Mimo wszystko dziękuję wam za cierpliwość, za obecność i za czas, który dla mnie poświęcacie. Jest mi miło, że komuś podobają się moje wypociny.
Wasze komentarze i wiadomości prywatne do mnie dochodzą i bardzo wam DZIĘKUJĘ za wszystkie miłe słowa. Mój dzień staje się lepszy z każdą waszą opinią - nie ważne, czy złą, czy dobrą. Liczy się to, że komukolwiek chce się mnie czytać i komentować. Naprawdę jestem wdzięczna każdemu z was z osobna, bo dzięki wam mam do czego wracać. (Chociaż wyznaję zasadę "piszę dla własnej satysfakcji" to i tak wiem, że w dużej mierze wy mnie motywujecie).
Dziękuję za wszystko. Szczerze i od serca.
ITACHI
Źrenice
usadowione w małych oczkach drgały. Kisame uniósł brwi i rozszerzył uśmiech na
swej kanciastej twarzy. Z pewnością siebie wypisaną nie tylko w rysach, ale
również w wyprostowanej sylwetce zrzucał Samehadę na piasek. Czynił to bardzo
powoli, tak jakby próbował zwiększyć i tak wysokie napięcie w każdej komórce
mojego organizmu. Karmił się moim strachem, który bądź co bądź we mnie
zamieszkał. Nie mogłem wyrzucić z siebie myśli, że za chwilę umrę, zawiodę
Sakurę i ułatwię im dokonanie „Apokalipsy”.
Mięśnie drżały wykończone po złamaniu pieczęci.
Przyklęknąłem na jedno kolano, wywołując u przeciwnika głośny napad śmiechu. Nie
wiem, czy zrobiłem to, aby zdobyć na czasie i wyszukać w swojej głowie planu
awaryjnego, czy naprawdę nie umiałem zapanować nad kończynami. Miałem wrażenie,
że przez moje trzewia przejeżdża wielki walec. Miażdży je jeżdżąc tam i z
powrotem.
-
Poddajesz się od razu, Itachi? – przekrzywił głowę. Patrzył na mnie z góry.
Napawał się tą chwilą, jak dziecko, które pokonało demony spod własnego łóżka,
przynajmniej tak mi się to skojarzyło.
- Wiesz,
że rekiny charakteryzują się największym mózgiem wśród ryb, a i tak są głupie,
jak but?
Uśmiech ewidentnie zelżał na jego okropnej
niebieskawej paszczy. Nie wiedziałem do końca, co robię, ale jedno nauczyło
mnie doświadczenie – ludzie wyprowadzeni z równowagi częściej popełniają błędy,
od tych opanowanych i trzymających rękę na pulsie. Ilekroć to powtarzałem, tym
bardziej w to wierzyłem. Co prawda powodzenie prowokacji było mało
prawdopodobne, ale wolałem łapać każde koło ratunkowe.
- Błagaj
mnie o życie, a obiecuję, że zabiję cię szybko. Nie będziesz cierpiał. – Cień
padający z drzewa przysłonił połowę jego twarzy.
Kątem oka próbowałem dostrzec Ino z Sakurą.
Liczyłem, że zdołały odsunąć się na bezpieczną odległość.
- Dogonię
twoją sukę, gdy z tobą skończę. Nie martw się. Nie odejdą daleko.
Ściągnąłem brwi i napiąłem mięśnie policzków, ale
zapanowałem nad wybuchem złości. Kisame odwrócił obraną przeze mnie technikę
przeciwko mnie. Na moje nieszczęście posiadałem więcej słabych punktów, niż on.
Największym z nich była różowowłosa dziewczyna.
I wtem uświadomiłem sobie coś, na co powinienem
wpaść na samym początku. Wyprostowałem sylwetkę, skrywając ból za zaciśniętymi
zębami. Zmusiłem kąciki warg do wygięcia się w górę. Wydawało mi się, że
uśmiech wychodził mi całkiem nieźle.
- Hm? – Wyglądał
na skonfundowanego. – Chcesz umrzeć szczęśliwy?
- Nie, ale
chyba naćpałem się twoim smrodem i tak, jakoś sam mi się ryj cieszy. –
Pomrugałem kilkakrotnie oczami, chcąc ukazać mu luzackie podejście.
- Nie
rozmieszaj mnie. Nie uda ci się. – Znów rozdziawił usta w wielkim uśmiechu.
- Też to
czujesz, że tak się uśmiechasz? Proponuję wziąć szybki prysznic.
-
Przestań!
- Ryby w
ogóle się myją? Wiesz, dziwnie byłoby, gdybyś się mył pod prysznicem, zamiast
pływać z innymi rybami w wodzie, gdzie do tego inne ryby sikają. Wiesz ile
spermy „produkuje” wieloryb? Pływałeś kiedyś z wielorybem, Kisame?
- Nie
jestem rybą!
Wydymałem usta i uniosłem wysoko brwi. Samehada
opuściła bezpieczną strefę stworzoną z bandaży i rozłożyła swe niebieskie
łuski. Zamieniły się, gdy chmury odsłoniły słońce. Już w następnej chwili wielkie
zębiska dziwactwa celowały w moją głowę. Niewzruszony westchnąłem. Domyśliłem
się, co zamierza, zanim on sam zdołał na to wpaść. Odpiął płaszcz, pozwalając
Samehadzie przylgnąć do nagiego torsu. Zdeformowała się i wsiąknęła w jego
wnętrze. Niezbyt wierzyłem, że mógłbym temu zapobiec, więc spokojnie czekałem,
aż skończy.
- Cholera
– bąknąłem pod nosem.
Łuski wyłoniły się z jego skóry. Zrobiłem krok w
tył, usłyszałem chlupnięcie, gdy podeszwa zamoczyła się w wodzie. Nurt rzeki
popychany przez silny wiatr szumiał rozwścieczony w pogoni za nieznanym.
Później nie musiałem martwić się o niestabilne
podłoże – Kisame przy pomocy Daton zmiękczył glebę w odległości, co najmniej
kilometra od siebie. Wypowiedziałem kilka cenzuralnych słów i ruszyłem do ucieczki.
Skakałem, jak rozpędzona antylopa uciekająca przed goniącym ją gepardem. Nie
mogłem zlokalizować drapieżnika czyhającego na mnie, gdzieś wewnątrz tych
ruchomych piasków. A na pewno nie na początku. Z kilkoma moimi susami zdradził
swoją pozycję rekinim grzbietem. Uciekałem, on mnie ścigał – ja słabłem, on wydawał
się nabierać sił. Wskoczyłem na drzewo i tam na moment przystanąłem, pozwalając
sobie na zaczerpnięcie oddechu. Nie uzyskałem dużo przerwy, gdyż technika
Kisame nie oszczędziła także i drzewa. Zapadało się.
Zlokalizowałem płetwę rekina owiniętą w biały
bandaż. Miałem kilka sekund na działanie, niewiele, więc rzuciłem się do
dalszej ucieczki. Bezmyślnie wskoczyłem do rzeki. Jej wzburzone fale pochłonęły
mnie całego i niemal natychmiastowo popchnęły na wielkie głazy. Uchwyciłem się
ich, będąc do połowy zamoczony w lodowatej wodzie, która samą temperaturą miażdżyła
płuca.
- Brawo! –
Kisame powrócił do starej postaci. Ogarnął mnie wstyd, gdy sapałem z trudem
łapiąc oddech, a on przypominał młodego bożka. Wdrapałem się i przycupnąłem na kamieniu,
gdy nagły ból serca rozpalił moje wnętrze. Byłem skonany. Przetarłem dłonią po
ociężałych powiekach. Odniosłem wrażenie, że skrył się pod nimi piasek.
Kisame machnął nogą nad wodą. Uśmiechnął się
niezwykle szyderczo, a później zniknął w jej głębinach. Wiedziałem, że po mnie
idzie. Próbowałem się wyprostować. Niestety mokra powierzchnia kamienia była zbyt
śliska. Nim się zorientowałem znowu władał mną granatowy żywioł.
Wstrzymałem powietrze w dobrym momencie.
Kisame skryty w niebieskawym, jakby hologramowym
rekinie mknął napędzany nienawiścią do mnie. Dzięki temu przeklętemu prądowi
zbliżał się do mnie znacznie szybciej. Przekląłem w duchu kilka razy. Wyzywałem
się od najgorszych, choć wiedziałem, że nic mi to nie da. Paszcza rekina
rozchyliła się nienaturalnie szeroko. Znowu ujrzałem wielki uśmiech Kisame.
Raptem stało się coś nieoczekiwanego, o czym
kompletnie zapomniałem. Siła, z jaką płynąłem wypchnęła mnie z wody. Leciałem w
dół jakiś metr od krawędzi pluskającego wodospadu. Kisame wypadł zaraz po mnie.
Leciał nade mną. Wiedziałem, że w momencie zderzenia się z wodą będzie po mnie.
Zamknąłem powieki. W tamtej chwili uwierzyłem, że
pozbawienie mnie zmysłu wzroku będzie dla mnie najlepszą perspektywą. Sekundy
zwolniły. Zajrzałem w głąb siebie. W pierwszej kolejności pozbyłem się strachu,
później zwątpienia. Wypchnąłem z siebie wszystkie myśli.
Pomiędzy mną, a lecącym na mnie drapieżnikiem
powstała kula ognia. Kula, która wyszła z mojego wnętrza. Krzyknąłem
niezrozumiałe dla mnie wtedy słowa i kula wystrzeliła w górę. Trzepnąłem
plecami w wodę. Ogień uderzenia przeszył mnie na wskroś. Byłem pewny, że złamałem
kręgosłup.
Obaliłem to twierdzenie, gdy odzyskałem czucie w
kończynach. Nurt rzeki na dole był znacznie spokojniejszy. Po kilku
zsynchronizowanych ruchach nogami i rękoma dopłynąłem do brzegu. Dławiąc się
niewielką ilością wody, która zdołała najprawdopodobniej zalęgnąć się w moich
płucach, opadłem na trawę. Byłem zadowolony. Zmęczony i zadowolony.
Przeturlałem się na plecy. Nie widziałem żadnego
śladu po Kisame. Sapnąłem wycieńczony, po czym z trudem wyczołgałem z wody
także nogi.
- Coś ty…
- Jego chytry głos ponownie mnie nawiedził. – Już się poddajesz? Wymiękasz?
Przestań. Zabawa dopiero się zaczyna, czyż nie?
Pragnąłem mu odpowiedzieć „odpieprz się”, ale
wydukałem z siebie zaledwie coś na pozór mamrotania. Chmury na niebie wirowały.
Raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Uchiha,
Uchiha – W wyobraźni widziałem, jak potrząsa głową. – Taki mocny w gębie, a
taki słaby w walce.
Przetoczyłem się na bok, oparłem się na łokciu.
Kręgosłup chrupnął niebezpiecznie. W całym ciele panował rumor i wijące się płomienie.
Byłem pewien, że topnieje każda z ponad dwustu kości. Wszystko szczypało i
rwało jednocześnie.
- Dalej
Uchiha! Wstawaj! Pokaż, że masz jaja.
Kisame stał na wodzie ze skrzyżowanymi rękoma na
klatce piersiowej. Ogarnęła mnie wielka złość, bo uporczywa rzeczywistość wciąż
mnie zaskakiwała. Podkuliłem nogi. Mięśnie ud zadrżały rozchwiane, ale i tak
nie byłem jeszcze gotowy zrezygnować. Zatoczyłem się na proste nogi. Kisame
napędzała nienawiść, a mnie miłość i szansa na inne życie. Skoro Bóg obdarzył
mnie takim darem nie mogłem go zawieźć.
- Wijesz
się, jak robak w ziemi – kpił dalej.
Uniosłem w górę rękę. Uśmiechnąłem się i byłem
pewien, że mimo włosów poprzyklejanych do skóry dostrzegł uśmiech. Z wielką
radością wysunąłem środkowy palec.
Rysy przybrały złowrogie kształty, po jego
niebieskawej twarzy przebiegł cień. Wypowiedział coś na głos. Śledziłem ruchy
jego warg. Machał rękoma, wykonywał dziwne znaki. W uszach usłyszałem szum.
Znów opadłem na kolano. Otoczyła mnie woda. Wielka wodna kula.
W dłoniach zacisnąłem trawę. Wiedziałem, że jeśli to
przeżyje przez bardzo długo nie wejdę do rzeki. Ani do morza. Ani do jeziora.
Nawet do wanny nie wejdę.
Woda miażdżyła moje ciało. Mocno się broniłem przed
rozdziawieniem ust w krzyku. Ostatnie, co pamiętam to silny ścisk w płucach.
Silny ścisk i szum wody, spokojny, usypiający, przepowiadający nadchodzącą
śmierci.
SAKURA
Ocknęłam
się na kolanach Ino. W jej niebieskich oczach ujrzałam własne odbicie. Byłam w
rozsypce. W niczym nie przypominałam dawnej siebie, zwykłej nastolatki
martwiącej się o oceny w szkole, o wybór uczelni i o inne przyziemne, w tym
czasie wyjątkowo trywialne rzeczy. Zamiast pudru mą twarz przyozdabiały sine ślady,
zamiast cieni do powiek miałam wielkie szare plamy i worki pod oczami. Wszystko
to podkreślała moja blada cera i przerażone oczy, których źrenice rozszerzyły
się tak mocno, że praktycznie połknęły moje zielone tęczówki.
Chciałam się podnieść, ale czyjaś ręka przywarła do
ramienia i położyła mnie z powrotem. Obok klękał Kakashi z charakterystycznym
dla niego uśmiechem. Wokół jego oczu powstały niewielkie pajęczynki, mi
osobiście przypominały pioruny wystrzeliwane z nieba.
- Itachi…
- szepnęłam, łupanie w kręgosłupie i rwanie za klatką piersiową wykręciły mi
twarz.
- Nic mu
nie jest – zapewnił Kakashi. – Posłałem do niego odpowiednią pomoc.
Za jego ramieniem wychyliła się znajoma twarz. W tym
ogłupieniu chwilę mi zajęło rozpoznanie jej. TenTen uśmiechała się blado, z jej
oczu wyczytałam autentyczne współczucie.
- A ty, co
tutaj robisz?
-
Przyszłam z Sasorim – odparła szybko, wyglądała na szczerą. – Poszli pomóc
Itachiemu w walce.
- Poszli?
– Rozdzierający ból nie powstrzymał mnie do przejścia w pozycję siedzącą.
Oddychałam szybko, jednak w miarę regularnie. Moje czoło zalał zimny pot. –
Kto? Deidara i Sasori?
-
Niekoniecznie – zmrużyła jedno oko. – Itachi ma raczej innego pomocnika.
Po tych słowach ciało Ino się spięło. Czułam drżenie
jej rąk.
- Wszystko
gra? – zerknęłam na nią mimochodem. – Jakiego pomocnika?
ITACHI
Ciemność
nabierała kolorów i kontur. Zaciągnąłem się łapczywie powietrzem i jak na
zawołanie zerwałem się na nogi. Szybko jednak, jak to na mnie przystało,
przykucnąłem.
- Nie
szarżuj tak, co?
Ze zlewającego się otoczenia wyodrębniłem, tak
jeszcze nie dawno znienawidzone, brązowe oczy.
- Gdzie
Sakura? – Ściągnąłem brwi, odniosłem wrażenie, że tym prostym gestem zdzieram
skórę z głowy. – I Kisame?
- Kisame
już nie stanowi dla nas problemu – poklepał mnie po ramieniu, jakby był moim
przyjacielem. Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. – Sakura jest cała i zdrowa.
Dochodzi do siebie.
- Co
zrobiłeś z Kisame?
- Pomogłem
ci – posłużył mi ramieniem przy wstaniu. – Miałeś szczęście, że znalazłem
ciebie w odpowiednim momencie. Było blisko.
- Co z
Kisame? Chcę zobaczyć jego martwe ciało. Jeśli to prawda, że umarł muszę je
zobaczyć.
- Nie
żyje, kołku – odezwał się drugi głos. Silniejszy, bardziej mi znany.
Wdzierający się do mojego mózgu, jak rozpędzone wiertło.
Przy drzewie stał Sasuke. Trzymał nisko opuszczoną
głowę i ręce w kieszeni. Spojrzał na mnie gniewnie spod brwi. Niby ten sam,
młodszy brat, a jednak tak bardzo różny od ostatniego spotkania. Bardziej
umięśniony i pewny siebie. Z samej postury biła dziwna aura, silna,
zdecydowana, jakby przeszedł metamorfozę – widać nie tylko ja trenowałem.
- Nie
wytrzymał ciśnienia i się załatwił – odepchnął się nogą od drzewa, szedł w moim
kierunku. – Kiedy ty w końcu będziesz na tyle samodzielny, że nie będę musiał
ci ratować tyłka?
- Dawałem
sobie radę – machnąłem ręką, rozrywające kłucie przebiegło od ramienia do
palców. – Pokonałbym go, tylko się z nim droczyłem.
- Jasne,
boś taki kozak, nie? – klepnął mnie zewnętrzną stroną dłoni w brzuch.
Zamroczyło mnie, w uszach usłyszałem przeciągnięty,
paraliżujący pisk. Wystarczyło, że mnie dotknął, a już z powrotem odlatywałem.
Zobaczyłem mroczki przed oczami. Walczyłem, ale niczego nie wskórałem.
Oszukiwałem siebie myśląc, że bez Sasuke pokonałbym Kisame.
- No, nie
mów, że odlecisz?
Nie powiedziałem. Po prostu odleciałem.
SAKURA
Pojawili
się na horyzoncie. Trzy osobniki. Jeden lekko kulejący, drugi nieco przygarbiony
z trzecim przewieszonym przez plecy. Jego głowa bujała się, jak głowa psa
zabawki w samochodzie, a nogi szurały w piasku, pozostawiając po sobie dwa
pasy.
Rozpoznałam Sasuke. Nie mogłam uwierzyć, że to
naprawdę on. Wyglądał jakoś inaczej. Miał poważniejsze rysy twarzy, dłuższe
włosy sterczące w różne strony i mocno umięśnioną sylwetkę. Nawet jego oczy, w
których kiedyś dostrzegałam nienawiść i młodzieńczy bunt, teraz skrywały w
sobie coś innego, chłodną pewność siebie i potężną siłę. Stawiał równe, odważne
kroki, chociaż nosił około osiemdziesiąt kilogramów i był zlany potem.
Przystanął przy nas, przykucnął i ostrożnie, bardzo powoli, jakby Itachi był ze
szkła, ułożył go na piasku.
Wiedziałam, że powinnam podbiec do Itachiego,
sprawdzić czy z nim wszystko w porządku, być może przytulić i ucałować. Ale
widok Sasuke mnie rozbroił. Miał w sobie coś dziwnie hipnotyzującego. Zdawał
się to zauważyć, bo zawiesił na mnie wzrok. Nie speszyłam się, choć chyba
powinnam. Zajrzałam mu głęboko w oczy. Co mnie do niego przyciągało? Co się
stało, że nagle stał się taki…
- Jak
sytuacja? – Kakashi przerwał nasz kontakt wzrokowy, gdyż na zadane pytanie
Sasuke się wyprostował, otrzepał kolana z piasku i całą uwagę powierzył jemu.
- Posprzątałem
jeden bałagan. – Nawet głos miał zimny, choć pociągający. - Kisame poległ.
Mógłbym powiedzieć, jako bohater, ale jakoś nie mam szacunku dla ścierwa –
wzruszył obojętnie ramionami i podrapał się po brwi. – Zajmijcie się nim, aby
się ogarnął na czas. – Zasalutował Kakashiemu, jak żołnierz swojemu
plutonowemu, i odwracając się na piętach zaczął odchodzić.
-
Cz-czekaj – zająkałam się. – Już idziesz?
Nie wiedziałam, co mnie opętało. Dopadło mnie tak nagle.
Nie chciałam, aby odszedł. Poczułam na sobie zdziwione spojrzenie Ino. Tak, to
ona powinna go poprosić, aby został, a nie ja. Co we mnie wstąpiło?
Sasuke nie odpowiedział. Spojrzał na mnie przez
ramię. Przez nanosekundę przez jego czarne oczy przebiegł błysk, jakby iskra
starego Sasuke. Całość skwitował szczeniackim uśmieszkiem, a potem odszedł.
Na szczęście jęk Itachiego odciągnął uwagę ode mnie.
Zalała mnie fala wstydu, którą najprawdopodobniej zauważył Kakashi, bo wciąż
wlepiał we mnie podejrzliwe czerwone ślipia, łaknące odpowiedzi. Odpowiedzi,
jakich sama nie znałam.
Gdzie kontynuacja? :(
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest uzależniające!
Prace w toku :). Próbuję się za to zabrać :) I dokończyć tę część.
UsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńSzczerze, to dopiero zaczęłam czytać akt II, ale chciałam zobaczyć kiedy dodałaś ostatni rozdział i tu taka przykra niespodzianka ;-;
Mam nadzieję, że wrócisz do agonii, bo pokochałam tego bloga xD
Widzę komentarz wyżej, że nie tylko ja czekam. Sooł, zabieraj się za niego, zabieraj xD
Trzymam kciuki <3