sobota, 27 grudnia 2014

Odejście (Cz. V)


CZ V

MIESIĄC PÓŹNIEJ

            - Panie Yugakure, proszę chwileczkę poczekać. – Rudowłosa piękność posłała mu profesjonalny uśmieszek. Mężczyzna odwdzięczył się tym samym i usiadł na miejscu wskazanym przez sekretarkę. – Prezes właśnie kończy telekonferencję, jeszcze chwilę i będzie mógł pana przyjąć. Napije się pan czegoś?
            - Wodę z lodem, proszę.
             - Oczywiście. – Kobieta opuściła pomieszczenie.

Denerwował się i musiał uzupełnić płyny, aby zlikwidować tę niesforną suchość w gardle i ustach. Pierwszy raz spotka się z prezesem i usilnie pragnął, aby wyszło idealnie. Dostał szansę od losu, której nie chciał zaprzepaścić. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem zdobędzie udziały firmy i jedynie poszerzy swój majątek. Będzie rozpoznawalną osobistością, osiągnie swój główny cel, a wtedy nikt mu już nie zagrozi. Do końca swoich dni będzie szefem, będzie lepszy od innych. Zasługiwał na to.
            - Proszę – wręczyła mu szklankę. – Pójdę zapytać, czy prezes już skończył – zapukała i zniknęła zza drzwiami. Nie czekała na pozwolenie. Mężczyzna wzdrygnął się na samą myśl, że ktokolwiek u niego w firmie mógłby coś takiego zrobić, od razu udzieliłby reprymendy, albo pozbawił stanowiska. Nienawidził niewychowanych intruzów.
Wrócił myślami do swojego zwycięstwa, miał je coraz bliżej, na wyciągnięcie ręki.
            - Panie Yugakure – wróciła rudowłosa piękność. Teraz przeszło mu przez myśl, że wybaczyłby jej chyba wszystko, bo była naprawdę niezwykła. – Prezes już czeka. Proszę wejść – otworzyła szerzej drzwi.
            - Dziękuje – wchodząc do środka oddał kobiecie szklankę. Nie chciał wyjść na amatora. W ostatniej chwili zaciągnął się zapachem jej słodkich perfum, idealnie, kobieta była nie tylko piękna, ale miała również wyczucie w użytkowaniu dodatków upiększających.
Ku swojemu lekkiemu zdziwieniu zastał puste biuro. Rozejrzał się zdezorientowany, poszukując prezesa. Zamiast niego zobaczył biurko zasypane stosem teczek, które choć delikatnie go odpychały, bo nienawidził bałaganu, sprawiły, że zdenerwował się jeszcze bardziej. Wyobraził sobie, że jego teczka leży gdzieś wśród innych ważnych projektów i zastanawiał się, czy naprawdę miał szansę, aby swoim pomysłem zwrócić na siebie uwagę.
            - Panie Yagakure, proszę usiąść zaraz do pana przyjdę. – Spojrzał na zamknięte drzwi, zza których usłyszał męski głos. – Zmienię tylko koszulę, bo nie miałem czasu, aby pojechać do domu i już się panem zajmuję.
            - Oczywiście – odparł, tłumiąc rozdrażnienie. Już poczuł się ignorowany, a nie doszło nawet do konkretnej rozmowy. Pomyślał, że wyładuje swoją złość, gdy wróci do domu. Na szczęście posiadał kobietę, która skakała na każde jego zawołanie.
Spoczął na skórzanej kanapie. Odniósł dziwne wrażenie, że siadanie plecami do drzwi, z których za moment wyjdzie prezes byłoby nietaktowne, więc przesiadł się na fotel naprzeciwko. Ze skupieniem wypatrywał momentu, gdy prezes wyłoni się z, jak przypuszczał, łazienki i będzie mógł wywrzeć na nim dobre wrażenie. Piorunujące wrażenie, poprawił się w myślach. Próbował się rozluźnić, bo podanie spoconej ręki człowiekowi, którego choć nie znał to podziwiał, byłoby nieprofesjonalne.
            - Proszę mi wybaczyć. – Drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się długowłosy mężczyzna zainteresowany wyłącznie guzikami, które dopinał. Hidanowi błyskawicznie spadło ciśnienie, zbladł i nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. – Gdy się spędza całe dnie w biurze, trzeba brać prysznic w pracy – podszedł do biurka, wziął teczkę i zawiesił na niej swój wzrok. – Miło mi poznać, panie Yagakura, jestem pod wrażeniem pańskiego projektu. Naprawdę robi wrażenie.
Wyciągnął do niego rękę, w geście przywitania. Hidan wstał, niepewnie podając mu swoją dłoń. Dopiero podczas uścisku ich spojrzenia się spotkały. Siwowłosy zastanawiał się czy został rozpoznany. Czy wielki prezes firmy, dla której ciężko pracował, właśnie rozpoznał w nim swojego byłego konkurenta. Poczuł zimne krople potu spływające mu za koszulę na plecach. Z całych sił próbował nie zdradzić przerażenia.
            - Proszę usiąść – uśmiech nie schodził mu z ust, wskazał ręką na fotel i sam usiadł na kanapie. Hidan odczuł ulgę. – Więc jest pan przekonany, że potrafi podnieść renomę naszej placówki na zachodzie? – zadał pytanie, nie oczekując odpowiedzi. – Widzę, że zrobił pan bardzo dokładne badania rynku…
Itachi przeglądał diagramy, rokowania i inne ważne informacje zapisane na papierze.
Hidan gryzł się od środka, rozsadzały go sprzeczne uczucia. Siedział naprzeciwko mężczyzny, którym przez większość czasu poniewierał, nienawidził go z całego serca, widział w nim tchórza i odzwierciedlenie nicości. Czasami wyobrażał sobie, jak zamyka go w próżni, czekając na jego śmierć. Zawsze czuł się lepszy od niego. Cały światopogląd mu się zawalił, tak mocno tym się zaaferował, że nie usłyszał pytania.
            - Panie Yagakura? – Itachi podszedł do barku, wyjął nowo zakupioną butelkę Jacka Danielsa. – Napije się pan?
            - Oczywiście – pokiwał ochoczo głową. Alkohol stłumi jego szok, pomoże mu się opamiętać. Po minie Itachiego wywnioskował, że chyba zbyt energicznie zareagował na to pytanie. – Poproszę – dodał spokojniej.
            - Jaką?
            - Czystą, z lodem.
            - Tak właśnie lubię – nalał trunek do ozdobnego szkła. – Czysto i konkretnie.
Postawił szklanki na niskim szklanym stoliku. Hidan bacznie go obserwował. Nawet się uszczypnął, aby sprawdzić czy to nie koszmar, bo świat, w którym Itachi Uchiha rządził mu się nie podobał. Czy wiedział o nim? Czy wiedział, co wyprawiał z Sakurą? Odczuł mdłości, stłumił je dawką alkoholu.
            - Panie Uchiha – odważył się na kontakt wzrokowy.
            - Tak? – Na twarzy Itachiego pojawił się ślad zdziwienia. Uniósł w górę brwi.
            - Jestem przekonany, że wszystkie plany wdrożę w życie, w ciągu pół roku od otrzymania dofinansowania. Te kilka projektów, które umieściłem w raporcie, są naprawdę obiecujące.
            - Rozumiem – odparł zaintrygowany. – I w zamian za to chce pan udziały w mojej firmie?
            - Myślę, że te kilka procent to i tak małe wynagrodzenie za osiągnięcia i laury, jakie pan zbierze po odniesieniu sukcesu.
            - Przypuszczając, że ten sukces będzie miał miejsce, to muszę się z tym zgodzić – rzucił teczkę na sofę obok siebie. – Proszę mi na chwilę wybaczyć. Za moment wrócę.

###

            Sasuke biegł po schodach, próbując opanować zadyszkę. Przebiegł kilkanaście kilometrów i już żałował, że nie wstawał wcześniej z bratem i z nim nie trenował. Gdyby poświęcił, choć trochę swojego czasu na trening, na pewno nie dławiłby się powietrzem po kilku kilometrach. Stanął na ostatnim piętrze, wziął kilka uspakajających oddechów. Chyba nawet złapała go kolka. Zadzwonił do drzwi.
            - Ja zobaczę kto to! – rozpoznał Kaori. Po chwili uchyliły się drzwi. – Sasuke! – wskoczyła mu na ręce. Przytulił ją. Dopiero teraz sobie uświadomił, jak mocno za nią tęsknił.
            - Co tu robisz? – W drzwiach stanęła Sakura. Wyglądała na smutną i zmęczoną, ale nie zauważył śladów przemocy fizycznej na odsłoniętych częściach ciała.
            - Nie zaprosisz mnie?
            - Biegałeś? – otworzyła szerzej drzwi, aby go wpuścić.
            - Trochę. Stęskniłem się za Kaori, więc postanowiłem po treningu do was wpaść i zobaczyć, jak się czujecie.
            - Trenujesz w dżinsach? – zawiesiła wzrok na jego ubraniu.
            - No wiesz…
            - Chodź pokaże ci konika, którego dostałam od Hidana! – Kaori zeskoczyła z niego, aby pociągnąć go za rękę do pokoju.
Właśnie uratowała go przed gradem pytań, na które nie znał odpowiedzi. Sakura poszła za nimi. Ani razu się nie uśmiechnęła, nawet nie próbowała udawać, że wizyta Sasuke ją cieszy. Z grymasem obserwowała każdy ich ruch. Nabrała podejrzeń, bo już dawno temu pogodziła się z zerwaniem kontaktów z braćmi Uchiha, a oni nie kwestionowali jej wyboru. Czasem zerkała nerwowo na drzwi.
            - Napijesz się czegoś? – przerwała ich zabawę.
            - Wody? – zapytał niepewnie. – Nie chcę zabierać dużo czasu, chciałbym tylko chwilę z tobą porozmawiać. Myślisz, że wytrzymasz pięć minut i wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia?
            - Od razu z grubej rury, co? – wzruszyła ramionami. – Kaori narysuj coś dla wujka, a ja z nim chwilę porozmawiam, dobrze? – powiedziała to bez tej radości w głosie, jaka niegdyś czarowała jej struny, gdy rozmawiała Kaori. Dziewczynka pobiegła do biurka.
Sakura poprowadziła go do kuchni. Wzięła szklankę i nalała wody dla nieproszonego gościa. Sasuke szukał w niej śladów szczęścia, stopniowo zaczynał żałować, że wcześniej nie przycisnął brata i nie kazał mu wracać. Powinien nawet po niego jechać, jeśli tego wymagałaby sytuacja. Sakura przypominała cień starej siebie, zmiętoloną kartkę papieru, zaprogramowanego robota, którego nie nauczono czuć. Młodszy Uchicha bardzo dobrze czytał ludzkie emocje, badał ruchy, obserwował mimikę – szczególnie Sakury teraźniejszy sposób bycia.
            - Czego chcesz? – Od razu wypił całą szklankę, odetchnął z ulgą. – Aż tak byłeś spragniony?
            - Sporo przebiegłem – uśmiechnął się, oczekiwał tego samego od Sakury, ale nic się w niej nie zmieniło. Patrzyła na niego tym samym podejrzliwym spojrzeniem. Zauważył, że jej oczy przeszywała żółć, już nie były tak zielone, jak kiedyś.
            - Czego chcesz? – skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
            - Postawa zamknięta, co?
            - Co? – zmarszczyła czoło. Zmieniła pozycję, wkładając tym razem ręce do kieszeni od dresowych spodni.
            - Ludzie, gdy nie chcą z kimś rozmawiać krzyżują ręce i dokładnie w ten sam sposób układają stopy, jak ty. W przeciwnym do mnie kierunku – zobaczył u niej wyraźnie rozdrażnienie. – Ręce w kieszeni… - chrząknął. - Dobra, nie ważne. Posłuchaj – próbował odpowiednio dobrać słowa. – Jesteś szczęśliwa z Hidanem?
Wybuchła śmiechem. Zdezorientowany Sasuke patrzył na nią z miną przypominającą przestraszonego i zagubionego psa. Nie byłoby w jej śmiechu nic dziwnego, gdyby nie wykrył w nim nutki paniki. Ten śmiech był na tyle nienaturalny, że miał ochotę zatkać uszy i nigdy ich nie odsłonić.
            - Po półtora miesiąca zjawiasz się u mnie w domu, cały zmachany, jakbyś przebiegł maraton i zadajesz mi takie pytanie? Sądzisz, że udzielę ci na nie odpowiedzi?
            - Nie musisz – odstawił szklankę do zlewu. – Ja już wszystko wiem.
            - Niby, co?
Sakura podskoczyła, gdy usłyszała dźwięk przekręcanego klucza w zamku.

###

Itachi wrócił do swojego biura, zastał Hidana zainteresowanego widokiem za oknem. Wyglądał bardzo poważnie, w pewnej chwili Itachi odebrał dziwne wrażenie, że to Hidan jest prezesem, do którego zwraca się z prośbą. W każdym jego ruchu, nawet brzmieniu głosu wyczuwał pragnienie zdobycia władzy. Ta determinacja oczywiście mu się w nim podobała, ale z drugiej strony kazała zachować ostrożność. Coś w tym człowieku nie do końca mu pasowało, emanowała od niego wrogość, choć usilnie starał się ją schować.
Za pierwszym razem, gdy na niego spojrzał go nie poznał, traktował jak kolejnego wybitnego pracownika. Dopiero z czasem zaczął kojarzyć fakty. Nigdy nie widział go z bliska, ale wtedy w parku na pewno zaświeciła się siwizna, która wydawała mu się dziwna. Ze względu na włosy myślał, że Sakura umawia się ze starszym człowiekiem, tak sobie go przynajmniej wyobrażał, a jednak źle osądził sytuację. Hidan był przystojny, wyjątkowo pewny siebie i nie miał ani jednej zmarszczki, która świadczyłaby o wieku powyżej średniego. Miał w sobie wszystko, czego pragnęłaby kobieta i teraz zrozumiał, dlaczego odniósł porażkę. Pewność, że to właśnie z Hidanem przyszło mu się mierzyć uzyskał, gdy ten zwrócił się do niego po nazwisku. Od bardzo dawna Itachi ukrywał swoją tożsamość, spotykał się wyłącznie z zaufanymi i obiecującymi osobami, ale nigdy się nie przestawiał. Czasami wymyślał dziwne nazwiska, tak, aby w razie przecieku inni nie posiadali jego prawdziwych danych. Dbał o prywatność. Yugakure natomiast bez najmniejszego nietypowego drgnięcia wargą, z niezwykłą dykcją i tonem głosu, zwrócił się do niego po nazwisku znanym tylko nielicznym.
Ten człowiek był niezwykły, a jednak nie przekonał do siebie Itachiego. Coś w nim kazało mu zachować dystans, upewnić się, że oddanie akcji temu mężczyźnie nie będzie błędem, za który przyjdzie mu płacić długie lata.
            - Panie Yugakure? – powiedział, przyciągając uwagę mężczyzny w eleganckim płaszczu. Zwrócił się przodem z wymuszonym uśmiechem. Ponownie przeszyło go wrażenie bycia gorszym, szczeniakiem próbującym uciec z klatki. – Dziękuje za spotkanie.
Wyciągnął przed siebie rękę, czekając, aż Hidan do niego podejdzie. Zrobił to specjalnie, aby pokazać mu, kto naprawdę jest szefem. Itachi Uchiha nie miał zamiaru stracić swojej firmy.
            - Porozmawiam z zarządem – uścisnęli dłonie, ręka Hidana była zimna, a uścisk wyjątkowo mocny. – Postaram się do końca tygodnia dać panu odpowiedź i jeśli wszyscy się zgodzą zaczniemy pracować nad rozwojem placówki. Oczywiście po odniesieniu sukcesu w nagrodę otrzyma pan akcje firmy.
            - Dziękuję – ukłonił się nisko, po czym opuścił biuro.
            - Ugryź mnie – szepnął Itachi, gdy drzwi się zamknęły. Złapał teczkę i przyjmując pozycję koszykarza, szykującego się do rzutu za trzy punkty, podskoczył. Teczka zakołysała koszem na śmieci, lecz wreszcie wpadła do środka.
Nie tak zazwyczaj przebiegały rozmowy. Trwały godzinami, omawiano zawsze punkt po punkcie w raportach, wyświetlano nudne prezentacje i wałkowano temat trzysta razy, zanim Itachi uzyskał pewność. Spodziewał się, że tego właśnie Hidan oczekiwał. Popisu przed zarządem, zamydlenia wszystkim oczu, a później dobrania się do jego firmy, aby przejąć ją na własność. Sam nie wiedział skąd w nim taka pewność, że to nie koniec. Hidan nie odpuści i będzie walczyć, a Itachiemu przyjdzie stoczyć wielką bitwę o własne dziecko – firmę, którą stworzył własnymi rękami, ciężkimi godzinami pracy. Wiedział doskonale, jaką renomę uzyskał Yugakurę, miał w sobie gen zwycięscy, zadufanego w sobie lidera. Człowieka mającego sukces wypisany na twarzy.
            - Miyu, zadzwoń proszę po detektywa i umów mnie z nim, jak najszybciej na spotkanie.
            - Po tego, co zawsze? – Przez głośnik przemknął niepewny głos sekretarki.
            - Tak. To pilne.
            - Oczywiście, proszę pana.

###

Sasuke klną pod nosem, chodził po pokoju tam i z powrotem, mając ochotę rzucić telefonem o ścianę. Od dziesięciu minut próbował skontaktować się z bratem, a ten nieustannie odsyłał go na pocztę głosową.
            - Tu Itachi Uchiha, zostaw wiadomość po sygnale. – piknięcie przełączyło do trybu nagrywania.
            - Ty debilu, czy możesz, choć raz w życiu odebrać ten pieprzony telefon?! – rozłączył się i ponowił połączenie.
Kolejne sześć sygnałów i zero odpowiedzi. Zaczął już podskakiwać, aby wyładować furię. Nienawidził odkładać ważnych wiadomości na później, a ta dla niego była właśnie ważną wiadomością. Liczył, że po niej uda mu się przekonać brata do powrotu. Był ważny dla firmy, ale nigdy nie chciał, aby życie brata kręciło się w koło jednej i tej samej czynności – pracy.
            - Tak? – odebrał, jakby nigdy nic. Jakby całe to ignorowanie nie miało miejsca.
            - Teraz mnie też będziesz olewał? Też chcesz o mnie zapomnieć? – wycedził wściekły.
            - Daj spokój, pierdoły gadasz. Co jest?
            - Byłem dzisiaj u Sakury – westchnął, zrezygnował ze wrogiego nastawienia, które najwidoczniej i tak nie przynosiło skutku.
            - Super. I co? – wyczuł sarkazm zawarty w tych krótkich słowach. Szczególnie w tym pierwszym. Wziął oddech, przytrzymał powietrze w płucach, aby nie wybuchnąć. Wzdrygnął się, gdy wyobraził sobie, jak jego pięść ląduje na twarzy brata. Dopiero po chwili zorientował się, że naprawdę zacisnął dłoń w pięść.
            - Próbowałem z nią porozmawiać, bo denerwuje mnie jej olewanie – zamknął oczy, kontrolował ton głosu. – Nie odbiera i mnie zbywa gorzej niż ty, a mieszkamy w jednym mieście. Potem postanowiłem pójść do jej pracy, ale okazało się, że zrezygnowała z niej krótko po twoim wyjeździe, a może nawet w tym samym dniu? – próbował sobie przypomnieć fakty. – Dobra, nie ważne. Zrezygnowała z pracy, nie podając żadnego powodu.
            - Sakura zrezygnowała z pracy? – zmarszczył brwi. – O ile pamiętam zawsze lubiła pracować i być pomiędzy ludźmi.
            - Owszem. O tym samym pomyślałem – przytaknął uradowany przyciągnięciem zainteresowania brata. – Pobiegłem, więc do niej, aby sprawdzić, co się dzieje. Wpuściła mnie niechętnie. Kaori ucieszyła się na mój widok, ale Sakura… – Ponownie wziął głębszy oddech.  – Z Sakurą ewidentnie coś jest nie tak. Jest wrogo nastawiona i cały czas chodzi smutna. Wygląda, jak zombie, stary.
Itachi się zaśmiał, bo wyobraził sobie Sakure w wersji zombie. Nadal nie mógł uwierzyć w zasłyszane słowa. Sakura nigdy nie pozwoliłaby się zamknąć w klatce, zawsze podążała swoimi ścieżkami, przypominała mu kota. Potrafiła się zaangażować i kochać, lecz mimo tego zawsze znajdywała czas dla siebie i dla własnych przyjemności. Kochała różnicować towarzystwo, bo dzięki temu zdobywała nowe doświadczenia. Uwielbiała nowości.
            - Poważnie stary – przywołał brata do dalszej dyskusji. – Ona jest jakaś dziwna. Niby jest spoko, ale coś w niej nie gra. Poza tym jej oczy stały się takie mdłe, takie ble – szukał odpowiedniego słowa, pstrykając nerwowo palcami.
            - Słuchaj, wiem, że studiujesz psychologię i interesują cię różne naturalne reakcje ludzkiego organizmu, ale czy ty przypadkiem nie przesadzasz? Twierdzisz, że jej oczy są ble? Powinieneś iść się leczyć.
            - To jeszcze nic – podkreślił ostatnie słowo, zaakcentował je, jakby próbował powiedzieć je z obcym akcentem. – Kiedy próbowałem z nią porozmawiać, zjawił się ten jej gach. Jak mu tam?
            - Hidan – odparł bez zastanowienia. Teraz wyczuł w swoim głosie obrzydzenie. Nie lubił tego człowieka, po prostu zżerała go zazdrość, gdy przyszło mu stanąć z nim twarzą w twarz. Późno zrozumiał, dlaczego ten mężczyzna tak mocno go odpychał.
            - Właśnie, Hidan – pokiwał głową, choć uznał to za niepotrzebne. Ciśnienie w jego żyłach lekko spadało. – Więc, gdy się pojawił kazała mi się schować w szafie i mnie do niej wepchnęła. Rozumiesz, to? – uderzał delikatnie pięścią w ścianę. – Po prostu wepchnęła mnie do szafy. Wypuściła mnie z niej, gdy poszedł do kibla i potem od razu wyrzuciła mnie z domu.
            - Dziwne – przybrał minę zastanowienia. – Może Hidan zabronił jej się z tobą spotykać?
            - Czy ty pamiętasz w ogóle Sakurę? Znasz ją?
            - Do czego zmierzasz? – zmrużył oczy.
            - Pamiętasz, jak poznała jakiegoś typa na studiach i kazałeś jej zerwać z nim kontakty, bo byłeś zazdrosny? Pamiętasz, co wtedy zrobiła?
            - Nie odzywała się do mnie przez dwa tygodnie – westchnął. – Rozumiem, do czego zmierzasz. Sądzisz, że ten koleś ją krzywdzi?
            - Twierdzę tylko, że powinieneś się temu przyjrzeć. Jeśli nie ze względu na Sakure, to ze względu na Kaori.
            - Coś jej się stało?
            - Nie, z Kaori wszystko gra. Jest bardzo żywa, jakby wysysała energie z Sakury. Jednak coś mi mówi, że tam coś nie gra.
            - Dobra, przyjąłem do wiadomości.
            - Itachi, poważnie mówię.
            - Wiem. Muszę kończyć. Trzym się – rozłączył się, zanim Sasuke wypowiedział słowa pożegnania.
            - Tylko się nie puszczaj – szepnął do ciemnego ekranu. – Obyś wiedział, co robisz.
Sasuke spełnił jedną ze swoich powinności, powiadomił brata o własnych obserwacjach i wątpliwościach. Pozostało mu jedynie liczyć na konkretny rozwój akcji, bo nie znał Hidana, ale już go mocno nie lubił. Zmienił Sakurę, wytępił z niej radość i chęć do życia. Nie musiała dużo mówić, jej ciało zdradziło wszystko.

1 komentarz:

  1. Co za cham z tego itachiego on nic pojmuje chodzisz sasuke pierdoli mu i pierdoli. Sakura to ma ciezkie zycie. Co z czlowieka mogą zrobic manipulacje

    OdpowiedzUsuń