SAKURA
Wybiegłam z budynku pokryta
krwią. Niesforne krople wciąż spływały po twarzy. Upadłam na chodnik i
zwymiotowałam. Poczułam silny skurcz żołądka, ale przez moment udało mi się nad
nim zapanować i wziąć głęboki wdech świeżego powietrza. Zamknęłam oczy,
zobaczyłam jej znikający z twarzy uśmiech i blednącą cerę. Niestrawiony
prowiant zawirował, ponownie zwymiotowałam. Plując starałam się opanować
panikę. Ryczałam, jak małe dziecko.
- Wstawaj
i uciekaj z Shoji. – Hatake był pozbawiony uczuć, nie posiadał ani krzty
empatii.
- Właśnie
tego chciałeś, prawda? – Mimo helikoptera w głowie pięłam się w górę. –
Chciałeś pozbawić mnie przyjaciół, rodziny i zrobić ze mnie zbiega? Tego
właśnie chciałeś?! – zacisnęłam pięść, po czym zamachnęłam się w jego stronę.
Zrobił unik, a ja ponownie upadłam na ziemie.
-
Skończyłaś? – zapytał z wyjątkowym spokojem w głosie.
To zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Zerwałam się
na nogi i błyskawicznie próbowałam okładać go pięściami. Jedna za drugą mijały
się z celem. Dynamicznie uchylał się przed każdym ciosem, wprawiając mnie w
jeszcze większą furię. Wściekła pomagałam sobie nogami, ale one też go omijały.
W końcu okręcił się w koło własnej osi, stanął po mojej prawej stronie. Jego
bezwzględna ręka szarpnęła mnie za włosy. Jęknęłam i wykrzywiłam usta.
- A teraz
skończyłaś?
Pozwolił mi opaść na kolana, a ponieważ żadna z
moich pięści nie trafiła w pierwotny cel wyładowałam złość na asfalcie. Bardzo
szybko zeszła mi skóra i polała się krew. Nie mogłam jednak przestać uderzać.
- Sakura
ruszaj.
- Nigdy
nie zapomnę jej wyrazu twarzy, tego jak na mnie patrzyła. Zawiodłam ją. Nie
przestanę o tym myśleć, jak zdradziecko wbiłam ostrze w jej brzuch, jak jednym
płynnym ruchem rozprułam jej żołądek. Nie zapomnę tego, jak krew zalała moją
koszulkę, jak drugim cięciem rozcięłam aortę szyjną, a krew tym razem trysnęła
na moją twarz. Wciąż czuję smak krwi, ten rdzawy smak śmierci.
- Sakura
musisz iść, zaraz znajdą Mikoto, a ty jesteś cała we krwi.
- Zabiłam
naszą wspólną przyszłość.
-
Powiedziałbym raczej, że wyrównałaś rachunek. – Trzymał wysoko uniesioną głowę.
Przez światło padające na jego plecy pod oczami wytworzyły się cienie nadające
jego sylwetce jeszcze większej mroczności. Przerażał mnie, więc ponownie wbiłam
martwe spojrzenie w podłoże.
- Zabiłam
jego matkę do cholery! Jak można czymkolwiek to wyrównać?! – wzruszył
ramionami, widziałam to na cieniu, który padał obok mnie.
- Zaraz
wszczną alarm. Nie jesteś tutaj bezpieczna, więc nie pogarszaj sytuacji i
przejdź do drugiej części planu.
Wiedziałam, jakie warunki stawia mi Hatake podczas
opuszczania Piekła. Nigdy jednak nie pomyślałam, że będę musiała je spełnić.
Stawiam na swojej drodze supełki, których nie da się odplątać. Zapragnęłam
porzucić uczucia, przez moment zapomnieć o swoim życiu. Tak bardzo pragnęłam
być robotem.
Alarm pokonał ciszę.
ITACHI
-
Powiedziałem wycofujemy się. Nie są dla nas zagrożeniem.
- Czyżbym
się mylił? – rzucił mi przenikliwie spojrzenie, a jego słowa zabrzmiały jak
wyzwanie. – Czyżbym źle ocenił twoją lojalność?
- Przestań
– parsknąłem luźno, odsuwając palcem Samehadę od mojej brody. Starałem się
zachować zimne oczy i skamieniały wyraz twarzy. – Mamy inne rozkazy,
niepotrzebnie zeszliśmy z toru. Konan sobie poradzi.
Plan, który ułożyłem sobie w głowie był bardzo
kruchy. Pierwszy raz podjąłem się abstrakcyjnego planu, ale nie miałem czasu na
jego dopracowanie. Musiałem ochronić przyjaciół przed śmiercią, dać im
bezpieczeństwo, a później odebrać Samehade Kisame. To nie będzie proste.
- Konan? –
roześmiał się, szczerząc rekinie ostrza. – Chcesz iść to idź, dogonię cię.
Najpierw się z nimi uporam.
Kurwa mać! Przekląłem w duchu i ruszyłem za Kisame.
Od zawsze wiedziałem, że umysł partnera nie jest mały i pojmie moje zamiary.
Skupiłem lawę w prawej ręce, później zasłoniłem swoim ciałem TenTen. Po starciu
bandaże Samehady zaczęły się tlić.
- Hę? –
zająknął się, choć wątpię, aby to była oznaka zdziwienia. Raczej odkrył sedno
sprawy. – Od kiedy bronisz tej mrówki?
- To nie
jest nasze zadanie! – odepchnąłem go od siebie, Samehada zetknęła się z
podłożem. Biały materiał odkrywał jej mroczną tajemnice. – Powiedziałem, że się
wycofujemy!
-
Naprawdę? A myślałem, że to mucha przeleciała koło mojego ucha.
- Kisame
nie zmuszaj mnie do tego! – Cała moja twarz drżała, nie ukrywałem
zdenerwowania. W duchu modliłem się o inne zakończenie, bo nie wiedziałem czy jestem
w stanie go pokonać. – Odpuszczamy. – Użyłem wyniosłego i stanowczego tonu, jak
na przywódcę przystało. Jednak czy wciąż brał mnie za sojusznika?
Kisame uśmiechnął się szeroko, po czym zasłonił
twarz Samehadą.
- Jak
myślisz? – Łuski się piętrzyły. – Wierzymy mu?
- Kisame?
Za późno. Wymierzył cios, miecz uderzył w moją
klatkę piersiową. Odniosłem wrażenie, że ją miażdży. Nie utrzymałem pozycji, z
wielkim hukiem, całym ciężarem ciała wygiąłem barierkę.
Kisame, dlaczego to zrobiłeś? Wbijałem wzrok w
niebo. Tak bardzo brakowało mi na nich gwiazd.
Echo syren strażackich doszło, aż do nas. Czy to z
naszego powodu ten alarm?
SAKURA
Jestem nikim. Utraciłam
wolę walki, ale potęga Kakashiego nie pozwalała mi dać się pojmać. Uciekałam
przez las, czułam energie przyjaciół podążających moim tropem. Zdradziłam
wszystkich, nikt nie uwierzy w moją historię. Przenikałam pomiędzy drzewami,
przeskakiwałam przez wiatrołomy i polegałam na niskich gałęziach. Musiałam uciec,
aby zadowolić swojego Pana.
- Cholera!
– wydukałam, gdy wyczułam czakre napierającą z przodu. Przegrupowali się i
wezwali wsparcie. Będę musiała z nimi walczyć?
Zmieniłam trasę, udałam się na wschód. Próbowałam
przyspieszyć, ale miałam wrażenie, że zwalniam. Świat w koło biegł w zwolnionym
tempie. Zbyt mocno ich zabolało odejście Mikoto, aby teraz mieli zrezygnować z
pościgu. Właśnie w takiej sytuacji przydałby mi się mój ojciec, za pewne znalazłby
wyjście. Gdzie on się do cholery podziewał? Zawsze mnie ratował. Czy to
możliwe, aby nie wiedział o moim powrocie? W końcu to Tsutomu Haruno!
Zagonili mnie w kozi róg. Musiałam się zatrzymać.
Napierali z każdej strony, zostało kilka metrów i spostrzegą moją tożsamość. Dowiedzą
się, kto zdradził. Cholera! Mogłabym przywołać rzeczywistość, gdyby nie
wycieńczenie po ostatnim razie. Wciąż nie zregenerowałam sił, nie zmrużyłam
oka. Co mam do jasnej cholery zrobić? Nie chcę oglądać zawodu na ich twarzach,
tego przerażenia w oczach. Nie chcę z nimi walczyć, nie użyję przeciwko nim
siły. Cholera! Cholera! Cholera! Mogłam wcześniej uciekać. Teraz wszystko runęło
z gruzem.
Krzaki przede mną zaszeleściły. Pierwsza osoba
przybyła. Ze wstydem spuściłam wzrok, czułam pochłaniające mnie gorąco. Jak ja
spojrzę im w oczy?
ITACHI
Arystoteles powiedział:
„Żeby poruszyć świat, trzeba najpierw ruszyć się samemu”. No cóż, miał rację.
Zaskoczyłem siebie, zaskoczyłem innych.
Zdezorientowałem każdego obecnego i w tym dopisałem za swoją głowę bardzo
wysoką nagrodę. Jeśli przeżyję szybko zainteresuje Kakuzu. To dopiero początek
wielkich zmian i związanych z nimi problemów.
Samehada trzęsła się z podniecenia, jej łuski
odbijały światło przyulicznych latarni. Drgała pomachując leniwie językiem
schowanym w wielkiej szczęce z zębami rekina. Broń, której wcześniej nie
chciałem widzieć w akcji dzisiaj pokazała swoje prawdziwe oblicze w walce ze
mną. Od momentu rozwinięcia bandaży do czasu zderzenia się z moim ciałem
delikatnie urosła. Poczuła smak mojej czakry.
Zsunąłem się po barierce na kolana, przytrzymałem
rękę na klatce piersiowej, próbowałem wyrównać oddech. Musiałem zachować
spokój, choć zadanie mocno mnie przerastało. Rok spędziłem u boku Kisame i tym
sposobem doszedłem do wniosku, że zna mnie lepiej niż ja jego. Wiecznie
zrzucałem zadania na swoje barki. Dziś ten fakt obrócił się przeciwko mnie.
Kisame nie czekał na zaproszenie. Zarzucił Samehade
za plecy i przyszykował się do ataku. Pojawił się przede mną, wykonał potężny zamach,
lecz zdołałem zrobić unik. Ataki Kisame nie przypominały w żaden sposób
taktycznych i przemyślanych ruchów członków Akatsuki. W tym momencie
zachłystnął się wściekłością, bo choć usilnie starał się to przede mną ukryć za
uśmiechem wystarczyła krótka analiza ciosu, abym poznał prawdę skrywaną pod
maską. Zdradziłem swoich, traktowałem ich przez pewien czas, jak swoją nową
rodzinę. Nie widziałem dla siebie innego rozwiązania skoro dla wszystkich, których
kochałem byłem zagrożeniem. Dziś cały rok ponownie wyrzuciłem do śmietnika.
- Będziesz
tak ciągle uciekał? – zatrzymał się.
Zrobiłem kilka salt w tył, po czym z gracją opadłem
na stopy. Lekko mną zarzuciło, ale szybko odzyskałem pełnie równowagi.
Wyciągnąłem przed siebie pięści i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że
wróciłem do samego początku. Właśnie w takiej pozycji walczyłem na ringu, w tej
pozycji staję przeciwko członkowi Akatsuki.
- Wciąż
możemy o tym zapomnieć.
- Hę? –
Kilka zmarszczek zeszło z jego niebieskawej skóry. – Masz mnie za idiotę,
Itachi? Czy właśnie tak wyglądam?
Zacisnąłem mocniej pięści. Chciałem się odezwać, ale
zdecydowałem ugryźć się w język. Nawet sam nie wiedziałem, dlaczego doznałem
tak niewiarygodnego wzrostu obłudy i uwierzyłem w przerwanie walki. Nie miałem
szans przekonać go do odwrotu, nie odejdzie dopóki mnie nie zabije. Kątem oka
zerknąłem na dzieciaków z Shoji, w ten ujrzałem wlepione we mnie oczy TenTen.
Jeśli mam walczyć z Kisame muszę znaleźć sposób, aby się od nich odseparować.
Nie mogę ryzykować ich życiem.
- Co tam
kombinujesz w tej twojej zdradzieckiej bani, Itachi? – kontynuował w pogardliwym
tonie, który przekazywał całą nienawiść i brak szacunku względem mnie. –
Myślisz, że pozwolę ci myśleć w nieskończoność?
Odchyliłem głowę do tyłu, tak naprawdę próbowałem
ruszyć całym ciałem, ale odmówiło współpracy. Po prostu przyszpiliło mnie na dobre.
Łuski poszarpały płaszcz na prawym ramieniu, rozdarły skórę, wymusiły mój cichy
jęk. Przed upadkiem na ziemię podtrzymałem się na rękach i obiema stopami,
mówiąc precyzyjniej okolicami kości skokowych, uderzyłem w mięsień dwugłowy uda
Kisame. Nie spodziewałem się rewelacji, ale choć na moment rozproszyłem jego
pewność siebie i zdobyłem na czasie, aby odskoczyć na bezpieczny dystans. W
momencie, gdy znajdowaliśmy się od siebie może sto metrów wystrzeliłem w niego
ognistą kulą. Były partner zniknął, zanim go trafiła i przemieścił się za moje
plecy. Na szczęście zdołałem wcześniej rozproszyć jego uwagę i w między czasie
użyć genjutsu. Zanim łuski dotknęły ciała, rozproszyłem się za pomocą kruków.
Już w tamtej chwili napierałem z prawej strony. Moja pięść trafiła w jego
policzek, lawa, którą pokryłem własną skórę wypaliła dziurę w jego twarzy.
Odskoczył na bezpieczną odległość. Patrzył na mnie ze spokojem, gdy krew
zalewała ubranie.
Znałem tego dwunogiego kręgowca na tyle, aby
wiedzieć, że tym sposobem go nie pokonam. Rękojeść Samehady owinęła się w koło
jego dłoni, niczym wąż popełzała pod rękaw. Oddała mu część czakry, którą mi
skradła. To spowodowało wyleczenie rany na policzku. Po wielkiej dziurze pozostała
jedynie jaśniejsza plama.
-
Zobaczymy, co powiesz na to…
Patrzyłem w oczy wyszkolonemu mordercy, wojownikowi
gotowemu oddać własne życie dla zwycięstwa, bo dla niego wyłącznie taka porażka
wchodziła w grę.
-
Uciekajcie!!! – zorientowałem się, jakiej techniki zamierza użyć mój przeciwnik,
lecz na nic zdało się moje ostrzeżenie.
Otoczenie pochłaniała woda.
SAKURA
- Co ty
wyprawiasz?! – Sai zwrócił moją uwagę. – Musimy spadać.
- Co ty
wyprawiasz?! – zaskoczona skradłam jego pytanie. – Nie powinieneś mnie zabić?
- Nie
dzisiaj – kucnął, wyciągając z kieszeni pergamin i pędzel. – Nie dzisiaj moja
droga.
- Moja
droga?! – zdenerwowałam się, miałam nadzieję, że skróci moje męki, a on
najwidoczniej próbował wyciągnąć nas z opresji. – Co ty wygadujesz?! Nie
widzisz, jak ja wyglądam?!
- Widzę –
namalował skrzydlatego orła, który po chwili opuścił pergamin i stanął obok
nas. – Musimy spadać. – Powtórzył wcześniejsze stwierdzenie, jednocześnie
wzruszając obojętnie ramionami.
Nie byłam w stanie wyczytać zamiarów z bladej
twarzy. Wpatrywał się we mnie smutnymi oczami, wykazując się niezwykłą
cierpliwością i wyrozumiałością. Tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z mojego
czynu. Ani razu nie zerknął na zeschniętą krew na koszulce, nawet nie zapytał,
dlaczego to zrobiłam. Nie rozumiałam jego zachowania, od zawsze stanowił trudną
do rozwiązania zagadkę, jednak to przechodziło moje oczekiwania. Próbował
uratować zdrajcę i morderczynię.
- Nie –
panicznie kroczyłam do tyłu. – Nie, Sai. Nie pójdę z tobą. Nie pozwolę, abyś mi
pomagał i przez to jeszcze oberwał. Sama muszę ponieść konsekwencję swoich
czynów!
- Uspokój
się i chodź – wyciągnął w moim kierunku dłoń. – Oni zaraz tu będą, a do tego
czasu chciałbym być daleko stąd.
- Nie
widzisz, że mam na sobie krew?! Zabiłam ją! Ja zabiłam Mikoto Uchihe, a ty
chcesz ze mną uciekać?! – zrobiłam kilka kroków w jego stronę, aby go popchnąć.
– Co z tobą nie tak?! – Dłonie zderzały się z jego klatką piersiową. On dalej
zachowywał ten stoicki spokój. – Powinieneś mnie zabić! Taki los spotyka
zdrajców!
Popchnęłam go jeszcze raz, a wtedy Sai odpowiedział
na moją zaczepkę. Otwartą dłonią zbezcześcił mój policzek. Ciepło błyskawicznie
zajęło połowę mojej twarzy, miałam wrażenie, że zaraz wypłynie mi oko.
-
Uspokoiłaś się? – przerażona jedynie jęknęłam. – To teraz chodź – złapał mnie
pod ramię i siłą zaciągnął w kierunku olbrzymiego ptaka.
Wow dobre to bylo ciekawe co kieruje saim czemu jej pomaga, gdzie sasuke? Co z itachi wygra . Kisae, nieh go zabije kisame to ciota. Nie moge doczekac sie nowej notki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHeh... Muszę przyznać, że ostatnio strasznie zaniedbałam Twojego bloga. Przyznam, że rok szkolny nie działa na mnie zbyt pobudzająco. Miałam tu już zajrzeć dawno temu. Ale siedząc przed kompem po prostu nie mogłam się na to zebrać. Wszystkiego mi się odechciewa... Jednak dość już o mnie i mojej apatyczności.
OdpowiedzUsuńCo do drugiej części Twego opowiadania... Wow. Po prostu nie ogarniam... To znaczy ogarniam o co chodzi i co się dzieję... Nie ogarniam tego, jak Ci się to udaję... Piszesz ciekawe rozdziały, pełne emocji i akcji. Piszesz też minimalnie inaczej niż wcześniej. Minimalnie, jednak czuć różnicę. I mimo, że styl podoba mi się bardziej, to jestem zawiedziona długością. :) Serio... Poprzednio pisałaś dłuższe notki, może bardziej opisowe... Ta chyba o to chodzi... Brakuję mi twoich opisówek. Za mało opisujesz otoczenie, wygląd bohaterów... Może orientujesz się o co mi chodzi. Popracuj trochę nad długością. Wiem, że ciężko napisać coś długiego. Po prostu jak czytam, to wiesz usiądę, wczytam się, historia mnie pochłonie, a tu nagle koniec, tak ni z tego ni z owego, tak za szybko. Dlatego, mimo lepszego stylu pisania, poprzednie notki (te z pierwszej części) bardziej mnie urzekają. Tak, wiem... Jestem koszmarna. Tylko narzekam i narzekam, nic więcej. Straszna ze mnie ostatnio zrzęda. o.O
No nic...
Pozdrawiam Cię serdecznie, ściskam mocno i przesyłam
BUZIAKI :*
PS Mam nadzieję, że od teraz uda mi się śledzić Twego bloga na bieżąco.