ITACHI
Otworzyłem oczy i z trudem
uniosłem głowę. Poruszyłem ręką, ale ledwo drgnęła, wydając przy okazji brzęczenie
metalowych łańcuchów. Przymykając lewe oko, zerknąłem na prawo i ujrzałem na
nadgarstkach metalowe bransoletki, do których przymocowali łańcuch. Zdezorientowany, wciąż zagubiony w sytuacji próbowałem wstać, jednak
błyskawicznie dopadł mnie duszący, rozrywający mą skórę na szyi ból. Założyli
mi kolczatkę. Zamknęli mnie w małym obitym gąbką pomieszczeniu, jakbym był
zwierzęciem pod obserwacją.
Blondyn siedział na krześle ze skrzyżowanymi rękoma
na klatce piersiowej. Głowa zwisała luźno za oparcie, poruszając się delikatnie
w rytmie chrapania. Deidara zdołał zasnąć podczas swojej warty. Nie rozumiałem
tylko, co tutaj robię i dlaczego zastosowali na mnie takie środki ostrożności.
Nie byłem ich wrogiem. Tak wtedy myślałem.
- Deidara!
– próbowałem stopą dosięgnąć jednej nogi od bujającego się krzesła. – Deidara
obudź się! Obudź!
Im bardziej się wysilałem tym więcej bólu sobie
zadawałem. Kolce z obroży na szyi weszły głębiej, lecąca niewielkimi
strumieniami krew chowała się pod płaszczem. Przez moment opanowała mnie
panika, chciałem krzyczeć, jak oszalały. Zwątpiłem w to jednak i postanowiłem
do samego końca zgrywać twardziela. Nie musieli widzieć, co takiego dzieje się
w moim wnętrzu.
- Deidara!
- Jeszcze
jeden wybuch mamo – bełkotał przez sen.
-
Deidara!!! – krzyknąłem najgłośniej, jak potrafiłem. Mężczyzna zerwał się z
krzesła i spłoszonym spojrzeniem sprawdził pomieszczenie.
- Sorry –
podrapał się po głowie, dodatkowo się zaśmiał. – Przysnęło mi się. – Wrócił na
krzesło.
- Dlaczego
jestem przykuty? – poruszyłem rękoma, aby łańcuchy przemówiły.
- Właśnie
– wskazał palcem na ściany. – Przypatrz się uważnie, bo całe to pomieszczenie
jest podpięte pod C4. Jeden fałszywy ruch i wylecisz w powietrze.
- Zabiję
cię, jak się stąd wydostanę.
- I
widzisz, tutaj świrku pojawia się problem – rozluźnił się, kładąc prawy łokieć
na oparcie krzesła. – Nie wyjdziesz stąd dopóki nie stwierdzimy, że przestajesz
świrować.
-
Świrować? O czym ty do diabła mówisz?! Naćpałeś się?
- Nie
dzisiaj, a szkoda – uciekł rozmarzonym wzrokiem w sufit. – Przydałoby mi się
jakieś wzmocnienie na tę nudną chwilę. To takie prostackie i upokarzające robić
za twoją niańkę.
- Zabiję
cię! – szarpnąłem mocniej łańcuchem, który zaszeleścił z hukiem, lecz dalej
uparcie trzymał się w zawiasach.
- A! A!
Aaa! – nachylił się w moim kierunku. – Bez takich kombinacji, bo zginiemy
oboje.
To była najbardziej krępująca i rozbrajająca scena,
jaką przyszło mi przeżyć w ostatnim czasie. Klęczałem, przykuty w małym pokoiku
pilnowany przez Deidarę. Czego oni się boją, że zastosowali, aż takie środki ostrożności?
SAKURA
Wysiadłam z samochodu, nie mogłam tego dłużej
wytrzymać.
- I
widzisz co narobiłaś? – Trzasnęłam drzwiami, zagłuszając dalszą wypowiedź Saia.
Spodziewałam się przeciwności, w końcu narastające
problemy nadpisują wszystkie szczęśliwe chwile, wręcz wyrzucają życiowy los
szczęścia do śmietnika, ale tego nie przewidziałam. Przez cały ten czas
myślałam o sobie, ponownie pragnęłam pomocy od kogoś innego, bez dopuszczenia
do siebie jednych z kluczowych pytań. Wiedziałam, że nie będę gotowa, aby
poznać odpowiedzi.
- Poczekaj
– wybiegła za mną. – Musisz coś zrozumieć!
- Daj mi
do jasnej cholery spokój! – odepchnęłam ją, gdy próbowała mnie objąć. –
Zwariowałaś?! Myślisz, że teraz pojadę do Tokio?!
- Nie
rozumiesz! Dlaczego ty nigdy nie dasz sobie nic wytłumaczyć?!
- Dobra! –
gestykulowałam dynamicznie rękoma. – Proszę bardzo! Słucham! Powiedz mi coś
jeszcze, czego jeszcze nie wiem!
- Kakashi
musiał cię powstrzymać przed spotkaniem z Itachim!!! – Nie przewidziałam, że z
tak spokojnej osóbki może wyjść prawdziwa lwica.
- A to
niby, dlaczego?
-
Zginęłabyś. Itachi zabiłby cię bez najmniejszego zawahania.
- Nie
zrobiłby tego! Być może tego nie rozumiesz, ale mnie i Itachiego łączy coś
wyjątkowego, a nie to, co ciebie z Saiem! Abstrakcja! Chociaż możecie być razem,
wiecznie od siebie uciekacie, bo zamiast coś robić siedzisz na dupie i wiecznie
czekasz! Wściekasz się na mnie, bo ja nie?! Nie jestem tchórzem tak jak ty i
wiem, że Itachi nigdy by mnie nie skrzywdził! To co mówisz to bzdura, bo
zazdrościsz mi tego uczucia, gdyż Sai tak naprawdę ma cię gdzieś… - plask
przerwał moją wypowiedź. Hinata nie szczędziła na sile.
- Zamknij
się i choć raz w życiu przestań myśleć o sobie! Chcesz iść do Itachiego? To
idź! Mam cię dość! Ciebie i twojej głupoty! Jesteś zapalnikiem, ale oczywiście
tego nie rozumiesz! Nagle zapomniałaś, że zabiłaś jego matkę? Jak niby chcesz
mu spojrzeć w oczy, co? Z niewinnym uśmieszkiem na twarzy przyznasz się do
morderstwa?!
- Dobra,
dziewczyny. – Nawet nie spostrzegłam, kiedy Sai wysiadł z auta. – Przesadzacie.
- Nie wtrącaj
się! – Słowa Hinaty zabolały i nic tego nie zmieni. Czasu nie cofnę,
wściekłości już nie opanuję. – Jesteś żałosna. Jesteś najbardziej żałosną
osobą, którą poznałam w swoim życiu – próbowałam uderzyć w czuły punkt. –
Zawsze byłam z tobą z litości, bo nikt nie chciał rozmawiać z nieśmiałą Hinatą.
Zlitowałam się i stworzyłam cię! Tak mi się odpłacasz za to, co dla ciebie
zrobiłam?! Gdyby nie ja, gówno byś miała! Byłabyś bezwartościowym śmieciem!
- Sakura!
– Sai stanął przed Hinatą. Zasłonił ją, zabierając mi satysfakcję z obejrzenia
łez. – Przesadziłaś! Wsiadaj do auta i się nie odzywaj! Wypełnię zadanie i
zawiozę cię do Tokio, ale potem radzisz sobie sama!
Sama. Słowo zapadło mi w pamięć. Chyba najlepiej
będzie, gdy sama będę odpowiadała za swoje czyny i podejmowała decyzje. Nie
potrzebuję niańki. Bez jakiegokolwiek wytłumaczenia pokazałam Saiowi środkowy
palec, po czym odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę lasu.
- Sakura!
– Ten krzyk mnie nie powstrzyma. Nic mnie nie powstrzyma.
ITACHI
Deidara efektywnie
podwyższał moje ciśnienie. Nie wiedziałem ile minęło czasu, być może godzina,
gdy ja miałem omylne wrażenie upływu wieczności. Zdołał zaśpiewać mi kilka
piosenek i opowiedzieć kiepskie żarty. Zachowywał się, jakby rozmawiał z
przyjacielem, dlatego doprowadzał mnie do szału. Byłem zniewolony, a on urządzał
sobie luźne pogawędki.
Drzwi otworzyły się na oścież. W progu stanęła
TenTen z niepewną miną. Ucieszył mnie jej widok, nawet jeśli wyglądała na
przestraszoną. Dlaczego oni się tak mnie boją?
- O!
TenTen – rozpromieniała na samo brzmienie głosu Deidary. – Siadaj – zwolnił
miejsce. – Wydaję mi się, że dosyć mocno go zmiękczyłem.
Pokiwała głową, podchodząc ostrożnie do krzesła.
Cały czas mnie obserwowała.
Za nią do pomieszczenia wszedł mężczyzna w kapturze.
Zamknął za sobą drzwi i przystanął przy niej. Wciąż nie zdradzał swojej
tożsamości, trzymał nisko opuszczoną głowę, abym nie miał szans mu się
przyjrzeć.
- Nkosi. –
TenTen wyciągnęła przed siebie ręce, splotła ze sobą palce, pozostawiając
jedynie wskazujące skierowane w sufit. Przypominało to trochę modlitwę
zdeterminowanego człowieka. - Nkosi, ake nami angene
umphefumulo wakhe. Ngivumele ahlanze umphefumulo
wakhe. Ngivumele, futhi ngiyakuba beqotho
kuwe ukuphila.*
Zrobiłem kwaśną minę, a następnie histerycznie się
roześmiałem. Nawet nie potrafię wyjaśnić, co mnie tak bardzo mocno rozbawiło.
Ten śmiech wydobywał się z mojego wnętrza, z miejsca, o którym wcześniej nie
miałem pojęcia.
-
Cholera – opuściła ręce na
kolana. – Jest za silny.
Cały czas się przede mną broni.
-
Rozumiem.
Mężczyzna, krocząc do mnie złapał za kant kaptura. Zdjął
go powolnym ruchem, nie podnosząc przy tym głowy. Nie musiał pokazywać twarzy.
Wystarczyło, że ujrzałem rozczochrane kasztanowe włosy. Zaniemówiłem. W pewnej
chwili wydawało mi się, że zemdleję.
-
Zdziwiony? – popatrzył na mnie
i wtedy kompletnie mnie
sparaliżowało. Wewnątrz jego bordowych tęczówek pływały
srebrne krople. Przypominało to ołów z dna termometru. – Nie przywitasz się?
-
Ty nie żyjesz.
-
Chcesz mnie uszczypnąć i
sprawdzić, czy jestem
prawdziwy?
- Więc to tylko koszmar, a to wszystko nie dzieje się
naprawdę. To nie może
być prawda – zgłupiałem. – Przecież ty nie żyjesz. Mój brat cię zabił.
- Niezupełnie. Byłem bliski śmierci, a to wielka różnica. Wiesz
nas, wojowników Akatsuki, nie łatwo zabić. Twarde z nas skurwiele i mamy kilka
wcieleń.
- Kilka wcieleń?
- Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że się odrodziłem. Jestem teraz
zupełnie innym... – westchnął, przykładając palec do warg. – Inną istotą –
poprawił się. – Jestem odzwierciedleniem prawdziwego piękna, dowodem na to, że
sztuka może przetrwać wiecznie.
- Ej, nie pozwalaj sobie, dobra?! Dokładnie wiesz, że nie masz
nic wspólnego ze sztuką! – Deidara się oburzył.
- Nie zwracaj na niego uwagi. Nie wie, co jest piękne. Nie zna
się – machnął ręką. – Tak więc możemy przejść do sedna sprawy?
- Sam się nie znasz idioto!
- Dlaczego mnie tutaj trzymacie? Dlaczego mnie więzicie?
- Wiesz – podwijał rękawy płaszcza. – Do Akatsuki nie wstępuje
się od tak sobie i na pewno nie dostaje się bilecików zaufania.
Bilecików zaufania?
Zanim zdołałem wypowiedzieć pytanie na głos, on zaczął okładać moje ciało
pięściami. Ciosy trafiały w żebra.
SAKURA
Trafiłam na pole. Zwolniłam tempo, gdyż nie wyczuwałam
żadnej energii. Nie pobiegli za mną, pozwolili mi odejść. Obejrzałam się za
siebie, nie zauważyłam nic podejrzanego, żadnego ruchu. Byłam tutaj całkiem
sama. Wróciłam wzrokiem przed siebie i wtedy diametralnie zahamowałam.
Przewróciłam się na plecy, a moje stopy wychyliły się za krawędź dzielącą mnie
od przepaści. Przepaści, która pojawiła się znikąd. Byłam tak zaaferowana całym
zajściem, że nie wyczułam zimna pojawiającego się wraz z jego przyjściem? Czy to
możliwe, abym była, aż tak mocno zaślepiona?
Podniosłam się bardzo
powoli i wtedy wyczułam lodowatą dłoń zaciskającą moje gardło. Napastnik był
wyjątkowo silny, gdyż bez trudu uniósł mnie nad podłoże. Odbierał mi sporą
część powietrza, zwężając moje gardło uściskiem.
- Możesz powiedzieć mi, co ty robisz?! – rozpoznałam głos. To
napewno Kakashi. – Dlaczego nie jedziesz do Tokio?
- Zostaw mnie – sięgałam po sztylet, który schowałam wcześniej
za pasek. Przede wszystkim musiałam dbać o swoje bezpieczeństwo. – Nie będę się
przed tobą tłumaczyć.
Ostrzem przeleciałam po
jego nadgarstku. Myślę, że cięcie było na tyle głębokie, aby poszarpać żyły.
Odruchowo mnie puścił. Cofnęłam się na bezpieczną odległość.
- Dlaczego ciągle to robisz? – przyłożył dłoń do rany i
wytworzył zieloną czakrę. Błyskawicznie zatamował krew. – Czy zbyt mało ci
dałem, abyś mnie słuchała?
- Dałeś? – roześmiałam się. – Nienawidzę cię, bo przez ciebie
przechodzę przez to wszystko. Gdyby nie ty, dawno byłabym szczęśliwa.
- Chyba martwa – westchnął znudzony. - Najpierw Tokio, później
Itachi.
- Nie – zacisnęłam rękę na rękojeści. Zauważył to.
- Naprawdę chcesz ponownie mnie zaatakować? – pokręcił głową. –
Naprawdę powtarzamy historię?
- Pozwól mi iść do Itachiego.
- Męczysz mnie. – Miał poważniejszy, poddenerwowany ton, choć z
jego na wpół zasłoniętej twarzy nie mogłam wyczytać wyraźnej irytacji.
- Jeśli to prawda, co powiedziała mi Hinata, to jestem jedyną
osobą, która może go powstrzymać! Przepuść mnie!
- W porządku – zaskoczyła mnie jego wypowiedź. – Najpierw ci coś
pokaże, a wtedy sama zdecydujesz czy nadal chcesz iść do Itachiego, czy wolisz
najpierw zająć się zadaniem w Tokio.
Chyba nie pozostawił mi
wyboru. Niechętnie się zgodziłam.
- Pamiętaj tylko, że sama mnie do tego zmusiłaś. Nie chciałem
tego robić.
Już żałowałam swojego
wyboru. Czułam, że pokaże mi coś, co na zawsze odmieni mój punkt widzenia i
wbije kolejne gwoździe do mojej trumny. Życie czasami zbyt mocno daje w kość.
Gdzie ten los szczęścia? Czy wciąż nie zasłużyłam, aby go wylosować? Czasem
zapominam, że aby wygrać trzeba grać.
ITACHI
Plunąłem krwią, która
zebrała się w mych ustach. Z pluskiem rozbiła się na białej podłodze.
- Dlaczego to robicie? – Gęsta ślina połączona z krwią zawisnęła
na mojej dolnej wardze.
- Mam dług do spłacenia. – Ostatni raz splądrował mój tors. –
Poza tym nie odpowiada mi motyw przewodni naszych misji. TenTen – zwrócił się
do niej, spoglądając na nią przez ramię – chyba dość go osłabiłem. Spróbuj
jeszcze raz.
_______________
*Panie, Panie pozwól mi wejść w jego duszę. Pozwól mi
oczyścić jego duszę. Pozwól mi, a będę ci wierna do końca życia. (amatorskie
tłumaczenie – zabawa, urozmaicenie - język zulu;p)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz