała ją za dłoń i ucałowała w czoło. Cały czas płakała pogrążona w wielkim smutku. Gdy otrzymała telefon od Itachiego od razu wsiadła do samochodu i pojechała. Roztrzęsiona wiele razy przekroczyła dozwoloną prędkość, wszystko dla swojego dziecka. Nie potrafiła sobie wybaczyć, że nie pozwoliła jej iść własną drogą. Poniekąd winiła siebie za taki rozwój sprawy, ale większą winę zrzucała na Itachiego. To na niego skierowała całą swoją złość.
            - Jak śmiesz tu przebywać! – wymierzyła cios w policzek. Zdezorientowany Pein powstrzymał ją przed kolejnym uderzeniem. – Wynoś się stąd! To twoja wina! Gdyby nie ty moja córka byłaby szczęśliwa!
            - Pani Haruno, proszę… - Pein zaskoczony jej siłą sporo się natrudził, aby ją odciągnąć od Itachiego.
            - Wynoś się stąd, słyszysz?! Nie chcę cię widzieć! Nie po tym, co jej zrobiłeś!!! Ty śmieciu!!!
            - Itachi, proszę cię, wyjdź – odczuł silny ból głowy, w tych krzykach nie potrafił myśleć, wciąż gnębił go wielki kac.
            - To nie moja wina!!! – Itachi nie odpuścił, nie tym razem. – Nie moja wina, że ona tu jest!!! Nie ma pani prawa tak mówić!
            - Nie?! – zaśmiała się nerwowo, przestała się szarpać z detektywem. – Gdybyś miał tyle jaj w spodniach, aby ją zdobyć do niczego by nie doszło! Nie mogę zdzierżyć tego, że moja córka pokochała takiego skurwiela! Wynoś się stąd! – próbowała zaatakować drugi raz. Pein zareagował w porę.
            - Itachi, wyjdź! – przekrzykiwanie ich wrzasków na nic się zdawało.
            - Ja też ją kocham!!! Nie chciałem, aby cierpiała!
            - Ty nawet nie wiesz, co to jest miłość! Myślisz wyłącznie o sobie! Ty pokurwiona poczwaro! Powinieneś zdechnąć za to, co jej zrobiłeś!
            - To nie ja!!! – został zatrzymany ręką funkcjonariusza, który znalazł się po środku bardzo dynamicznego i wybuchowego spotkania.
Do środka weszli dwaj dobrze zbudowani ochroniarze. Pein kiwnął im głową w stronę Itachiego, chwycili go pod pachy, szarpał się, ale przegrywał z ich chwytem.
            - Gdybyś pozwoliła jej ze mną wyjechać byłaby szczęśliwa! Ale to ty chciałaś ją zatrzymać dla siebie! Sama do tego doprowadziłaś!!! – znalazł się za drzwiami. – To twoja wina!!! – krzyknął na długim bezdechu.

###

W końcu udało mu się uśpić Kaori, wyglądała bardzo spokojnie, gdy tak drzemała. Potrzebowała sporo czasu na zaśnięcie, była wyczerpana i przejęta stanem zdrowia własnej matki. Obawiał się, że te traumatyczne przeżycia nigdy nie opuszczą wciąż nierozwiniętej psychiki i na zawsze będą ją nawiedzać.
Sasuke pękało serce, od razu przypomniał mu się widok śmierci rodziców. Długo nie myślał o tamtym dniu, szok, jaki przeżył wyrzucił to z jego pamięci, ale widok Sakury leżącej bezwładnie na łóżku wszystko przywrócił. Pamiętał ich uśmiechy przed wyjazdem, to jak energicznie im machali na pożegnanie, jak matka wysłała do nich ostatni całus. Niekiedy gdzieś echem rozbrzmiewał jej nietypowy śmiech, kiedyś go denerwował, teraz był dla niego najlepszą muzyką. Melodyjną kołysanką dla uszu. Dopiero później wszystko zniknęło, tak nagle, niespodziewanie z wielkim hukiem, jak wybuch bomby odpalonej przez terrorystę. Bezpowrotnie zniknęli z ich życia. Towarzyszył temu dźwięk klaksonu, takiego, którego nigdy nie zapomni i zawsze go rozróżni, nawet gdyby rozbrzmiewał w towarzystwie innych dźwięków. Klakson należący do tira firmy Scania jest inny - przeciągany, powalający na kolana, przeszywający jego ciało do szpiku kości, wręcz rozdzierający jego duszę na nic nie warte kawałki. Zawsze, gdy go słyszy zamiera mu serce. Zbyt wiele stracił tamtego dnia, gdy usłyszał pierwszy raz nadjeżdżające bezpieczeństwo. Później nastał chaos i rozległy się trzaski wyginanego metalu, a następnie już tylko błoga cisza. Sasuke stracił świadomość, świat oddalał się od niego, jak wtedy przy Sakurze.
            Podszedł do okna, wydawało mu się, że zobaczył w nim odbicie ciemnej sylwetki. Odwrócił się, ale niczego podejrzanego nie zauważył. Zajrzał do pokoju Kaori, spała. Wrócił, więc spokojnie do salonu.
            Zamknął oczy. Próbował myśleć o czymś innym, optymistycznym. Tak dużo przed nim. Z zajęć na studiach wiedział, jak przeszłość może ukształtować człowieka, jak może zatrzymać jego rozwój. Tego nie mógł powiedzieć o sobie i bracie. Oboje tamtego dnia, gdy stracili wszystko zlikwidowali wewnętrzny strach – Itachi poszedł na całość i wyjechał, a on sam nie pozostał długo na łasce cioci. Kilka miesięcy później dołączył do brata, skończył szkołę z wyróżnieniem i poszedł na studia. Kochał swoich rodziców, nadal mieli dla niego wielkie znaczenie, a ich rodzinny dom stał w stanie nienaruszonym w starej dzielnicy. Żaden z nich nie miał odwagi tam wrócić. Wejść i przywołać bolesne wspomnienia.
            - Wybacz – nieznany głos przemknął za plecami.
Pobłądził za nim, ale zanim zdołał dostrzec twarz intruza otrzymał silne uderzenie w głowę. Szybko stracił przytomność.
            - Jak zwykle niezawodny – popatrzył na kij bejsbolowy. W świeżej krwi odbijało się światło ze słabej ciepło barwnej żarówki.
Zakradł się do pokoju dziewczynki, wziął ją ostrożnie na ręce. Nie obudziła się. Szybko wymknął się z mieszkania, zanim ktokolwiek go zobaczył. Przed wyjściem spojrzał na lodówkę – karteczka wisiała tam gdzie ją powiesił.

###

Pein oparł się o ścianę, wyciągnął paczkę Marlboro Gold i skierował ją w stronę Itachiego. Ten pomachał ręką na znak, że dziękuje za propozycję.
            - Widzę, iż matka Sakury nadal cię kocha. – Pein odpalił papierosa, pomarańczowy żar szybko pożerał tytoń i biały papierek. Zachował powagę, gdyż nie czuł potrzeby podkreślenia sarkazmu mimiką.
            - Ta suka zawsze musi robić popłoch. Gdybym wiedział, że mi się uda zabrałbym siłą Sakurę. Nie mogłem po prostu ryzykować, że nie zapewnię jej odpowiedniego bytu, a ta suka nie przyjmie jej z powrotem. Kij ze mną, poradziłbym sobie jakoś, ale nie zniósłbym myśli, że Sakura cierpi przeze mnie. Tym bardziej, że wtedy była w ciąży, o której nota bene nie wiedziałem.
            - Kiedy usłyszałem o twoim wyjeździe mocno się zdziwiłem, że jej nie zabrałeś. Po twoim powrocie też zrobiło się głośno, ale zanim cię namierzyłem znowu zniknąłeś z radarów. Każdy mówił o marzycielu, który wrócił z pustymi rękoma. – Itachi się zaśmiał, pierwszy raz od tamtej przerażającej chwili. – Tak sądziłem, że muszą się mylić, bo jesteś zbyt uparty, aby się tak łatwo poddać.
            - Nie do końca. Zawaliłem z Sakurą.
            - Człowieku, życie to nie film romantyczny – pokręcił głową, podgryzając filtr zębami. – Nie wiem, czego od ciebie chcą. Tym bardziej, że miałeś do czynienia z tym potworem.
            -  Byłem młody i głupi. Gdy mi zagroziła spanikowałem – odparł z trudem. – To było zaraz po śmierci moich rodziców, osaczyła mnie i po prostu spanikowałem. Zagroziła, że wydziedziczy Sakurę, bo nie zniesie myśli, że jej córka wybrała mnie zamiast świetlanej przyszłości, którą dla niej przepowiadała. Tak bardzo nie chciałem, aby cierpiała, bo kochała swoją matkę, nawet nie wiedziała, jaka była z niej krowa. Nigdy mnie nie lubiła, wiecznie starała się manipulować Sakurą i przestawiać ją przeciwko mnie. Nie odniosła sukcesu, aż do tamtego pamiętnego dnia – chrząknął, aby stłumić miękki głos. – Nie wierzyłem w siebie. Nie sądziłem, że mi się uda. Poniekąd potrzebowałem ucieczki, wyrwania się z tego miasta, zbudowania innego życia. Uciekłem nie tylko od Sakury, ale także przed tym całym bólem, który mnie tutaj tłamsił. W stolicy doznałem innego życia, szybko trafiłem na przyjaciół, miałem szczęście – westchnął. – Szczęście w nieszczęściu.
            - Chodź, napijemy się. – Pein wyrzucił niedopałek do kratki ściekowej.  – Potrzebujemy znieczulenia. A na pewno ja go potrzebuję.

###

            - Jak się czujesz?
Sasuke odsunął od czoła woreczek z lodem, wciąż widział podwójnie. Od tępego bólu atakującego jego skroń prawie zwymiotował. Oprócz fizycznego cierpienia, które w gruncie rzeczy w porównaniu do sfery emocjonalnej było małostkowe, męczyły go wyrzuty sumienia. Rozproszony przeszłością dał się zaskoczyć. Itachi mu zaufał, powierzył dziecko, a on go zawiódł. Nie wiedział, jak spojrzy mu w oczy, jeśli cokolwiek jej się stanie, nie wyobrażał sobie wyznać mu tak brutalnej prawdy.
            - Jak wy wszyscy wchodzicie do mojego mieszkania? Sprzedają klucze na targowisku? – próbował wyrównać niespokojny oddech.
            - Tak to jest, jak się ich nie zamyka.
Kakashi posłał mu niewinny uśmieszek. Miał przed sobą drugiego mężczyznę, którego traktował jak członka rodziny. Gdy zobaczył go na ziemi w niewielkiej kałuży krwi już myślał o najgorszym. Na szczęście doznał niegroźnego, przynajmniej na to wyglądało, urazu głowy.
            - Pamiętasz, co się stało? – Kuł żelazo póki gorące.
            - Położyłem Kaori spać, co było nie lada wyczynem i później – zrobił krótką przerwę w wypowiedzi, próbował rozjaśnić ciemność w pamięci. – Nie pamiętam. Chyba ktoś przyszedł. Cholera, ale boli – mrużył oczy.
Sasuke uniósł głowę i tors, lecz Kakashi powstrzymał go zanim usiadł. Widział bladą skórę i lekko zasinione usta młodzieńca, wacik założony na ranę przesiąknął krwią, poza tym strach w oczach młodego kazał zachować mu szczególną ostrożność – adrenalina mogła tymczasowo tłumić naturalne reakcje organizmu.
- Leż. Nie wstawaj na razie. Odsapnij, a później Troj zawiezie cię do szpitala. Trzeba sprawdzić czy nie masz wstrząsu mózgu i czy nie trzeba ciebie zszyć.
- Trzeba znaleźć Kaori.
Starał się nie zamykać oczu, bo za każdym razem widział roześmianą twarzyczkę Kaori i przez to ledwo panował nad paniką, która w jego wnętrzu oddawała strzały.
- Tym ja się zajmę. Dopóki Itachi nie wróci nic mu nie mówisz, jasne?
- Ale…
- Nie, Sasuke. Jeśli mu powiesz, to go zabije. Ten człowiek i tak już powoli traci głowę. Chcesz, aby zrobił coś głupiego?
- Nie lubię kłamać.
- Jak zadzwoni mówisz, że Kaori śpi. Nie przyjdzie tutaj. - Kakashi dobrze go znał. - Dopóki nie znajdzie Hidana nie będzie wracał do domu.
- Ten plan na dłuższą metę nie wypali.
- Nie potrzebuję dłuższej mety – posłał mu kolejny wymuszony uśmiech i puścił oczko. - Jak będziesz czuł się na siłach Troj zawiezie cię do szpitala.
Kakashi ruszył do wyjścia, w kieszeni ściskał kartkę, którą znalazł przyczepioną na magnes do lodówki. Problemy wyrastają niczym grzyby po deszczu i sam, mimo dużego doświadczenia w szantażach i wymuszeniach, nie posiadał planu ani ewentualnej taktyki działania. Pierwszy raz przyszło mu iść na żywioł, a sporo trudu zadawało mu odgrodzenie emocji od logiki.

4 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle bardzo fajny!
    Szkoda mi Sakury i Itachiego. Ale chyba najbardziej Kaori. Zgaduję, że to Hidan ją porwał.
    Mam nadzieję, że Kakashi szybko ją odnajdzie.
    Weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo najs ;) Intrygujący i aż chce się wiedzieć, co będzie dalej ;D No po prostu trzyma w napięciu jak diabli ^^
    Czekam z wielką niecierpliwością na nast ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeden błąd wychwyciłam, powinno być: nadjeżdżające niebezpieczeństwo, a nie: nadjeżdżające bezpieczeństwo.
    No więc przechodząc do sedna sprawy, znaczy się rozdziału, dużo się dzieje, Sakura w szpitalu, głupia krowa... znaczy się matka Sakury również w szpitalu, ta pinda na prawdę jest irytująca, zwłaszcza patrząc na to z właściwego punktu widzenia, obwinia o wszystko Itachiego a przecież to wszystko to tylko jej wina, no i tego durnego siwego ścierwa, jakim jest Hidan, który notabene porwał Kaori, a przede wszystkim dał wpierdziel Sasuke! A to poważny błąd! Nie tyka się mojego Saska, a tym bardziej nie tyka się go kijem bejsbolowym! Bo połamie rączki!
    To chyba tyle chciałam powiedzieć.
    Pozdrowionka świrusko :*

    OdpowiedzUsuń

  4. Zostałaś nominowana do Liebster Award szczegóły na http://wizje-mroku-upadli.blogspot.com/2015/01/liebster-award.html Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń