piątek, 12 września 2014

2# 2 SPOTKANIE



ITACHI

     Przytknąłem dwa palce do czoła kolejnej potencjalnej ofiary. Odnaleźliśmy ją po kilku dniach, musiałem przyznać, że poszukiwania były uciążliwe, zmęczyły mnie. Nie mając ochoty na zabawę przeszedłem do sedna sprawy. Musiałem odzyskać kolejny kamień, niebieski szafir. Wziąłem głęboki wdech, gdy odczułem zimny powiew wiatru za swoimi plecami. Opuściłem nisko głowę, delikatnie nią pokręciłem. Zachowanie mojego brata bardzo mnie irytowało.

     - Sasuke skończ – odparłem, panując nad gniewem. Musiałem idealnie skrywać własne emocje, bo nie chciałem podjąć pochopnej decyzji. Sasuke, choć sprawiał problemy, wciąż był moim bratem. – Ile razy mam ci powtarzać, że masz odpuścić?

Nie uzyskałem odpowiedzi, nie zostałem zaatakowany. W tym momencie zrozumiałem, jaki byłem lekkomyślny obstawiając w tej roli swojego brata. Sasuke dawno próbowałby mnie zabić, a ten człowiek stał za moimi plecami i cierpliwie czekał. Odłożyłem odzyskanie kamienia na później i zwróciłem się w kierunku mężczyzny. Czy ukryłem zaskoczenie? Patrzyłem w oczy człowiekowi, którego córka była najbliższa mojemu sercu.

     - Tsutomu – przełamałem bryłę lodu, jaka pomiędzy nami powstała i odważyłem się przemówić. – Czym zasłużyłem na tak zaszczytną wizytę?

Złożył ręce na klatce piersiowej i przechylił się do przodu. Jego noga uderzyła w brzuch Kisame, gdy ten próbował go zaskoczyć od tyłu. Niestety spodziewał się ataku. Akatsuki nigdy nie działa samodzielnie. Uśmiechnąłem się, a wzrok mimowolnie skierowałem na drzwi. Czy miałem nadzieję ujrzeć ją w progu? Owszem. Sądziłem, że pojawi się z tym swoim denerwującym mnie uśmieszkiem i pozwoli mi zajrzeć w te piękne oczy. Czy pragnąłem czegoś bardziej od tego?

     - Twardy jest – Kisame miał wysoki próg odporności na ból, ale zdziwiło mnie, że tak łatwo nadział się na sztuczkę Tsutomu. Widocznie dał się zwieźć jego posturze, w końcu był staruszkiem. – Znowu będziesz urządzał sobie pogaduszkę? – w odpowiedzi pokiwałem głową. Tyle wystarczyło, aby uzyskać prywatność.
     - Dlaczego tu jesteś? – Tsutomu dopiero teraz postawił nogę z powrotem na podłodze i się wyprostował. Patrzył na mnie z politowaniem, trochę jak zawiedziony ojciec spoglądający na nieokrzesanego syna. – Czego chcesz? – ponowiłem pytanie i znowu zerknąłem w kierunku drzwi. Nie panowałem nad tym.
     - Jeśli myślisz, że ze mną jest, to się grubo mylisz. Przyszedłem sam.
     - Sam? – uniosłem prawą brew, przygryzając dolną wargę. Przestałem, gdy widziałem jego zainteresowanie moimi tikami nerwowymi. Rozregulowywał mój spokój.
     - Popełniasz błąd Itachi. Nie wiesz, na co się piszesz będąc w szeregach Akatsuki. Czy wiesz, co czynisz zbierając te kamienie?
     - Nie ja przychodzę sam na dwójkę ludzi z Akatsuki.

Po wypowiedzeniu tych słów z dworu dobiegły do nas odgłosy walki. Kisame się zabawiał, gdy ja odbywałem mądrą rozmowę z Tsutomu. W sumie na pewno do tego dąży, bo z nim żadna dyskusja nie jest banalna.

     - Więc tak to rozegraliście. Kto to? Fugaku? – zapytałem, chociaż byłem pewien odpowiedzi. To był mój ojciec.
     - Musimy spróbować was powstrzymać.
     - Jak to się dzieję, że ciągle nas odnajdujecie? Pojawiacie się znikąd, jak wtedy, gdy uratowaliście życie… - Ślina ugrzęzła w gardle. Po prostu nie byłem w stanie wypowiedzieć jej imienia na głos.
     - Dlaczego nie powiesz jej imienia? Czyżbyś o niej zapomniał?

To oskarżenie mnie zdenerwowało, jednocześnie bardzo mocno zabolało. Odczułem buzującą czakrę w żyłach, lawa pobudzała moje mięśnie. Od czasu rozstania nie rozmawiałem o niej z nikim, myślałem czasami, ale nigdy nie wyrzucałem z siebie bólu, jaki we mnie narastał. Jego pytanie jednak tak na mnie zadziałało, bo oskarżył mnie o niemożliwe. Codziennie kochałem Sakurę, lecz nauczyłem się z tą miłością żyć. W książkach opisują historie romantyczne z dobrym zakończeniem, skupiają się na pozytywnych stronach miłości, gdy to uczucie tak naprawdę przynosi bardzo dużo rozczarowań i cierpienia.

     - Jak mnie znalazłeś? – wróciłem do poprzedniego tematu. Tsutomu się roześmiał, przez co na jego czole pojawiło się więcej zmarszczek, a oczy zrobiły się wyjątkowo małe, jak u chińczyka.
     - To proste Itachi – spoważniał. – Jesteście naznaczeni.
     - Naznaczeni? – W głowie to pytanie brzmiało lepiej, ale niestety wymsknęło mi się i wypowiedziałem je na głos.

Nastała cisza, z której łatwo wybrnąć nie mogłem. Przypomniałem sobie dzień uwolnienia, gdzie lawa usuwała znaki z mojego ciała. Gdy uciekłem do domu. Czy oni działali w ten sam sposób? Czy ród Uchiha i Haruno naprawdę nie może być wolny?

W pomieszczeniu za nami rozniósł się dym i kurz. Kisame z Fugaku walczyli na poważnie, nie oszczędzali się.

     - Chcę tylko szafir. Nic więcej mnie nie interesuję. Oddajcie nam go, a pozwolimy wam odejść. – Groźba wyszła wyjątkowo sztucznie.
     - Nie zapytasz mnie o znaki?
     - Odejdź! – puściły mi nerwy, pierwszy raz od bardzo dawna. Zbyt wiele wspomnień przywoływał. – Zabierz stąd Fugaku i uciekajcie. Nie będziemy was gonić.
     - Nie mogę. Moim zadaniem jest chronić córkę.

Zatkało mnie, ponownie zabrakło mi słów. Co Sakura ma wspólnego z tą sytuacją? Czy jest coś, czego nie dostrzegałem?

     - Wiem Itachi, że ty też tego chcesz. Masz w sobie jeszcze to dobro, jakie odnalazła. Skoro cię kochała…

Zaatakowałem. Nie mogłem dłużej trzymać nerwów na wodzy. Zadałem kilka ciosów, które przyjął z uśmiechem na ustach. Nie bronił się. Prawym sierpowym powaliłem go na deski.

     - Co ty wyprawiasz? – zapytałem, gdy plunął krwią.
     - Nie jesteś złym człowiekiem – podnosił się. – Nigdy nim nie byłeś i nie pasujesz do Akatsuki.

Dwa ciosy w brzuch, poprawione kolanem. Gdy opadał przeskoczyłem przez niego, złapałem go za barki i jednym, potężnym ruchem rzuciłem nim o ścianę. Usłyszałem chrzęst pękających kości. Osunął się bezwładnie na podłogę, trzymając rękę na żebrach, najprawdopodobniej złamanych.

     - Gówno o mnie wiesz – poprawiłem płaszcz, a on posłał do mnie kolejny uśmiech. Zawiesiłem wzrok na zakrwawionych zębach.
     - Kochasz ją.
     - Kiedy zrozumiesz, że tego Itachiego już nie ma? Sakura nic dla mnie nie znaczy. Należę teraz do Akatsuki i mam swoje rozkazy.
     - Idiota – próbował wstać.
     - Nie ja jestem idiotą. Chcesz mnie powstrzymać, a nawet nie podniosłeś gardy.
     - Bo nie będę… - syknął i przechylił się z powrotem na podłogę. – Nie będę… - powtórzył, zaciskając zęby. Każdy ruch zadawał mu ból, ale i tak próbował się podnieść.
     - Nie wstawaj, bo będę musiał cię zaatakować.
     - Nie będę walczyć z tobą. Jesteś dla mnie, jak syn, którego zawsze chciałem mieć.

Zniknąłem, aby pojawić się przed nim. Nie zapanowałem nad gniewem. Miałem dość ludzi, którzy myśleli, że mnie znają i mają prawo mnie osądzać. Zmieniłem się i nie narzekałem. Wreszcie odczułem wolność. Zrezygnowałem z ringu, przeszedłem na wyższy poziom walk. Bez zasad i durnych reguł. Pozbawionych litości. Na śmierć i życie.

     - Ocknij się Itachi. Jesteś nadzieją na pokonanie zła.
     - Zapomniałeś o najważniejszej rzeczy – lawa pokryła skórę mojej prawej dłoni. – To ja jestem złem.

Palce przeszły przez warstwę tłuszczu, przebiły mostek i zacisnęły najważniejszy mięsień ludzki, serce. Odpowiedzialne za tak wiele mitycznych uczuć, których nienawidziłem. Lawa paliła jego wnętrze, zastygała i roznosiła się, jak zaraza. Nie miał szans, aby przetrwać tego ciosu.

Jego dłoń z trudem złapała mnie za ramię. Jeszcze dyszał, był silny, ale to ja decydowałem o jego losie. Zaciskałem pięść, serce pękało, zamieniło się w papkę. Krzyknął. Tak głośno, że połowa miasta musiała usłyszeć ten krzyk. Na szczęście to ostatnie, czego był w stanie dokonać. Oczy straciły blask, choć wciąż na mnie patrzyły. Wyzionął ducha. Dusza opuściła jego ciało, ale pozostawiła w nim to spojrzenie, pełne wiary i nadziei.

Wyciągnąłem z wnętrza Tsutomu rękę. Pozwoliłem mu paść na podłogę, niczym worek ziemniaków. Wreszcie odszedł, zwolniłem go z tych chorych obowiązków, jakie sobie narzucał. Zwróciłem mu wolność.

     - Coś ty zrobił!? – Fugaku trzymał ręce za głową, chyba wyrywał sobie włosy. Zbladł pogrążony w cierpieniu.

Czy oni myślą, że są niezniszczalni i nietykalni? Mogą pojawiać się, kiedy chcą i za każdym razem im się upiecze? Zyskałem kontrolę nad swoim życiem, bo miałem dość wysłuchiwania cudzych rad i wiecznego wtrącania się. Ja jestem panem swojego życia.

Nadąłem się, skierowałem w stronę oderwanego od rzeczywistości Fugaku. Z użyciem chakry wypuściłem w jego stronę kulę ognia. Oberwał, bo był zbyt zaaferowany śmiercią przyjaciela. Dlatego właśnie nie chcę czuć, emocję osłabiają. Czy ojciec przeżył? Nieistotne. Interesował mnie wyłącznie szafir.

     - Stary! – Kisame patrzył na ciało nieboszczyka. – Nie sądziłem, że będziesz w stanie tego dokonać. Teraz wiem, że naprawdę jesteś z nami.
     - Mam w dupie, co myślisz – z rozbitej czaszki wypadł szafir, złapałem go. – Idziemy do Shoji.
     - A co z naszymi rozkazami?
     - Zabiję wszystkich, którzy mogą nam przeszkodzić i wrócimy po resztę kamieni.

Przed opuszczeniem zdemolowanego mieszkania zerknąłem w lustro. Moje czarne niegdyś tęczówki przesiąkły czerwienią. Dostrzegłem na nich podłużne czarne plamy zakończone lekko zaginającą się kreską. Przypominały mi przecinki. Sharingan. Widziałem go wcześniej, lecz teraz dzięki dodatkowej mocy doszło do nieodwracalnego scalenia.

SAKURA
    
     „The Book of Life”
Westchnęłam, po czym przetarłam krew cieknącą z rany na skroni. Podczas upadku nabawiłam się kilku niegroźnych stłuczeń i siniaków. Przystanęłam przy gablocie, przez moment ujrzałam w odbiciu szkła własną twarz. Muszę przyznać, że miałam wyjątkowo obojętny wyraz twarzy, chociaż znalazłam się w nieznanym miejscu. Gdzieś w podziemiach, krętych korytarzach, niekończących się ciemnościach oświetlonych pochodniami z wiecznym płomieniem. Od kilku godzin kręcę się w tych zawiłych pomieszczeniach i ani przez chwilę nie odczułam strachu. Czy Piekło Hatake pozbawiło mnie lęku? Wyczyściło z normalności?

Księga schowana w gablocie wyglądała na bardzo starą, a dodatkowo została zapisana nieznanym mi językiem. Jedynie z jej tytułem potrafiłam sobie poradzić. Reszta to dużo szlaczków, kropek i dziwnych symboli.

Księga Życia.
Cóż mogła skrywać?

Rozejrzałam się dookoła. Ogromne pomieszczenie zawierało kilkanaście takich gablot przystawionych blisko kamiennych ścian. Środek pokoju oświetlał wielki, bardzo stary żyrandol. Większość energii skupiała się na malowidle umieszczonym na podłodze. Na pierwszy rzut oka rzuciła mi się litera A. Dopiero później dostrzegłam z jednej strony kruka z wyłupiastymi czerwonymi gałami, a z drugiej zaś narysowany został liść, uchwycony w momencie opadania.

     - Przestałaś się panoszyć?

Odwracając się uniosłam w górę gardę. Trzymałam ją wysoko przygotowana na atak.

     - Nie bądź śmieszna. Opuść gardę. – Ciśnienie podskakiwało mi z każdym wyraźniej słyszalnym krokiem. – Nie musisz się mnie obawiać.

Z ciemnego zaułka, jedynego w tym pokoju, wyłonił się chłopak. Niskiego wzrostu, skromnej budowy ciała, z wyjątkowo bladą cerą. Od razu zwróciłam uwagę na tatuaż na czole. Właśnie ten symbol, który będzie nosił do końca życia mnie uspokoił. „Miłość” powiadał, a człowiek noszący takie znamię, w tak widocznym miejscu nie może być zły. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.

     - Ty mnie tu sprowadziłeś.

Rozluźniłam się, gdyż jego niegroźny wygląd wpłynął na mnie, jak marihuana na umierającego na raka. Został pierwszym, który wzbudził we mnie zaufanie od czasu powrotu na Ziemię. Wolnym krokiem przeszedł obok mnie, wlepiał swoje ślipia w gablotkę. Muszę przyznać, że samym sposobem poruszania się i tym emanującym z niego spokojem wzbudził we mnie respekt. Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna z pomalowanymi na czarno oczyma i rozczochranymi ciemnoczerwonymi włosami może wywołać we mnie taką reakcję.

- Już czas, abyś poznała prawdę – przeleciał delikatnie palcem po szybie. - Wierzysz w Boga Sakura?
- Co? - Nagle odczułam suchość w gardle.
- Czy wierzysz w Boga? To takie trudne pytanie?
- Wierzę w wyższy cel.
- Wyższy cel? - parsknął, jednak szybko spoważniał. - Widziałaś tyle rzeczy, a wciąż nie wierzysz w Boga?
- Widzieć, a wierzyć to dwie różne rzeczy. Poza tym jedyne, z czym na razie się spotkałam to cierpienie. W tym nie znajdziesz Boga.
- Ból i cierpienie? - zerknął na mnie, w pewnym momencie myślałam, że dzięki kontaktowi wzrokowemu penetruje mój umysł. Jakby grzebał w mych wspomnieniach, przeszukiwał dane zawarte na dysku pamięci. Uwierzcie mi czułam dziwne mrowienie pod czaszką. - A miłość? Itachi? Przyjaźń? Hinata i Sasuke? Co z rodzicielstwem? Z odkrywaniem nowych rzeczy i wolnością? Co z momentami, w których się śmiałaś? Z wolą walki, gdy byłaś gotowa porzucić wszystko, aby z nim zostać? Co z twoim sercem, które skrywasz za mostkiem?
- Mówisz o przeszłości.
- Mówię o tym, co jest prawdziwe. Miałem nadzieję, że nie porzucisz tej bezmyślnej chęci naprawy świata.
- Nazywasz mnie głupcem? - Może czytałam między wierszami, ale w pewnym momencie wyczułam pewną wrogość i zawód. Człowiek, którego pierwszy raz widzę na własne oczy zdaję się mnie znać lepiej niż ja sama. Czy to możliwe? Naprawdę przemierza ścieżki mojego umysłu?
- Nazywaj siebie jak chcesz. On Cię wybrał, więc ja to akceptuję.
- On?
- Bóg – wpadłam w histeryczny śmiech.

Przez większość czasu sądziłam, że wszystko dzieje się przeze mnie. Nieodpowiednia osoba w złym momencie wciska przycisk i wypuszcza na świat chaos. Właśnie taka byłam. Popełniałam więcej błędów, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

- Jak sądzisz... - zastukał palcem w szybkę. - Co tu jest napisane?
- Nie będę się kompromitować i zgadywać. Czyń honory.
- Zacznijmy, więc od początku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz