SASUKE
Z rąk schodziła mi skóra, w pewnym miejscach powstały wielkie pęcherze, które niekiedy pęknięte wypluwały niewielką ilość krwi. W końcu poczułem zdzierane paznokcie, ale adrenalina nadal kazała mi kopać. Nie wiedziałem ile czasu już tutaj jestem, po prostu przekopywałem gruzy pogrążony we wściekłości. Mógłbym podążyć za Itachim, poszukać zemsty, jednak w tej chwili liczyli się wyłącznie oni. Miałem złudne nadzieje, że się do nich dokopie i będą cali i zdrowi.
- Jak myślisz, kiedy przestanie kopać? –
Znajomy głos przerwał moje prace przy przenoszeniu gruzu. Uklęknąłem i choć
wiedziałem, że powinienem w tej chwili się zezłościć po prostu odetchnąłem z
ulgą.
- Powiemy mu?
- Powiemy? – rozmawiali między sobą z dość
głupkowatym akcentem. Ojciec naśladował ruska, a Tsutomu starał się podłapać
brytyjski klimat.
- Naprawdę powiemy?
- Nie – odrzekli zgodnie.
- Niech się męczy dalej. – Tsutomu odpalił
papierosa, słyszałem jak odpala go starą, krzemową zapalniczką.
- Jesteście okropni – na dźwięk tego
kobiecego, kojącego głosu zwróciłem się w ich stronę.
Matka
uklęknęła przy mnie i złapała moje ręce w swoje dłonie. Zaczęła je oglądać z
niepokojem na twarzy. Uwielbiałem, gdy zapominała o bożym świecie i zajmowała
się tylko mną. Mimo wszystko przyznałem, że mocno mnie rozpieściła.
- Musimy opatrzeć rany – wymusiła uśmiech.
- Nie trzeba. Szybko się goją.
Skąd
we mnie taki spokój? Jeszcze przed chwilą miałem ochotę powybijać cały świat, a
teraz, gdy ich spotkałem i zobaczyłem, że nic im nie jest odczułem swego
rodzaju ulgę. Nawet pościg za bratem stał się nagle małostkowy. Co się ze mną
stało?
- Możecie mi powiedzieć, jakim cudem
jesteście tutaj wszyscy? Nie powinnaś być w kwaterze głównej w Shoji?
- Nie żyję. – Matka się roześmiała, co mnie
zaskoczyło. Odsunęła się ode mnie i podeszła do ojca. Pierwszy raz byłem
świadkiem publicznie okazywanych uczuć. Nawet, jeśli to było zwykłe chwycenie
za rękę.
- Teoretycznie wszyscy nie żyjemy. –
Tsutomu wypuścił niebieskawy dym, który został błyskawicznie rozwiany przez
wiatr. – Jesteśmy chodzącymi trupami.
- Zombie. – Na te słowa ojca, oboje znowu
zgodnie zarechotali.
- Czy ktoś mi to wyjaśni? – podniosłem się
z ziemi, wytarłem krew w koszulkę. – Jak dla mnie wszyscy wyglądacie na żywych.
Poza tym – zwróciłem się do Tsutomu. – Widziałem, jak cię zabija. Jak miażdży
ci serce, więc jakim cudem?
- Czary mary.
- Czary mary. – Fugaku szturchnął Tsutomu w
ramię. Widziałem w nich rozbawione dzieciaki.
- Braliście coś? Bo, jak dla mnie tylko ja zachowuję
się jak na dorosłego i dojrzałego człowieka przystało. Czy zemdlałem w trakcie
przekopywania tego gruzu? – zadał sobie to pytanie. - Może to tylko sen? Na wciągałem
się czegoś przez przypadek?
- Dzieciaku to happy ending.
- Happy ending. – Ojciec powtórzył w ruskim
akcencie i przybił piątkę z Tsutomu. Oboje nadal byli uradowali.
- Zaczynacie działać mi na nerwy.
- Nie tylko tobie. – Matka przekręciła
oczami, a następnie puściła mi oczko. – Od kiedy cały plan się powiódł
zachowują się jak dzieci.
- No przestań. – Tata pociągnął rękę matki,
aby mieć ją bliżej siebie. – Cieszymy się ze zwycięstwa, pierwszego do bardzo
dawna.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co wy
wyprawiacie?! – podniosłem głos. Ignorowali mnie przez cały czas i skupiali się
wyłącznie na zwycięstwie, którego ja nie widziałem.
Moje
pytanie odniosło skutek. Opowiedzieli mi, o tym, jak zmylili Itachiego i
wykorzystali tajne techniki Ninjutsu, aby przechytrzyć Akatsuki. W trakcie
użyli również przenoszenia do innej rzeczywistości, dzięki czemu ręka
Itachiego, tak naprawdę znajdowała się w zupełnie innym miejscu i ściskała
serce martwego już człowieka. Całe to zamieszanie udało się, dzięki ingerencji
niejakiego Gaary, który pomógł im wprawiać w ruch martwy organ. Itachi dał się
ograć, jak małe dziecko. Później, gdy Tsutomu udawał martwego ojciec odwrócił
ich uwagę, aby zbyt długo mu się nie przyglądali. Mogli dostrzec unoszenie się
klatki piersiowej, bo trucizna, jaką uzyskali dzięki Hinacie działała wyłącznie
przez kilkanaście sekund. A zatrzymanie akcji serca było niezbędne, aby w to
uwierzyli. Ojciec był niezmiernie dumny ze swojej gry aktorskiej, co ponownie
lekko mnie poirytowało. Nigdy nie znałem ich z tej strony, nawet nie
wiedziałem, że ojciec może się śmiać. Cała ta akcja, jak dla mnie była mocno
naciągana i zawiła, ale postanowiłem im uwierzyć na słowo, a następnie wyrzucić
to z pamięci.
Kolejnym
krokiem była Sakura. Matka wiedziała od dawna o planie Kakashiego, zresztą z
tego, co wywnioskowałem współpracowali ze sobą i wszystko zostało zaplanowane
dawno temu. Dzięki mocy jasnowidzenia przewidziała dosłownie każdy ruch dziewczyny,
przez co oszacowała swoje szanse na przeżycie. To pomogło jej ustalić
wcześniejszy plan z Shikamaru. Z tego, co znowu udało mi się ustalić z długich
opowieści zadziałały efekty specjalne. Kakashi wręczył Sakurze pozoracyjny
sztylet z chowającym się ostrzem. Ona o tym nie wiedziała, wierzyła, że morduje
moją matkę. Później sztuczka ze sztuczną krwią i akcja zakończona sukcesem.
- Zaraz! Zaraz! – przerwałem mamie. – Skąd
wiedziałaś, że uderzy akurat w te miejsca? Przecież to absurd!
- Zaryzykowałam.
- Zaryzykowałaś?! Co to za ściema!
- Moje wizje spełniały się w
dziewięćdziesięciu procentach. Wszystko zazwyczaj przebiegało identycznie. W
tej wizji widziałam jej ruchy, więc zaufałam swojej intuicji. W razie problemów
rurki ze sztuczną krwią zostały rozmieszczone po całym ciele.
- Jesteście popieprzeni.
- Słownictwo mój drogi. - Fugaku pogroził mi palcem.
Nie robił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, bo na jego twarzy wciąż tkwiło
rozbawienie.
- Czy wy wiecie, jak oni mogą się czuć? Myślą, że
nie żyjecie!
- To było niezbędne, aby ich od nas odseparować.
Muszą zacząć myśleć samodzielnie. - Tsutomu wyciągnął z paczki kolejnego
papierosa, po czym następnego wysunął i pomachał ojcu przed nosem. Tata z
wielkim uśmiechem skorzystał z okazji. Oboje należeli do nałogowych palaczy.
- Myśleć samodzielnie?
Obserwowałem
ich zachowanie i nie zauważyłem żadnych oznak wyrzutów sumienia. Szczęśliwi
korzystali z wolności, którą wykupili kosztem swoich dzieci. Pozwolili im żyć z
przekonaniem, że ich zamordowali. Nawet matka w gruncie rzeczy wyglądała na
zadowoloną z własnych wyczynów.
Czekałem,
aż raczą odpowiedzieć na moje pytanie, być może podzielić się ze mną większą
ilością faktów i tajemnic, jakie skrywali. Czułem, że to nie wszystko, a ich
zasługi sięgają znacznie dalej. Nie potrafiłem również zrozumieć, dlaczego ich
porzucili, gdy Shoji pochłonęła ciemność, a Akatsuki wychodzi na prowadzenie.
Wygrywa z nami tę wojnę.
- Nie martw się. - Mama rzuciła swobodnie, jakby
widziała moje zdenerwowanie i próbowała mnie tymi słowami uspokoić. Nadaremno.
- Wszystko, jak zawsze się ułoży.
Być
może miała rację i wszystko w końcu się ułoży, jednak nie miałem zamiaru się
przyłączać do ich chorego planu. Co prawda nie myślałem racjonalnie, właśnie
sprzedali mi wielkie sekrety dotyczące ich śmierci, nie wiedziałem, co uczynić
z tą wiedzą. Czy na pewno chciałem, o tym zapomnieć? W pierwszym odruchu naszła
mnie chęć na rozmowę z Itachim, ale błyskawicznie się tego pozbyłem.
- Liczymy na twoją dyskrecję.
Przestałem
skupiać się na nich i przeniosłem uwagę na swoje poranione ręce. Zdrętwiałe,
strasznie szczypały. Przenosiłem kamienie z dobrą godzinę, będąc pewnym ich
śmierci. Okazało się, że żyją, są w bardzo dobrym stanie fizycznym i
psychicznym. Nie mogłem tego samego powiedzieć o sobie. Zdruzgotany
informacjami, które mnie zdecydowanie przerosły, położyłem się plecami na gruzy
pozostawione po zawalonym budynku. Leżałem, wpatrując się w ciemne, gwieździste
niebo, od czasu do czasu przysłaniane poszarpanymi szarawymi chmurami.
Spoglądałem na pełnie księżyca, skupiałem się na każdym widocznym kraterze, bo
choć odległość Ziemi od Księżyca nie uległa zmianie, miałem wrażenie, że jest
znacznie większy, niż zazwyczaj. Sam jego widok poprawiał mi humor, przypominał
o wolności, o czasach, gdy wszystko było łatwiejsze, a cały ten kosmiczny
bałagan się nie rozpoczął.
- Co teraz będzie? - zdecydowałem przerwać tę
niesforną, wyjątkowo długą ciszę. W sumie byłem zaskoczony, że ta dwójka
potrafi wytrzymać tyle w milczeniu.
- Myślałem, że nigdy nie zapytasz – rozpoznałem głos
ojca. - Zrobiliśmy to, aby zająć się tobą.
- Słucham? - ściągnąłem brwi. Tym razem moją uwagę
przykuła chmura, która kształtem przypominała mi wilka. Niezależnego, wolnego,
nieposkromionego wilka.
Przypomniały
mi to czasy młodości, gdy zawsze podczas pełni księżyca wymykałem się z bratem
na zewnątrz, do ogrodu. Kładliśmy się na ławki blisko fontanny i obserwowaliśmy
chmury. Żyliśmy beztrosko, prześcigaliśmy się własną fantazją, bo w trakcie
pełni księżyca niebo zawsze było najpiękniejsze, najbardziej tajemnicze.
Posiadało w sobie przyciągającą moc, z której korzystaliśmy. Obserwowaliśmy je
godzinami, nie zwracając nawet uwagi na niską temperaturę i na obowiązki, z
jakimi mieliśmy się zmierzyć kolejnego dnia. Liczył się ten moment, ta chwila,
gdzie mogliśmy po prostu wspólnie spędzać czas na obserwowaniu nieba. Każdy
kształt chmury zawsze był unikalny i nigdy nie widzieliśmy jej w ten sam
sposób. Mimo pokrewieństwa krwi zupełnie inaczej patrzeliśmy na świat.
- Znajdujemy się w opuszczonej części miasta, do
której nikt nie przychodzi. To idealne miejsce, aby wznowić trening. Aby
wyciągnąć z ciebie maksimum mocy bez przykuwania uwagi ciekawskich ludzi.
- Sam widzisz, że jesteśmy tutaj pół nocy od
zawalenia budynku i nikt nie przyjechał, aby sprawdzić, co się stało.
Ponownie
musiałem się z nimi zgodzić. Faktycznie przeoczyłem początkowo ten fakt. W
trakcie przekopywania i przenoszenia gruzu byłem tak pochłonięty własnymi
emocjami, że nie zwróciłem uwagi na otoczenie. Brak przyjazdu policji, straży
pożarnej i ambulansu mnie zniesmaczył. Jak można zapomnieć o ludzkim życiu,
szczególnie takim, które naprawdę potrzebuje pomocy? No tak, olśniło mnie,
przecież Shoji umiera.
HINATA
Przyjaźń od zawsze była dla mnie najważniejsza,
dopełniała moje puste życie. W koło mnie, rodzina dalsza i bliższa, wiecznie
skupiała się na władzy. Próbowali gonić doskonałość, czego ja nie mogłam nigdy
powiedzieć o sobie. Nie byłam doskonała, według nich nigdy taka nie będę.
Nieśmiała, często skrywająca się pod kopułą niesfornych marzeń, dziewczynka
była ujmą dla rodziny. Nie akceptowali mnie, choć wielokrotnie próbowali ukryć
to obrzydzenie, jakie czuli na mój widok. Czasami skrywali je pod sztucznymi
uśmiechami, ale ja wiedziałam, że są fałszywe. Nigdy jeszcze nie widziałam
prawdziwego uśmiechu na twarzy mojej matki, nie słyszałam dźwięku jej śmiechu.
Wszystko wokół było poważne, owiane surowością i profesjonalizmem. To smutne,
ale przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że właśnie tak musi być. Nie widziałam
dla siebie innej drogi.
Później
poznałam Sakurę, całkowite przeciwieństwo mnie, choć w domu również nie miała
najlepiej. Ojciec odszedł, pozostawił ją ze zwariowaną matką próbującą zrobić z
niej swoją lepszą kopię. Podziwiałam jej odwagę, poczucie humoru i szczerość.
Od zawsze emanowała od niej pozytywna energia, którą w końcu podzieliła się ze
mną. Akceptowała moje negatywne strony, zresztą za każdym razem, gdy próbowałam
jej podziękować za miłe słowa, odpowiadała: „Nigdy nie dziękuj za prawdę” - co
zawsze kwitowała wyjątkowo szerokim uśmiechem. W pewnym sensie zaraziła mnie
pozytywnym myśleniem, bo jej marzenia, chociaż na pierwszy rzut oka zbyt
wielkie i niedoścignione, wpływały na mój umysł. Sprawiały, że ja również
chciałam marzyć, śnić i cieszyć się każdym dniem. Od tamtej pory zostałyśmy
najlepszymi przyjaciółkami, byłyśmy sobie bliższe, niż siostry.
Dzięki
niej poznałam Saia. Pierwszy raz wyobraziłam sobie siebie u boku kogoś innego.
Nie było łatwo pokonać moją nieśmiałość, wielokrotnie uciekałam, przekładałam
spotkania, ale w końcu się udało. Sai cierpliwie czekał na mnie, każdego dnia
powtarzał, że czas dla niego nie gra roli, bo poczeka. Nie pozwoliłam mu długo
czekać. Ze wsparciem Sakury przełamałam swoje bariery.
Nagle
moje wady zamieniły się w atuty. Świat przybrał innych kolorów, stałam się
żywsza, odważniejsza, pewniejsza siebie. Zdałam sobie sprawę, że nie można
zmusić kogoś do miłości, więc tym samym przestałam próbować zaimponować
rodzicom. Zajęłam się budowaniem swojego szczęścia, oczywiście nie uciekłam z
domu, nie buntowałam się. Po prostu nie rzucałam się w oczy, nie rozmawiałam z
nikim z rodziny i nie próbowałam nawet spędzać z nimi czasu. Wiedziałam, że
pewnego dnia się wyprowadzę, być może zamieszkam z Saiem i zbuduję własną
rodzinę, gdzie moje dzieci nie będą musiały się bać niedoskonałości.
Zaakceptuję wszystko, co zrzuci na mnie los.
Rozkwitłam
dzięki Sakurze.
Dziś
staram się spłacić swój dług.
- Jak myślisz poradzi sobie? - zerknęłam na Saia,
który znowu przysypiał na tylnym siedzeniu. Czasami jego brak empatii działał
mi na nerwy.
- Kakashi kazał nam czekać i mu zaufać.
- Kakashi kazał, Kakashi kazał – odparłam
poirytowanym tonem. Miałam złe przeczucia, nie potrafiłam ich zwalczyć. Bałam
się, że ponownie ją stracę.
- Jedźmy do hotelu, prześpijmy się. Sakura tak
szybko nie wróci.
- Skąd w tobie taka obojętność? - odwróciłam się, aby
na niego popatrzeć, on jednak dalej, niewzruszony i nieprzejęty leżał z ręką na
twarzy.
- Hinata – parsknął, od razu wyczułam, że nie
podobają mu się moje oskarżenia. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie wszystko
musi być czarno-białe?
Być
może Sai nie był winien swoim przyzwyczajeniom i swej naturze, ale mógł, chociaż
postarać się mnie uspokoić, a nie buchać we mnie obojętnością. Miałam nadzieję
usłyszeć zupełnie inne – nie wiedziałam dokładnie jakie – pozytywne słowa.
Mógłby okazać współczucie, dodać mi otuchy. Jednak, choć mocno go kochałam i
wiedziałam, że on również darzy mnie szczerym uczuciem, nie doczekałam się
niczego ciekawego.
- Idę zobaczyć jak sobie radzą. Spróbuję ją znaleźć.
- Jezus Maria kobieto.
Zatrzymałam
rękę na klamce. Przypomniałam sobie, że najlepiej wychodziło, gdy się nie
wtrącaliśmy i Sakura sama odnajdywała swoje przeznaczenie. Nie powinnam
ingerować w ten sposób w jej życie, nie w momencie, gdy o to nie prosi.
Zasługuje na zaufanie, szczególnie z mojej strony.
- Dostałaś jakiegoś paraliżu, czy się rozmyśliłaś?
Sai
przeszedł do pozycji siedzącej, opierał głowę o fotel pasażera i wpatrywał się
we mnie swoimi pozbawionymi emocji oczami. Czasami miałam ochotę skręcić mu
kark, ale wtedy przypominałam sobie, że go kocham.
- Oj, zamknij się – przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- Kładź się i śpij, bo tylko wtedy nie działasz mi na nerwy.
- Zrozumiałem – z niewielkim uśmiechem wrócił do
starej pozycji.
Odetchnęłam
z ulgą. Niemal zrobiłam coś, czego mogłabym żałować do końca życia. Wrzuciłam
pierwszy bieg i ruszyłam, choć część mnie wciąż pragnęła zostać. Martwiłam się
o nią. Była jedną z najważniejszych osób i choć tak wiele jej zawdzięczam teraz
muszę zostawić ją samą. To nieprzyjemnie złe przeczucie mnie nie opuszczało.
- Jedź, jedź kobieto, bo jeszcze się rozmyślisz. -
Sai dodał swoje pięć groszy. Prychnęłam i przekręciłam oczami. Ten człowiek nie
wiedział, kiedy przestać.
SAKURA
Leżałam na brzegu, piasek przylgnął do mojego ciała
i przesiąkniętych wodą ubrań. Czułam się zmęczona, nie za bardzo wiem, jak tu
trafiłam. Jeszcze chwilę temu byłam pewna, że tonę i nikt już nas nie uratuje,
a mimo tego ocknęłam się na suchym lądzie. Odwróciłam się na plecy, moje nogi
wciąż tkwiły w rzece. Wzdrygnęłam się i z trudem wycofałam. Czołganie zadawało
mi ból, musiałam chyba uszkodzić kręgosłup, gdyż ruszanie nogami paraliżowało
moje ciało od pasa w górę. Ten ból był tak potężny, że odbierał mi czasami dech
w piersiach. Czasami zastygałam na kilkanaście sekund z nadzieją, że kolejny
ruch przyniesie znacznie mniej cierpienia, ale nic takiego nie miało miejsca. W
końcu po długiej męczarni wyciągnęłam stopy z wody i rozłożyłam się wygodniej
na piasku. Nie mogłam pozbierać myśli, choć bardzo starałam sobie przypomnieć,
co się stało. Całą okolicę pochłonęła mgła, najprawdopodobniej uderzyłam się w
głowę i teraz ucierpiał na tym mój wzrok. Zasłoniłam, więc otwartymi dłońmi
twarz i kilka razy ciężko wypuściłam z siebie powietrze. Przetarłam oczy,
otworzyłam je, ale wciąż wszystko było spowite mgłą. Powtórzyłam czynność kilka
razy, różnica niewielka, ledwo dostrzegalna.
- Boże, ale to boli. - Przestraszyło mnie brzmienie
własnego głosu. Tak, jakbym nie znała samej siebie.
Uniosłam
delikatnie głowę. Zobaczyłam czerwoną, powiększającą się plamę od krwi po
prawej stronie na brzuchu. Przycisnęłam do niej rękę, wciąż krwawiła. Pomiędzy
palcami wyleciała rozcieńczona krew. Teraz nie dziwiło mnie, że wyczołganie się
z wody zadało mi taki trud. Na szczęście, cokolwiek mnie zraniło ominęło
wątrobę, co dawało mi większe szanse na przeżycie.
Oprócz
bólu kręgosłupa i dziury w brzuchu, naliczyłam kilka niegroźnych otarć na
rękach i nogach, jedną poważniejszą ranę na czole, najprawdopodobniej, wpadając
do wody uderzyłam o dno, lub jakiś kamień i rozcięłam skroń, oraz również niegroźną
zdartą skórę na prawym piszczelu, której się pozbyłam podczas przelatywania
przez barierkę.
- Itachi – powtarzając w nieskończoność jego imię
rozglądałam się wokoło. - Itachi!!! - krzyknęłam na cały głos, przyłożyłam prawy
policzek do piasku i zaczęłam płakać.
Boże,
nie pozwól, aby historia sprzed dwóch lat się powtórzyła.
_____
No cóż... Chyba nikt nie sądził, że pozwolę im umrzeć? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz