środa, 3 grudnia 2014

2#11 Happy ending?



SASUKE

     Z rąk schodziła mi skóra, w pewnym miejscach powstały wielkie pęcherze, które niekiedy pęknięte wypluwały niewielką ilość krwi. W końcu poczułem zdzierane paznokcie, ale adrenalina nadal kazała mi kopać. Nie wiedziałem ile czasu już tutaj jestem, po prostu przekopywałem gruzy pogrążony we wściekłości. Mógłbym podążyć za Itachim, poszukać zemsty, jednak w tej chwili liczyli się wyłącznie oni. Miałem złudne nadzieje, że się do nich dokopie i będą cali i zdrowi.


     - Jak myślisz, kiedy przestanie kopać? – Znajomy głos przerwał moje prace przy przenoszeniu gruzu. Uklęknąłem i choć wiedziałem, że powinienem w tej chwili się zezłościć po prostu odetchnąłem z ulgą.
     - Powiemy mu?
     - Powiemy? – rozmawiali między sobą z dość głupkowatym akcentem. Ojciec naśladował ruska, a Tsutomu starał się podłapać brytyjski klimat.
     - Naprawdę powiemy?
     - Nie – odrzekli zgodnie.
     - Niech się męczy dalej. – Tsutomu odpalił papierosa, słyszałem jak odpala go starą, krzemową zapalniczką.
     - Jesteście okropni – na dźwięk tego kobiecego, kojącego głosu zwróciłem się w ich stronę.

Matka uklęknęła przy mnie i złapała moje ręce w swoje dłonie. Zaczęła je oglądać z niepokojem na twarzy. Uwielbiałem, gdy zapominała o bożym świecie i zajmowała się tylko mną. Mimo wszystko przyznałem, że mocno mnie rozpieściła.

     - Musimy opatrzeć rany – wymusiła uśmiech.
     - Nie trzeba. Szybko się goją.

Skąd we mnie taki spokój? Jeszcze przed chwilą miałem ochotę powybijać cały świat, a teraz, gdy ich spotkałem i zobaczyłem, że nic im nie jest odczułem swego rodzaju ulgę. Nawet pościg za bratem stał się nagle małostkowy. Co się ze mną stało?

     - Możecie mi powiedzieć, jakim cudem jesteście tutaj wszyscy? Nie powinnaś być w kwaterze głównej w Shoji?
     - Nie żyję. – Matka się roześmiała, co mnie zaskoczyło. Odsunęła się ode mnie i podeszła do ojca. Pierwszy raz byłem świadkiem publicznie okazywanych uczuć. Nawet, jeśli to było zwykłe chwycenie za rękę.
     - Teoretycznie wszyscy nie żyjemy. – Tsutomu wypuścił niebieskawy dym, który został błyskawicznie rozwiany przez wiatr. – Jesteśmy chodzącymi trupami.
     - Zombie. – Na te słowa ojca, oboje znowu zgodnie zarechotali.
     - Czy ktoś mi to wyjaśni? – podniosłem się z ziemi, wytarłem krew w koszulkę. – Jak dla mnie wszyscy wyglądacie na żywych. Poza tym – zwróciłem się do Tsutomu. – Widziałem, jak cię zabija. Jak miażdży ci serce, więc jakim cudem?
     - Czary mary.
     - Czary mary. – Fugaku szturchnął Tsutomu w ramię. Widziałem w nich rozbawione dzieciaki.
     - Braliście coś? Bo, jak dla mnie tylko ja zachowuję się jak na dorosłego i dojrzałego człowieka przystało. Czy zemdlałem w trakcie przekopywania tego gruzu? – zadał sobie to pytanie. - Może to tylko sen? Na wciągałem się czegoś przez przypadek?
     - Dzieciaku to happy ending.
     - Happy ending. – Ojciec powtórzył w ruskim akcencie i przybił piątkę z Tsutomu. Oboje nadal byli uradowali.
     - Zaczynacie działać mi na nerwy.
     - Nie tylko tobie. – Matka przekręciła oczami, a następnie puściła mi oczko. – Od kiedy cały plan się powiódł zachowują się jak dzieci.
     - No przestań. – Tata pociągnął rękę matki, aby mieć ją bliżej siebie. – Cieszymy się ze zwycięstwa, pierwszego do bardzo dawna.
     - Czy ktoś może mi wyjaśnić, co wy wyprawiacie?! – podniosłem głos. Ignorowali mnie przez cały czas i skupiali się wyłącznie na zwycięstwie, którego ja nie widziałem.

Moje pytanie odniosło skutek. Opowiedzieli mi, o tym, jak zmylili Itachiego i wykorzystali tajne techniki Ninjutsu, aby przechytrzyć Akatsuki. W trakcie użyli również przenoszenia do innej rzeczywistości, dzięki czemu ręka Itachiego, tak naprawdę znajdowała się w zupełnie innym miejscu i ściskała serce martwego już człowieka. Całe to zamieszanie udało się, dzięki ingerencji niejakiego Gaary, który pomógł im wprawiać w ruch martwy organ. Itachi dał się ograć, jak małe dziecko. Później, gdy Tsutomu udawał martwego ojciec odwrócił ich uwagę, aby zbyt długo mu się nie przyglądali. Mogli dostrzec unoszenie się klatki piersiowej, bo trucizna, jaką uzyskali dzięki Hinacie działała wyłącznie przez kilkanaście sekund. A zatrzymanie akcji serca było niezbędne, aby w to uwierzyli. Ojciec był niezmiernie dumny ze swojej gry aktorskiej, co ponownie lekko mnie poirytowało. Nigdy nie znałem ich z tej strony, nawet nie wiedziałem, że ojciec może się śmiać. Cała ta akcja, jak dla mnie była mocno naciągana i zawiła, ale postanowiłem im uwierzyć na słowo, a następnie wyrzucić to z pamięci.

Kolejnym krokiem była Sakura. Matka wiedziała od dawna o planie Kakashiego, zresztą z tego, co wywnioskowałem współpracowali ze sobą i wszystko zostało zaplanowane dawno temu. Dzięki mocy jasnowidzenia przewidziała dosłownie każdy ruch dziewczyny, przez co oszacowała swoje szanse na przeżycie. To pomogło jej ustalić wcześniejszy plan z Shikamaru. Z tego, co znowu udało mi się ustalić z długich opowieści zadziałały efekty specjalne. Kakashi wręczył Sakurze pozoracyjny sztylet z chowającym się ostrzem. Ona o tym nie wiedziała, wierzyła, że morduje moją matkę. Później sztuczka ze sztuczną krwią i akcja zakończona sukcesem.

     - Zaraz! Zaraz! – przerwałem mamie. – Skąd wiedziałaś, że uderzy akurat w te miejsca? Przecież to absurd!
     - Zaryzykowałam.
     - Zaryzykowałaś?! Co to za ściema!
     - Moje wizje spełniały się w dziewięćdziesięciu procentach. Wszystko zazwyczaj przebiegało identycznie. W tej wizji widziałam jej ruchy, więc zaufałam swojej intuicji. W razie problemów rurki ze sztuczną krwią zostały rozmieszczone po całym ciele.
     - Jesteście popieprzeni.
- Słownictwo mój drogi. - Fugaku pogroził mi palcem. Nie robił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, bo na jego twarzy wciąż tkwiło rozbawienie.
- Czy wy wiecie, jak oni mogą się czuć? Myślą, że nie żyjecie!
- To było niezbędne, aby ich od nas odseparować. Muszą zacząć myśleć samodzielnie. - Tsutomu wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, po czym następnego wysunął i pomachał ojcu przed nosem. Tata z wielkim uśmiechem skorzystał z okazji. Oboje należeli do nałogowych palaczy.
- Myśleć samodzielnie?

Obserwowałem ich zachowanie i nie zauważyłem żadnych oznak wyrzutów sumienia. Szczęśliwi korzystali z wolności, którą wykupili kosztem swoich dzieci. Pozwolili im żyć z przekonaniem, że ich zamordowali. Nawet matka w gruncie rzeczy wyglądała na zadowoloną z własnych wyczynów.

Czekałem, aż raczą odpowiedzieć na moje pytanie, być może podzielić się ze mną większą ilością faktów i tajemnic, jakie skrywali. Czułem, że to nie wszystko, a ich zasługi sięgają znacznie dalej. Nie potrafiłem również zrozumieć, dlaczego ich porzucili, gdy Shoji pochłonęła ciemność, a Akatsuki wychodzi na prowadzenie. Wygrywa z nami tę wojnę.

- Nie martw się. - Mama rzuciła swobodnie, jakby widziała moje zdenerwowanie i próbowała mnie tymi słowami uspokoić. Nadaremno. - Wszystko, jak zawsze się ułoży.

Być może miała rację i wszystko w końcu się ułoży, jednak nie miałem zamiaru się przyłączać do ich chorego planu. Co prawda nie myślałem racjonalnie, właśnie sprzedali mi wielkie sekrety dotyczące ich śmierci, nie wiedziałem, co uczynić z tą wiedzą. Czy na pewno chciałem, o tym zapomnieć? W pierwszym odruchu naszła mnie chęć na rozmowę z Itachim, ale błyskawicznie się tego pozbyłem.

- Liczymy na twoją dyskrecję.

Przestałem skupiać się na nich i przeniosłem uwagę na swoje poranione ręce. Zdrętwiałe, strasznie szczypały. Przenosiłem kamienie z dobrą godzinę, będąc pewnym ich śmierci. Okazało się, że żyją, są w bardzo dobrym stanie fizycznym i psychicznym. Nie mogłem tego samego powiedzieć o sobie. Zdruzgotany informacjami, które mnie zdecydowanie przerosły, położyłem się plecami na gruzy pozostawione po zawalonym budynku. Leżałem, wpatrując się w ciemne, gwieździste niebo, od czasu do czasu przysłaniane poszarpanymi szarawymi chmurami. Spoglądałem na pełnie księżyca, skupiałem się na każdym widocznym kraterze, bo choć odległość Ziemi od Księżyca nie uległa zmianie, miałem wrażenie, że jest znacznie większy, niż zazwyczaj. Sam jego widok poprawiał mi humor, przypominał o wolności, o czasach, gdy wszystko było łatwiejsze, a cały ten kosmiczny bałagan się nie rozpoczął.

- Co teraz będzie? - zdecydowałem przerwać tę niesforną, wyjątkowo długą ciszę. W sumie byłem zaskoczony, że ta dwójka potrafi wytrzymać tyle w milczeniu.
- Myślałem, że nigdy nie zapytasz – rozpoznałem głos ojca. - Zrobiliśmy to, aby zająć się tobą.
- Słucham? - ściągnąłem brwi. Tym razem moją uwagę przykuła chmura, która kształtem przypominała mi wilka. Niezależnego, wolnego, nieposkromionego wilka.

Przypomniały mi to czasy młodości, gdy zawsze podczas pełni księżyca wymykałem się z bratem na zewnątrz, do ogrodu. Kładliśmy się na ławki blisko fontanny i obserwowaliśmy chmury. Żyliśmy beztrosko, prześcigaliśmy się własną fantazją, bo w trakcie pełni księżyca niebo zawsze było najpiękniejsze, najbardziej tajemnicze. Posiadało w sobie przyciągającą moc, z której korzystaliśmy. Obserwowaliśmy je godzinami, nie zwracając nawet uwagi na niską temperaturę i na obowiązki, z jakimi mieliśmy się zmierzyć kolejnego dnia. Liczył się ten moment, ta chwila, gdzie mogliśmy po prostu wspólnie spędzać czas na obserwowaniu nieba. Każdy kształt chmury zawsze był unikalny i nigdy nie widzieliśmy jej w ten sam sposób. Mimo pokrewieństwa krwi zupełnie inaczej patrzeliśmy na świat.

- Znajdujemy się w opuszczonej części miasta, do której nikt nie przychodzi. To idealne miejsce, aby wznowić trening. Aby wyciągnąć z ciebie maksimum mocy bez przykuwania uwagi ciekawskich ludzi.
- Sam widzisz, że jesteśmy tutaj pół nocy od zawalenia budynku i nikt nie przyjechał, aby sprawdzić, co się stało.

Ponownie musiałem się z nimi zgodzić. Faktycznie przeoczyłem początkowo ten fakt. W trakcie przekopywania i przenoszenia gruzu byłem tak pochłonięty własnymi emocjami, że nie zwróciłem uwagi na otoczenie. Brak przyjazdu policji, straży pożarnej i ambulansu mnie zniesmaczył. Jak można zapomnieć o ludzkim życiu, szczególnie takim, które naprawdę potrzebuje pomocy? No tak, olśniło mnie, przecież Shoji umiera.

HINATA

Przyjaźń od zawsze była dla mnie najważniejsza, dopełniała moje puste życie. W koło mnie, rodzina dalsza i bliższa, wiecznie skupiała się na władzy. Próbowali gonić doskonałość, czego ja nie mogłam nigdy powiedzieć o sobie. Nie byłam doskonała, według nich nigdy taka nie będę. Nieśmiała, często skrywająca się pod kopułą niesfornych marzeń, dziewczynka była ujmą dla rodziny. Nie akceptowali mnie, choć wielokrotnie próbowali ukryć to obrzydzenie, jakie czuli na mój widok. Czasami skrywali je pod sztucznymi uśmiechami, ale ja wiedziałam, że są fałszywe. Nigdy jeszcze nie widziałam prawdziwego uśmiechu na twarzy mojej matki, nie słyszałam dźwięku jej śmiechu. Wszystko wokół było poważne, owiane surowością i profesjonalizmem. To smutne, ale przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że właśnie tak musi być. Nie widziałam dla siebie innej drogi.

Później poznałam Sakurę, całkowite przeciwieństwo mnie, choć w domu również nie miała najlepiej. Ojciec odszedł, pozostawił ją ze zwariowaną matką próbującą zrobić z niej swoją lepszą kopię. Podziwiałam jej odwagę, poczucie humoru i szczerość. Od zawsze emanowała od niej pozytywna energia, którą w końcu podzieliła się ze mną. Akceptowała moje negatywne strony, zresztą za każdym razem, gdy próbowałam jej podziękować za miłe słowa, odpowiadała: „Nigdy nie dziękuj za prawdę” - co zawsze kwitowała wyjątkowo szerokim uśmiechem. W pewnym sensie zaraziła mnie pozytywnym myśleniem, bo jej marzenia, chociaż na pierwszy rzut oka zbyt wielkie i niedoścignione, wpływały na mój umysł. Sprawiały, że ja również chciałam marzyć, śnić i cieszyć się każdym dniem. Od tamtej pory zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami, byłyśmy sobie bliższe, niż siostry.

Dzięki niej poznałam Saia. Pierwszy raz wyobraziłam sobie siebie u boku kogoś innego. Nie było łatwo pokonać moją nieśmiałość, wielokrotnie uciekałam, przekładałam spotkania, ale w końcu się udało. Sai cierpliwie czekał na mnie, każdego dnia powtarzał, że czas dla niego nie gra roli, bo poczeka. Nie pozwoliłam mu długo czekać. Ze wsparciem Sakury przełamałam swoje bariery.

Nagle moje wady zamieniły się w atuty. Świat przybrał innych kolorów, stałam się żywsza, odważniejsza, pewniejsza siebie. Zdałam sobie sprawę, że nie można zmusić kogoś do miłości, więc tym samym przestałam próbować zaimponować rodzicom. Zajęłam się budowaniem swojego szczęścia, oczywiście nie uciekłam z domu, nie buntowałam się. Po prostu nie rzucałam się w oczy, nie rozmawiałam z nikim z rodziny i nie próbowałam nawet spędzać z nimi czasu. Wiedziałam, że pewnego dnia się wyprowadzę, być może zamieszkam z Saiem i zbuduję własną rodzinę, gdzie moje dzieci nie będą musiały się bać niedoskonałości. Zaakceptuję wszystko, co zrzuci na mnie los.

Rozkwitłam dzięki Sakurze.
Dziś staram się spłacić swój dług.

- Jak myślisz poradzi sobie? - zerknęłam na Saia, który znowu przysypiał na tylnym siedzeniu. Czasami jego brak empatii działał mi na nerwy.
- Kakashi kazał nam czekać i mu zaufać.
- Kakashi kazał, Kakashi kazał – odparłam poirytowanym tonem. Miałam złe przeczucia, nie potrafiłam ich zwalczyć. Bałam się, że ponownie ją stracę.
- Jedźmy do hotelu, prześpijmy się. Sakura tak szybko nie wróci.
- Skąd w tobie taka obojętność? - odwróciłam się, aby na niego popatrzeć, on jednak dalej, niewzruszony i nieprzejęty leżał z ręką na twarzy.
- Hinata – parsknął, od razu wyczułam, że nie podobają mu się moje oskarżenia. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie wszystko musi być czarno-białe?

Być może Sai nie był winien swoim przyzwyczajeniom i swej naturze, ale mógł, chociaż postarać się mnie uspokoić, a nie buchać we mnie obojętnością. Miałam nadzieję usłyszeć zupełnie inne – nie wiedziałam dokładnie jakie – pozytywne słowa. Mógłby okazać współczucie, dodać mi otuchy. Jednak, choć mocno go kochałam i wiedziałam, że on również darzy mnie szczerym uczuciem, nie doczekałam się niczego ciekawego.

- Idę zobaczyć jak sobie radzą. Spróbuję ją znaleźć.
- Jezus Maria kobieto.

Zatrzymałam rękę na klamce. Przypomniałam sobie, że najlepiej wychodziło, gdy się nie wtrącaliśmy i Sakura sama odnajdywała swoje przeznaczenie. Nie powinnam ingerować w ten sposób w jej życie, nie w momencie, gdy o to nie prosi. Zasługuje na zaufanie, szczególnie z mojej strony.

- Dostałaś jakiegoś paraliżu, czy się rozmyśliłaś?

Sai przeszedł do pozycji siedzącej, opierał głowę o fotel pasażera i wpatrywał się we mnie swoimi pozbawionymi emocji oczami. Czasami miałam ochotę skręcić mu kark, ale wtedy przypominałam sobie, że go kocham.

- Oj, zamknij się – przekręciłam kluczyk w stacyjce. - Kładź się i śpij, bo tylko wtedy nie działasz mi na nerwy.
- Zrozumiałem – z niewielkim uśmiechem wrócił do starej pozycji.

Odetchnęłam z ulgą. Niemal zrobiłam coś, czego mogłabym żałować do końca życia. Wrzuciłam pierwszy bieg i ruszyłam, choć część mnie wciąż pragnęła zostać. Martwiłam się o nią. Była jedną z najważniejszych osób i choć tak wiele jej zawdzięczam teraz muszę zostawić ją samą. To nieprzyjemnie złe przeczucie mnie nie opuszczało.

- Jedź, jedź kobieto, bo jeszcze się rozmyślisz. - Sai dodał swoje pięć groszy. Prychnęłam i przekręciłam oczami. Ten człowiek nie wiedział, kiedy przestać.

SAKURA

Leżałam na brzegu, piasek przylgnął do mojego ciała i przesiąkniętych wodą ubrań. Czułam się zmęczona, nie za bardzo wiem, jak tu trafiłam. Jeszcze chwilę temu byłam pewna, że tonę i nikt już nas nie uratuje, a mimo tego ocknęłam się na suchym lądzie. Odwróciłam się na plecy, moje nogi wciąż tkwiły w rzece. Wzdrygnęłam się i z trudem wycofałam. Czołganie zadawało mi ból, musiałam chyba uszkodzić kręgosłup, gdyż ruszanie nogami paraliżowało moje ciało od pasa w górę. Ten ból był tak potężny, że odbierał mi czasami dech w piersiach. Czasami zastygałam na kilkanaście sekund z nadzieją, że kolejny ruch przyniesie znacznie mniej cierpienia, ale nic takiego nie miało miejsca. W końcu po długiej męczarni wyciągnęłam stopy z wody i rozłożyłam się wygodniej na piasku. Nie mogłam pozbierać myśli, choć bardzo starałam sobie przypomnieć, co się stało. Całą okolicę pochłonęła mgła, najprawdopodobniej uderzyłam się w głowę i teraz ucierpiał na tym mój wzrok. Zasłoniłam, więc otwartymi dłońmi twarz i kilka razy ciężko wypuściłam z siebie powietrze. Przetarłam oczy, otworzyłam je, ale wciąż wszystko było spowite mgłą. Powtórzyłam czynność kilka razy, różnica niewielka, ledwo dostrzegalna.

- Boże, ale to boli. - Przestraszyło mnie brzmienie własnego głosu. Tak, jakbym nie znała samej siebie.

Uniosłam delikatnie głowę. Zobaczyłam czerwoną, powiększającą się plamę od krwi po prawej stronie na brzuchu. Przycisnęłam do niej rękę, wciąż krwawiła. Pomiędzy palcami wyleciała rozcieńczona krew. Teraz nie dziwiło mnie, że wyczołganie się z wody zadało mi taki trud. Na szczęście, cokolwiek mnie zraniło ominęło wątrobę, co dawało mi większe szanse na przeżycie.

Oprócz bólu kręgosłupa i dziury w brzuchu, naliczyłam kilka niegroźnych otarć na rękach i nogach, jedną poważniejszą ranę na czole, najprawdopodobniej, wpadając do wody uderzyłam o dno, lub jakiś kamień i rozcięłam skroń, oraz również niegroźną zdartą skórę na prawym piszczelu, której się pozbyłam podczas przelatywania przez barierkę.

- Itachi – powtarzając w nieskończoność jego imię rozglądałam się wokoło. - Itachi!!! - krzyknęłam na cały głos, przyłożyłam prawy policzek do piasku i zaczęłam płakać.

Boże, nie pozwól, aby historia sprzed dwóch lat się powtórzyła.

_____

No cóż... Chyba nikt nie sądził, że pozwolę im umrzeć? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz