ITACHI
Przytknąłem
dwa palce do czoła kolejnej potencjalnej ofiary. Odnaleźliśmy ją po kilku
dniach, musiałem przyznać, że poszukiwania były uciążliwe, zmęczyły mnie. Nie
mając ochoty na zabawę przeszedłem do sedna sprawy. Musiałem odzyskać kolejny
kamień, niebieski szafir. Wziąłem głęboki wdech, gdy odczułem zimny powiew
wiatru za swoimi plecami. Opuściłem nisko głowę, delikatnie nią pokręciłem.
Zachowanie mojego brata bardzo mnie irytowało.
- Sasuke
skończ – odparłem, panując nad gniewem. Musiałem idealnie skrywać własne
emocje, bo nie chciałem podjąć pochopnej decyzji. Sasuke, choć sprawiał
problemy, wciąż był moim bratem. – Ile razy mam ci powtarzać, że masz odpuścić?
Nie uzyskałem odpowiedzi, nie zostałem zaatakowany.
W tym momencie zrozumiałem, jaki byłem lekkomyślny obstawiając w tej roli
swojego brata. Sasuke dawno próbowałby mnie zabić, a ten człowiek stał za moimi
plecami i cierpliwie czekał. Odłożyłem odzyskanie kamienia na później i
zwróciłem się w kierunku mężczyzny. Czy ukryłem zaskoczenie? Patrzyłem w oczy
człowiekowi, którego córka była najbliższa mojemu sercu.
- Tsutomu
– przełamałem bryłę lodu, jaka pomiędzy nami powstała i odważyłem się
przemówić. – Czym zasłużyłem na tak zaszczytną wizytę?
Złożył ręce na klatce piersiowej i przechylił się do
przodu. Jego noga uderzyła w brzuch Kisame, gdy ten próbował go zaskoczyć od
tyłu. Niestety spodziewał się ataku. Akatsuki nigdy nie działa samodzielnie.
Uśmiechnąłem się, a wzrok mimowolnie skierowałem na drzwi. Czy miałem nadzieję
ujrzeć ją w progu? Owszem. Sądziłem, że pojawi się z tym swoim denerwującym
mnie uśmieszkiem i pozwoli mi zajrzeć w te piękne oczy. Czy pragnąłem czegoś
bardziej od tego?
- Twardy
jest – Kisame miał wysoki próg odporności na ból, ale zdziwiło mnie, że tak
łatwo nadział się na sztuczkę Tsutomu. Widocznie dał się zwieźć jego posturze,
w końcu był staruszkiem. – Znowu będziesz urządzał sobie pogaduszkę? – w
odpowiedzi pokiwałem głową. Tyle wystarczyło, aby uzyskać prywatność.
- Dlaczego
tu jesteś? – Tsutomu dopiero teraz postawił nogę z powrotem na podłodze i się
wyprostował. Patrzył na mnie z politowaniem, trochę jak zawiedziony ojciec
spoglądający na nieokrzesanego syna. – Czego chcesz? – ponowiłem pytanie i
znowu zerknąłem w kierunku drzwi. Nie panowałem nad tym.
- Jeśli myślisz,
że ze mną jest, to się grubo mylisz. Przyszedłem sam.
- Sam? –
uniosłem prawą brew, przygryzając dolną wargę. Przestałem, gdy widziałem jego
zainteresowanie moimi tikami nerwowymi. Rozregulowywał mój spokój.
-
Popełniasz błąd Itachi. Nie wiesz, na co się piszesz będąc w szeregach
Akatsuki. Czy wiesz, co czynisz zbierając te kamienie?
- Nie ja
przychodzę sam na dwójkę ludzi z Akatsuki.
Po wypowiedzeniu tych słów z dworu dobiegły do nas
odgłosy walki. Kisame się zabawiał, gdy ja odbywałem mądrą rozmowę z Tsutomu. W
sumie na pewno do tego dąży, bo z nim żadna dyskusja nie jest banalna.
- Więc tak
to rozegraliście. Kto to? Fugaku? – zapytałem, chociaż byłem pewien odpowiedzi.
To był mój ojciec.
- Musimy
spróbować was powstrzymać.
- Jak to
się dzieję, że ciągle nas odnajdujecie? Pojawiacie się znikąd, jak wtedy, gdy
uratowaliście życie… - Ślina ugrzęzła w gardle. Po prostu nie byłem w stanie
wypowiedzieć jej imienia na głos.
- Dlaczego
nie powiesz jej imienia? Czyżbyś o niej zapomniał?
To oskarżenie mnie zdenerwowało, jednocześnie bardzo
mocno zabolało. Odczułem buzującą czakrę w żyłach, lawa pobudzała moje mięśnie.
Od czasu rozstania nie rozmawiałem o niej z nikim, myślałem czasami, ale nigdy
nie wyrzucałem z siebie bólu, jaki we mnie narastał. Jego pytanie jednak tak na
mnie zadziałało, bo oskarżył mnie o niemożliwe. Codziennie kochałem Sakurę,
lecz nauczyłem się z tą miłością żyć. W książkach opisują historie romantyczne
z dobrym zakończeniem, skupiają się na pozytywnych stronach miłości, gdy to
uczucie tak naprawdę przynosi bardzo dużo rozczarowań i cierpienia.
- Jak mnie
znalazłeś? – wróciłem do poprzedniego tematu. Tsutomu się roześmiał, przez co
na jego czole pojawiło się więcej zmarszczek, a oczy zrobiły się wyjątkowo
małe, jak u chińczyka.
- To
proste Itachi – spoważniał. – Jesteście naznaczeni.
-
Naznaczeni? – W głowie to pytanie brzmiało lepiej, ale niestety wymsknęło mi
się i wypowiedziałem je na głos.
Nastała cisza, z której łatwo wybrnąć nie mogłem.
Przypomniałem sobie dzień uwolnienia, gdzie lawa usuwała znaki z mojego ciała.
Gdy uciekłem do domu. Czy oni działali w ten sam sposób? Czy ród Uchiha i
Haruno naprawdę nie może być wolny?
W pomieszczeniu za nami rozniósł się dym i kurz.
Kisame z Fugaku walczyli na poważnie, nie oszczędzali się.
- Chcę
tylko szafir. Nic więcej mnie nie interesuję. Oddajcie nam go, a pozwolimy wam
odejść. – Groźba wyszła wyjątkowo sztucznie.
- Nie
zapytasz mnie o znaki?
- Odejdź!
– puściły mi nerwy, pierwszy raz od bardzo dawna. Zbyt wiele wspomnień
przywoływał. – Zabierz stąd Fugaku i uciekajcie. Nie będziemy was gonić.
- Nie
mogę. Moim zadaniem jest chronić córkę.
Zatkało mnie, ponownie zabrakło mi słów. Co Sakura
ma wspólnego z tą sytuacją? Czy jest coś, czego nie dostrzegałem?
- Wiem
Itachi, że ty też tego chcesz. Masz w sobie jeszcze to dobro, jakie odnalazła.
Skoro cię kochała…
Zaatakowałem. Nie mogłem dłużej trzymać nerwów na
wodzy. Zadałem kilka ciosów, które przyjął z uśmiechem na ustach. Nie bronił
się. Prawym sierpowym powaliłem go na deski.
- Co ty
wyprawiasz? – zapytałem, gdy plunął krwią.
- Nie
jesteś złym człowiekiem – podnosił się. – Nigdy nim nie byłeś i nie pasujesz do
Akatsuki.
Dwa ciosy w brzuch, poprawione kolanem. Gdy opadał
przeskoczyłem przez niego, złapałem go za barki i jednym, potężnym ruchem
rzuciłem nim o ścianę. Usłyszałem chrzęst pękających kości. Osunął się
bezwładnie na podłogę, trzymając rękę na żebrach, najprawdopodobniej złamanych.
- Gówno o
mnie wiesz – poprawiłem płaszcz, a on posłał do mnie kolejny uśmiech.
Zawiesiłem wzrok na zakrwawionych zębach.
- Kochasz
ją.
- Kiedy
zrozumiesz, że tego Itachiego już nie ma? Sakura nic dla mnie nie znaczy.
Należę teraz do Akatsuki i mam swoje rozkazy.
- Idiota –
próbował wstać.
- Nie ja
jestem idiotą. Chcesz mnie powstrzymać, a nawet nie podniosłeś gardy.
- Bo nie
będę… - syknął i przechylił się z powrotem na podłogę. – Nie będę… - powtórzył,
zaciskając zęby. Każdy ruch zadawał mu ból, ale i tak próbował się podnieść.
- Nie
wstawaj, bo będę musiał cię zaatakować.
- Nie będę
walczyć z tobą. Jesteś dla mnie, jak syn, którego zawsze chciałem mieć.
Zniknąłem, aby pojawić się przed nim. Nie
zapanowałem nad gniewem. Miałem dość ludzi, którzy myśleli, że mnie znają i
mają prawo mnie osądzać. Zmieniłem się i nie narzekałem. Wreszcie odczułem
wolność. Zrezygnowałem z ringu, przeszedłem na wyższy poziom walk. Bez zasad i
durnych reguł. Pozbawionych litości. Na śmierć i życie.
- Ocknij
się Itachi. Jesteś nadzieją na pokonanie zła.
-
Zapomniałeś o najważniejszej rzeczy – lawa pokryła skórę mojej prawej dłoni. –
To ja jestem złem.
Palce przeszły przez warstwę tłuszczu, przebiły
mostek i zacisnęły najważniejszy mięsień ludzki, serce. Odpowiedzialne za tak
wiele mitycznych uczuć, których nienawidziłem. Lawa paliła jego wnętrze,
zastygała i roznosiła się, jak zaraza. Nie miał szans, aby przetrwać tego ciosu.
Jego dłoń z trudem złapała mnie za ramię. Jeszcze
dyszał, był silny, ale to ja decydowałem o jego losie. Zaciskałem pięść, serce
pękało, zamieniło się w papkę. Krzyknął. Tak głośno, że połowa miasta musiała
usłyszeć ten krzyk. Na szczęście to ostatnie, czego był w stanie dokonać. Oczy
straciły blask, choć wciąż na mnie patrzyły. Wyzionął ducha. Dusza opuściła
jego ciało, ale pozostawiła w nim to spojrzenie, pełne wiary i nadziei.
Wyciągnąłem z wnętrza Tsutomu rękę. Pozwoliłem mu
paść na podłogę, niczym worek ziemniaków. Wreszcie odszedł, zwolniłem go z tych
chorych obowiązków, jakie sobie narzucał. Zwróciłem mu wolność.
- Coś ty
zrobił!? – Fugaku trzymał ręce za głową, chyba wyrywał sobie włosy. Zbladł
pogrążony w cierpieniu.
Czy oni myślą, że są niezniszczalni i nietykalni?
Mogą pojawiać się, kiedy chcą i za każdym razem im się upiecze? Zyskałem
kontrolę nad swoim życiem, bo miałem dość wysłuchiwania cudzych rad i wiecznego
wtrącania się. Ja jestem panem swojego życia.
Nadąłem się, skierowałem w stronę oderwanego od
rzeczywistości Fugaku. Z użyciem chakry wypuściłem w jego stronę kulę ognia.
Oberwał, bo był zbyt zaaferowany śmiercią przyjaciela. Dlatego właśnie nie chcę
czuć, emocję osłabiają. Czy ojciec przeżył? Nieistotne. Interesował mnie
wyłącznie szafir.
- Stary! –
Kisame patrzył na ciało nieboszczyka. – Nie sądziłem, że będziesz w stanie tego
dokonać. Teraz wiem, że naprawdę jesteś z nami.
- Mam w
dupie, co myślisz – z rozbitej czaszki wypadł szafir, złapałem go. – Idziemy do
Shoji.
- A co z
naszymi rozkazami?
- Zabiję
wszystkich, którzy mogą nam przeszkodzić i wrócimy po resztę kamieni.
Przed opuszczeniem zdemolowanego mieszkania
zerknąłem w lustro. Moje czarne niegdyś tęczówki przesiąkły czerwienią.
Dostrzegłem na nich podłużne czarne plamy zakończone lekko zaginającą się
kreską. Przypominały mi przecinki. Sharingan. Widziałem go wcześniej, lecz
teraz dzięki dodatkowej mocy doszło do nieodwracalnego scalenia.
SAKURA
„The Book of Life”
Westchnęłam, po czym przetarłam krew cieknącą z rany
na skroni. Podczas upadku nabawiłam się kilku niegroźnych stłuczeń i siniaków. Przystanęłam
przy gablocie, przez moment ujrzałam w odbiciu szkła własną twarz. Muszę przyznać,
że miałam wyjątkowo obojętny wyraz twarzy, chociaż znalazłam się w nieznanym
miejscu. Gdzieś w podziemiach, krętych korytarzach, niekończących się
ciemnościach oświetlonych pochodniami z wiecznym płomieniem. Od kilku godzin
kręcę się w tych zawiłych pomieszczeniach i ani przez chwilę nie odczułam
strachu. Czy Piekło Hatake pozbawiło mnie lęku? Wyczyściło z normalności?
Księga schowana w gablocie wyglądała na bardzo
starą, a dodatkowo została zapisana nieznanym mi językiem. Jedynie z jej tytułem
potrafiłam sobie poradzić. Reszta to dużo szlaczków, kropek i dziwnych symboli.
Księga Życia.
Cóż mogła skrywać?
Rozejrzałam się dookoła. Ogromne pomieszczenie
zawierało kilkanaście takich gablot przystawionych blisko kamiennych ścian.
Środek pokoju oświetlał wielki, bardzo stary żyrandol. Większość energii
skupiała się na malowidle umieszczonym na podłodze. Na pierwszy rzut oka
rzuciła mi się litera A. Dopiero później dostrzegłam z jednej strony kruka z
wyłupiastymi czerwonymi gałami, a z drugiej zaś narysowany został liść,
uchwycony w momencie opadania.
-
Przestałaś się panoszyć?
Odwracając się uniosłam w górę gardę. Trzymałam ją
wysoko przygotowana na atak.
- Nie bądź
śmieszna. Opuść gardę. – Ciśnienie podskakiwało mi z każdym wyraźniej
słyszalnym krokiem. – Nie musisz się mnie obawiać.
Z ciemnego zaułka, jedynego w tym pokoju, wyłonił
się chłopak. Niskiego wzrostu, skromnej budowy ciała, z wyjątkowo bladą cerą.
Od razu zwróciłam uwagę na tatuaż na czole. Właśnie ten symbol, który będzie
nosił do końca życia mnie uspokoił. „Miłość” powiadał, a człowiek noszący takie
znamię, w tak widocznym miejscu nie może być zły. Przynajmniej tak to sobie
tłumaczyłam.
- Ty mnie
tu sprowadziłeś.
Rozluźniłam się, gdyż jego niegroźny wygląd wpłynął
na mnie, jak marihuana na umierającego na raka. Został pierwszym, który
wzbudził we mnie zaufanie od czasu powrotu na Ziemię. Wolnym krokiem przeszedł
obok mnie, wlepiał swoje ślipia w gablotkę. Muszę przyznać, że samym sposobem
poruszania się i tym emanującym z niego spokojem wzbudził we mnie respekt. Nie
mogłam uwierzyć, że mężczyzna z pomalowanymi na czarno oczyma i rozczochranymi
ciemnoczerwonymi włosami może wywołać we mnie taką reakcję.
- Już czas, abyś poznała
prawdę – przeleciał delikatnie palcem po szybie. - Wierzysz w Boga Sakura?
- Co? - Nagle odczułam
suchość w gardle.
- Czy wierzysz w Boga? To
takie trudne pytanie?
- Wierzę w wyższy cel.
- Wyższy cel? - parsknął,
jednak szybko spoważniał. - Widziałaś tyle rzeczy, a wciąż nie wierzysz w Boga?
- Widzieć, a wierzyć to
dwie różne rzeczy. Poza tym jedyne, z czym na razie się spotkałam to
cierpienie. W tym nie znajdziesz Boga.
- Ból i cierpienie? -
zerknął na mnie, w pewnym momencie myślałam, że dzięki kontaktowi wzrokowemu
penetruje mój umysł. Jakby grzebał w mych wspomnieniach, przeszukiwał dane
zawarte na dysku pamięci. Uwierzcie mi czułam dziwne mrowienie pod czaszką. - A
miłość? Itachi? Przyjaźń? Hinata i Sasuke? Co z rodzicielstwem? Z odkrywaniem
nowych rzeczy i wolnością? Co z momentami, w których się śmiałaś? Z wolą walki,
gdy byłaś gotowa porzucić wszystko, aby z nim zostać? Co z twoim sercem, które
skrywasz za mostkiem?
- Mówisz o przeszłości.
- Mówię o tym, co jest
prawdziwe. Miałem nadzieję, że nie porzucisz tej bezmyślnej chęci naprawy
świata.
- Nazywasz mnie głupcem? -
Może czytałam między wierszami, ale w pewnym momencie wyczułam pewną wrogość i
zawód. Człowiek, którego pierwszy raz widzę na własne oczy zdaję się mnie znać
lepiej niż ja sama. Czy to możliwe? Naprawdę przemierza ścieżki mojego umysłu?
- Nazywaj siebie jak chcesz.
On Cię wybrał, więc ja to akceptuję.
- On?
- Bóg – wpadłam w
histeryczny śmiech.
Przez większość czasu sądziłam, że wszystko dzieje
się przeze mnie. Nieodpowiednia osoba w złym momencie wciska przycisk i
wypuszcza na świat chaos. Właśnie taka byłam. Popełniałam więcej błędów, niż
ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- Jak sądzisz... -
zastukał palcem w szybkę. - Co tu jest napisane?
- Nie będę się
kompromitować i zgadywać. Czyń honory.
- Zacznijmy, więc od
początku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz