poniedziałek, 17 listopada 2014

2#9 Życiowy los



ITACHI

Otworzyłem oczy i z trudem uniosłem głowę. Poruszyłem ręką, ale ledwo drgnęła, wydając przy okazji brzęczenie metalowych łańcuchów. Przymykając lewe oko, zerknąłem na prawo i ujrzałem na nadgarstkach metalowe bransoletki, do których przymocowali łańcuch. Zdezorientowany, wciąż zagubiony w sytuacji próbowałem wstać, jednak błyskawicznie dopadł mnie duszący, rozrywający mą skórę na szyi ból. Założyli mi kolczatkę. Zamknęli mnie w małym obitym gąbką pomieszczeniu, jakbym był zwierzęciem pod obserwacją.


Blondyn siedział na krześle ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. Głowa zwisała luźno za oparcie, poruszając się delikatnie w rytmie chrapania. Deidara zdołał zasnąć podczas swojej warty. Nie rozumiałem tylko, co tutaj robię i dlaczego zastosowali na mnie takie środki ostrożności. Nie byłem ich wrogiem. Tak wtedy myślałem.

     - Deidara! – próbowałem stopą dosięgnąć jednej nogi od bujającego się krzesła. – Deidara obudź się! Obudź!

Im bardziej się wysilałem tym więcej bólu sobie zadawałem. Kolce z obroży na szyi weszły głębiej, lecąca niewielkimi strumieniami krew chowała się pod płaszczem. Przez moment opanowała mnie panika, chciałem krzyczeć, jak oszalały. Zwątpiłem w to jednak i postanowiłem do samego końca zgrywać twardziela. Nie musieli widzieć, co takiego dzieje się w moim wnętrzu.

     - Deidara!
     - Jeszcze jeden wybuch mamo – bełkotał przez sen.
     - Deidara!!! – krzyknąłem najgłośniej, jak potrafiłem. Mężczyzna zerwał się z krzesła i spłoszonym spojrzeniem sprawdził pomieszczenie.
     - Sorry – podrapał się po głowie, dodatkowo się zaśmiał. – Przysnęło mi się. – Wrócił na krzesło.
     - Dlaczego jestem przykuty? – poruszyłem rękoma, aby łańcuchy przemówiły.
     - Właśnie – wskazał palcem na ściany. – Przypatrz się uważnie, bo całe to pomieszczenie jest podpięte pod C4. Jeden fałszywy ruch i wylecisz w powietrze.
     - Zabiję cię, jak się stąd wydostanę.
     - I widzisz, tutaj świrku pojawia się problem – rozluźnił się, kładąc prawy łokieć na oparcie krzesła. – Nie wyjdziesz stąd dopóki nie stwierdzimy, że przestajesz świrować.
     - Świrować? O czym ty do diabła mówisz?! Naćpałeś się?
     - Nie dzisiaj, a szkoda – uciekł rozmarzonym wzrokiem w sufit. – Przydałoby mi się jakieś wzmocnienie na tę nudną chwilę. To takie prostackie i upokarzające robić za twoją niańkę.
     - Zabiję cię! – szarpnąłem mocniej łańcuchem, który zaszeleścił z hukiem, lecz dalej uparcie trzymał się w zawiasach.
     - A! A! Aaa! – nachylił się w moim kierunku. – Bez takich kombinacji, bo zginiemy oboje.

To była najbardziej krępująca i rozbrajająca scena, jaką przyszło mi przeżyć w ostatnim czasie. Klęczałem, przykuty w małym pokoiku pilnowany przez Deidarę. Czego oni się boją, że zastosowali, aż takie środki ostrożności?

SAKURA

Wysiadłam z samochodu, nie mogłam tego dłużej wytrzymać.

     - I widzisz co narobiłaś? – Trzasnęłam drzwiami, zagłuszając dalszą wypowiedź Saia.

Spodziewałam się przeciwności, w końcu narastające problemy nadpisują wszystkie szczęśliwe chwile, wręcz wyrzucają życiowy los szczęścia do śmietnika, ale tego nie przewidziałam. Przez cały ten czas myślałam o sobie, ponownie pragnęłam pomocy od kogoś innego, bez dopuszczenia do siebie jednych z kluczowych pytań. Wiedziałam, że nie będę gotowa, aby poznać odpowiedzi.

     - Poczekaj – wybiegła za mną. – Musisz coś zrozumieć!
     - Daj mi do jasnej cholery spokój! – odepchnęłam ją, gdy próbowała mnie objąć. – Zwariowałaś?! Myślisz, że teraz pojadę do Tokio?!
     - Nie rozumiesz! Dlaczego ty nigdy nie dasz sobie nic wytłumaczyć?!
     - Dobra! – gestykulowałam dynamicznie rękoma. – Proszę bardzo! Słucham! Powiedz mi coś jeszcze, czego jeszcze nie wiem!
     - Kakashi musiał cię powstrzymać przed spotkaniem z Itachim!!! – Nie przewidziałam, że z tak spokojnej osóbki może wyjść prawdziwa lwica.
     - A to niby, dlaczego?
     - Zginęłabyś. Itachi zabiłby cię bez najmniejszego zawahania.
     - Nie zrobiłby tego! Być może tego nie rozumiesz, ale mnie i Itachiego łączy coś wyjątkowego, a nie to, co ciebie z Saiem! Abstrakcja! Chociaż możecie być razem, wiecznie od siebie uciekacie, bo zamiast coś robić siedzisz na dupie i wiecznie czekasz! Wściekasz się na mnie, bo ja nie?! Nie jestem tchórzem tak jak ty i wiem, że Itachi nigdy by mnie nie skrzywdził! To co mówisz to bzdura, bo zazdrościsz mi tego uczucia, gdyż Sai tak naprawdę ma cię gdzieś… - plask przerwał moją wypowiedź. Hinata nie szczędziła na sile.
     - Zamknij się i choć raz w życiu przestań myśleć o sobie! Chcesz iść do Itachiego? To idź! Mam cię dość! Ciebie i twojej głupoty! Jesteś zapalnikiem, ale oczywiście tego nie rozumiesz! Nagle zapomniałaś, że zabiłaś jego matkę? Jak niby chcesz mu spojrzeć w oczy, co? Z niewinnym uśmieszkiem na twarzy przyznasz się do morderstwa?!
     - Dobra, dziewczyny. – Nawet nie spostrzegłam, kiedy Sai wysiadł z auta. – Przesadzacie.
     - Nie wtrącaj się! – Słowa Hinaty zabolały i nic tego nie zmieni. Czasu nie cofnę, wściekłości już nie opanuję. – Jesteś żałosna. Jesteś najbardziej żałosną osobą, którą poznałam w swoim życiu – próbowałam uderzyć w czuły punkt. – Zawsze byłam z tobą z litości, bo nikt nie chciał rozmawiać z nieśmiałą Hinatą. Zlitowałam się i stworzyłam cię! Tak mi się odpłacasz za to, co dla ciebie zrobiłam?! Gdyby nie ja, gówno byś miała! Byłabyś bezwartościowym śmieciem!
     - Sakura! – Sai stanął przed Hinatą. Zasłonił ją, zabierając mi satysfakcję z obejrzenia łez. – Przesadziłaś! Wsiadaj do auta i się nie odzywaj! Wypełnię zadanie i zawiozę cię do Tokio, ale potem radzisz sobie sama!

Sama. Słowo zapadło mi w pamięć. Chyba najlepiej będzie, gdy sama będę odpowiadała za swoje czyny i podejmowała decyzje. Nie potrzebuję niańki. Bez jakiegokolwiek wytłumaczenia pokazałam Saiowi środkowy palec, po czym odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę lasu.

     - Sakura! – Ten krzyk mnie nie powstrzyma. Nic mnie nie powstrzyma.

ITACHI

Deidara efektywnie podwyższał moje ciśnienie. Nie wiedziałem ile minęło czasu, być może godzina, gdy ja miałem omylne wrażenie upływu wieczności. Zdołał zaśpiewać mi kilka piosenek i opowiedzieć kiepskie żarty. Zachowywał się, jakby rozmawiał z przyjacielem, dlatego doprowadzał mnie do szału. Byłem zniewolony, a on urządzał sobie luźne pogawędki.

Drzwi otworzyły się na oścież. W progu stanęła TenTen z niepewną miną. Ucieszył mnie jej widok, nawet jeśli wyglądała na przestraszoną. Dlaczego oni się tak mnie boją?

     - O! TenTen – rozpromieniała na samo brzmienie głosu Deidary. – Siadaj – zwolnił miejsce. – Wydaję mi się, że dosyć mocno go zmiękczyłem.

Pokiwała głową, podchodząc ostrożnie do krzesła. Cały czas mnie obserwowała.

Za nią do pomieszczenia wszedł mężczyzna w kapturze. Zamknął za sobą drzwi i przystanął przy niej. Wciąż nie zdradzał swojej tożsamości, trzymał nisko opuszczoną głowę, abym nie miał szans mu się przyjrzeć.

     - Nkosi. – TenTen wyciągnęła przed siebie ręce, splotła ze sobą palce, pozostawiając jedynie wskazujące skierowane w sufit. Przypominało to trochę modlitwę zdeterminowanego człowieka. - Nkosi, ake nami angene umphefumulo wakhe. Ngivumele ahlanze umphefumulo wakhe. Ngivumele, futhi ngiyakuba beqotho kuwe ukuphila.*

Zrobiłem kwaśną minę, a następnie histerycznie się roześmiałem. Nawet nie potrafię wyjaśnić, co mnie tak bardzo mocno rozbawiło. Ten śmiech wydobywał się z mojego wnętrza, z miejsca, o którym wcześniej nie miałem pojęcia.

-   Cholera – opuściła ręce na kolana. – Jest za silny.
Cały czas się przede mną broni.
-   Rozumiem.

Mężczyzna, krocząc do mnie złapał za kant kaptura. Zdjął go powolnym ruchem, nie podnosząc przy tym głowy. Nie musiał pokazywać twarzy. Wystarczyło, że ujrzałem rozczochrane kasztanowe włosy. Zaniemówiłem. W pewnej chwili wydawało mi się, że zemdleję.

-   Zdziwiony? – popatrzył na mnie i wtedy kompletnie mnie
sparaliżowało. Wewnątrz jego bordowych tęczówek pływały srebrne krople. Przypominało to ołów z dna termometru. – Nie przywitasz się?
-   Ty nie żyjesz.
-   Chcesz mnie uszczypnąć i sprawdzić, czy jestem
prawdziwy?
-   Więc to tylko koszmar, a to wszystko nie dzieje się
naprawdę. To nie może być prawda – zgłupiałem. – Przecież ty nie żyjesz. Mój brat cię zabił.
     - Niezupełnie. Byłem bliski śmierci, a to wielka różnica. Wiesz nas, wojowników Akatsuki, nie łatwo zabić. Twarde z nas skurwiele i mamy kilka wcieleń.
     - Kilka wcieleń?
     - Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że się odrodziłem. Jestem teraz zupełnie innym... – westchnął, przykładając palec do warg. – Inną istotą – poprawił się. – Jestem odzwierciedleniem prawdziwego piękna, dowodem na to, że sztuka może przetrwać wiecznie.
     - Ej, nie pozwalaj sobie, dobra?! Dokładnie wiesz, że nie masz nic wspólnego ze sztuką! – Deidara się oburzył.
     - Nie zwracaj na niego uwagi. Nie wie, co jest piękne. Nie zna się – machnął ręką. – Tak więc możemy przejść do sedna sprawy?
     - Sam się nie znasz idioto!
     - Dlaczego mnie tutaj trzymacie? Dlaczego mnie więzicie?
     - Wiesz – podwijał rękawy płaszcza. – Do Akatsuki nie wstępuje się od tak sobie i na pewno nie dostaje się bilecików zaufania.

Bilecików zaufania? Zanim zdołałem wypowiedzieć pytanie na głos, on zaczął okładać moje ciało pięściami. Ciosy trafiały w żebra.

SAKURA

Trafiłam na pole. Zwolniłam tempo, gdyż nie wyczuwałam żadnej energii. Nie pobiegli za mną, pozwolili mi odejść. Obejrzałam się za siebie, nie zauważyłam nic podejrzanego, żadnego ruchu. Byłam tutaj całkiem sama. Wróciłam wzrokiem przed siebie i wtedy diametralnie zahamowałam. Przewróciłam się na plecy, a moje stopy wychyliły się za krawędź dzielącą mnie od przepaści. Przepaści, która pojawiła się znikąd. Byłam tak zaaferowana całym zajściem, że nie wyczułam zimna pojawiającego się wraz z jego przyjściem? Czy to możliwe, abym była, aż tak mocno zaślepiona?

Podniosłam się bardzo powoli i wtedy wyczułam lodowatą dłoń zaciskającą moje gardło. Napastnik był wyjątkowo silny, gdyż bez trudu uniósł mnie nad podłoże. Odbierał mi sporą część powietrza, zwężając moje gardło uściskiem.

     - Możesz powiedzieć mi, co ty robisz?! – rozpoznałam głos. To napewno Kakashi. – Dlaczego nie jedziesz do Tokio?
     - Zostaw mnie – sięgałam po sztylet, który schowałam wcześniej za pasek. Przede wszystkim musiałam dbać o swoje bezpieczeństwo. – Nie będę się przed tobą tłumaczyć.

Ostrzem przeleciałam po jego nadgarstku. Myślę, że cięcie było na tyle głębokie, aby poszarpać żyły. Odruchowo mnie puścił. Cofnęłam się na bezpieczną odległość.

     - Dlaczego ciągle to robisz? – przyłożył dłoń do rany i wytworzył zieloną czakrę. Błyskawicznie zatamował krew. – Czy zbyt mało ci dałem, abyś mnie słuchała?
     - Dałeś? – roześmiałam się. – Nienawidzę cię, bo przez ciebie przechodzę przez to wszystko. Gdyby nie ty, dawno byłabym szczęśliwa.
     - Chyba martwa – westchnął znudzony. - Najpierw Tokio, później Itachi.
     - Nie – zacisnęłam rękę na rękojeści. Zauważył to.
     - Naprawdę chcesz ponownie mnie zaatakować? – pokręcił głową. – Naprawdę powtarzamy historię?
     - Pozwól mi iść do Itachiego.
     - Męczysz mnie. – Miał poważniejszy, poddenerwowany ton, choć z jego na wpół zasłoniętej twarzy nie mogłam wyczytać wyraźnej irytacji.
     - Jeśli to prawda, co powiedziała mi Hinata, to jestem jedyną osobą, która może go powstrzymać! Przepuść mnie!
     - W porządku – zaskoczyła mnie jego wypowiedź. – Najpierw ci coś pokaże, a wtedy sama zdecydujesz czy nadal chcesz iść do Itachiego, czy wolisz najpierw zająć się zadaniem w Tokio.

Chyba nie pozostawił mi wyboru. Niechętnie się zgodziłam.

- Pamiętaj tylko, że sama mnie do tego zmusiłaś. Nie chciałem tego robić.

Już żałowałam swojego wyboru. Czułam, że pokaże mi coś, co na zawsze odmieni mój punkt widzenia i wbije kolejne gwoździe do mojej trumny. Życie czasami zbyt mocno daje w kość. Gdzie ten los szczęścia? Czy wciąż nie zasłużyłam, aby go wylosować? Czasem zapominam, że aby wygrać trzeba grać.

ITACHI

Plunąłem krwią, która zebrała się w mych ustach. Z pluskiem rozbiła się na białej podłodze.

     - Dlaczego to robicie? – Gęsta ślina połączona z krwią zawisnęła na mojej dolnej wardze.
     - Mam dług do spłacenia. – Ostatni raz splądrował mój tors. – Poza tym nie odpowiada mi motyw przewodni naszych misji. TenTen – zwrócił się do niej, spoglądając na nią przez ramię – chyba dość go osłabiłem. Spróbuj jeszcze raz.
_______________

*Panie, Panie pozwól mi wejść w jego duszę. Pozwól mi oczyścić jego duszę. Pozwól mi, a będę ci wierna do końca życia. (amatorskie tłumaczenie – zabawa, urozmaicenie - język zulu;p)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz