sobota, 29 listopada 2014

2#10 PRZEBUDZENIE LALKARZA



SASORI

Stojąc z boku bacznie obserwowałem próby TenTen, nie spodziewałem się wielkich efektów, przynajmniej nie od razu. Niestety wszelkie starania pogrążały nas coraz mocniej. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale takiego utrudnienia się nie spodziewałem. Odrzucał każdorazowe podejście, niestety przez to jedynie traciliśmy prawdziwego Itachiego.


Z trudem położyłem rękę na barku dziewczyny. Była zmęczona, oddychała ciężko, ubrania przemokły jej potem. Zdecydowałem to przerwać, choć tak naprawdę tego nie chciałem. Sądziłem, że ona i jej umiejętności wystarczą, aby pokonać barierę, jednak dałem się prowadzić złudzeniu.

- Odpocznij – stwierdziłem po chwili.
- Może mi się w końcu uda.

Westchnąłem, gdy usłyszałem jej wyjątkowo słaby głos.

- Nie dasz rady.
- To, jak nie ona, to kto? - Deidara wtrącił lekko podniesionym głosem, wyczuwałem jego irytacje.

Odpowiedź była banalna i oczywista - nikt nie wypowiadał jej imienia na głos, ale każdy myślał o tej samej osobie. Wiedziałem o tym, bo na twarzach zebranych osób pojawił się smutek. Ten smutek, który zapowiadał kolejne trudne dla nas zadania. Wyrzekliśmy się wszelkich zasad, jakie uznawaliśmy wcześniej. Wraz z Deidarą narażaliśmy życie, a mimo tego nie umieliśmy odpowiednio wykorzystać naszej przewagi.

Itachi, wykończony i pobity, roześmiał się jak świr zamknięty w klatce. Nagle przypominał mi Hannibala z Milczenia Owiec – samotny, pewny siebie, pogrążony wariat z kilkoma wizerunkami. Czasem taktowny, a kiedy indziej brutalny i przerażający.

- No i fajnie. – Deidara z niesmakiem potrząsnął głową. - Teraz pojebaniec się przebudził.

Zastanawiałem się, czy warto komentować cokolwiek i zdecydowałem przemilczeć tę porażkę. Skinąłem głową w kierunku drzwi, dzięki czemu przekazałem swój punkt widzenia – wyjść i porozmawiać z dala od niego. Od razu po opuszczeniu pokoju, nazywanego przez nas po prostu klatką, skierowałem się do lodówki. Z radością sięgnąłem po piwo, błyskawicznie pozbawiłem butelki kapsla i przyłożyłem otworem szyjki do ust. Poczułem ulgę, gdy na języku rozległ się chmielowy smak i przyjemny chłód w żołądku.

- Będziesz stał i pił piwo?

TenTen zmęczona położyła się na kanapie, zanim jej głowa dotknęła poduszki zasnęła. Była wykończona, choć nie chciała się do tego przyznać. Cieszyłem się, że przerwałem próby, bo każda kolejna mogła ją zabić, i choć zdawała sobie sprawę i tak ponosiła ryzyko. Podziwiałem ją, bo nigdy nie sądziłem, że człowiek może naprawdę się zmienić.

- A co mam robić? - odpowiedziałem, po dłuższej chwili. - Wiesz, jak ją znaleźć? - wziąłem następnych kilka łyków. - Jeśli wiesz to mi powiedz, a ja to zrobię. Znajdę ją i przyprowadzę.
- Taaaaa. - Nienawidziłem, gdy przeciągał słowa, bo robił to wyjątkowo sztucznie i brzmiało to raczej, jak miauczenie kota, niż bezradność, jaką próbował osiągnąć. - Zahartowała się dla nas – wlepiał spojrzenie w śpiącą dziewczynę.
- Wyrzuty sumienia to bardzo potężna broń. - Odpowiednio skwitowałem zachowanie wszystkich, bo i my ugrzęźliśmy w odkupieniu.
- Potężna motywacja – uśmiechnął się. Ostatnio rzadko, kiedy widywałem ten uśmiech na jego głupkowatej twarzy.

Bez dłuższego zastanowienia ponownie sięgnąłem do lodówki, aby podać drugie piwo partnerowi. Od niechcenia wziął butelkę, ale jej nie otworzył. Żonglował nią, jakby był w cyrku.

- Jeśli zginiemy na marne, to przysięgam, że znajdę cię w piekle i uprzykrzę ci życie. Będziesz srał w gacie na mój widok – roześmiałem się, choć on traktował to bardzo poważnie. – Serio, stary. Odważyłem się stanąć przeciwko Kisame, przejąłeś Samehade, ukryliśmy Itachiego i próbujemy złamać pieprzoną pieczęć. Wiesz, że jesteśmy chodzącymi trupami, prawda?
- Czego się nie robi dla pokoju? - westchnąłem i ponownie zatopiłem się w smaku piwa.

Deidara stał w ciszy, wciąż żonglował butelką i obserwował TenTen. Był spięty i zestresowany, pod jego oczami pojawiły się bruzdy. Wcześniej nie zwracałem większej uwagi na jego twarz, bo sam dobrze nie sypiałem. Zbyt długo przebywaliśmy w wiecznym ruchu, aby spojrzeć w lustro i przejąć się wyglądem. Chyba nawet tego nie chcieliśmy. Z każdym dłuższym postojem doganiała nas śmierć.

- Prześpij się – wzruszył ramionami. - Deidara poważnie prześpij się. Potrzebujemy snu, być może to nam pomoże się skoncentrować i znajdziemy jakiś sposób.
- Myślisz, że położę się do łóżka i zasnę? - pokręcił głową, w końcu otworzył butelkę. - Jesteśmy w epicentrum najważniejszych wydarzeń na Ziemi, a od tego, co zrobimy dalej zależą losy ludzkości. Myślisz, że w takim wypadku potrzebuję snu? - Nerwowo przetarł ręką twarz, po czym rozmasowywał skroń. - Potrzebuję Sakury, aby to gówno się zakończyło. Sakury. Sakury. Sakury! - krzyk przebudził na moment TenTen, która jęknęła, zmieniła pozycję i ponownie zasnęła.
- Deidara...
- Dobrze wiesz, że jedynie ona ma taką ilość wspomnień i dziwną magiczną moc, aby go stamtąd wyciągnąć. A ty stoisz i pijesz piwo.
- To się nazywa miłość.
- Czyli coś czego nie znamy – odstawił otwarte piwo, po czym odszedł, pozostawiając w moim sercu czarną dziurę.

Miał rację, bo potrzebowaliśmy Sakury. Musieliśmy ich połączyć, ale nie wiedziałem, gdzie jej szukać. Mogła być wszędzie, dosłownie wszędzie i nie chciałem tracić czasu na szukanie jej po omacku.

W jednym tylko Deidara się pomylił. Mam uczucia. Kochałem. Nadal kocham.

SAKURA

- To nieprawda – stałam z zaciśniętymi pięściami i opuszczoną nisko głową.

Szukałam logicznego wyjaśnienia. Mimo, że pokazał śmierć mojego ojca, wciąż nie mogłam w to uwierzyć. W Itachim było coś dziwnego, obcego, tak jakby to nie on go zabijał. Zbyt mocno ich kochałam, aby teraz dopuścić do siebie myśl o utracie dwóch najbliższych mi osób. Miałam cichą nadzieję, że to jakaś gra, chora manipulacja, aby zmotywować mnie do wyjazdu. Nie płakałam, o dziwo nie uroniłam ani jednej łzy. Po prostu zabrakło mi sił, aby ponownie paść na kolana i płakać.

- Nie chciałem ci tego pokazywać. Właśnie, dlatego próbowałem cię odwieźć od spotkania z Itachim. Go już nie ma.

W słowach Kakashiego naprawdę wyczułam współczucie. Pierwszy raz przemawiał takim delikatnym i spokojnym tonem, jakby poważnie nie miał zamiaru mnie ranić. On nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Zawsze, gdy odbieram go za czarny charakter od razu znajdzie coś, co zmieni moje zdanie. Jest dla mnie intrygującą postacią.

- Pozwól mi się z nim zobaczyć.
- Po tym wszystkim nadal chcesz się z nim spotkać?
- Tak – przytaknęłam głową. - Proszę pozwól mi się z nim zobaczyć, a wtedy uwierz mi pojadę do Tokio. Muszę się z nim tylko zobaczyć. Po prostu muszę.

Zabił mojego ojca, ja zabiłam jego matkę. Nie wiedziałam, o co chodziło w tych wszystkich morderstwach, ale czułam, że jesteśmy marionetkami, które muszą zostać powstrzymane. W pewnym momencie doznałam wizji, pewnej silnej ochoty na zabicie jego i siebie. Uwierzyłam, że jedynie tym rozwiązaniem będziemy mogli być razem. Po śmierci ludzie zasługują na spokój. Jednak w następnej minionej sekundzie wybiłam sobie to z głowy. Ktoś musiał powstrzymać Akatsuki przed zrealizowaniem chorych planów i nie ważne ile przyjdzie mi jeszcze poświęcić, będę próbować.

Po ujrzeniu śmierci własnego ojca stałam się wrakiem człowieka. Poczułam się nagle pusta, jak studnia porzucona gdzieś w środku pustyni. Nie widziałam nadziei dla siebie, tak nagle wszystko we mnie umarło. Czułam, że przy nim odnajdę światło, nawet jeśli będzie próbował mnie zabić. Dzięki niemu pierwszy raz postawiłam się mamie, planowałam przyszłość z dala od jej zaborczości i twardej ręki. Dzięki niemu naprawdę zaczęłam żyć.

- Ja was ludzi nigdy nie zrozumiem – odrzekł z rezygnacją. - Nie mogę zrozumieć, jak można chcieć zobaczyć człowieka, który zabił ci ojca.

Największy problem, jaki miażdżył moje serce tkwił w faktach. Itachi po przyjęciu do Akatsuki został zapieczętowany, doskonale o tym wiedziałam. Akatsuki to organizacja, do której nie da się dostać tak po prostu, nie ma testów, szkółki, ani innych dziwnych warsztatów i szkoleń. Akatsuki jest dla wybrańców, ludzi naznaczonych w dniu narodzin. Nie można od nich uciec, ani się przed nimi obronić. Itachiemu jednak się udało, dzięki temu, że należał do starożytnego rodu. Samo nazwisko i geny go chroniły. Musiał wyrazić zgodę, aby do nich dołączyć – niestety to za mało, aby okazać lojalność. Pieczęć była zabezpieczeniem. Każdego dnia odbierała mu duszę, robiła z niego bezlitosnego mordercę i potulnego pieska. Im dłużej był zapieczętowany, tym mniejsze szanse do odwrotu. Być może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w momencie zabicia mojego ojca nie był sobą. Właśnie w tym tkwił mój problem, bo ja nie mogę się tym zasłonić. Zabijając Mikoto doskonale wiedziałam, co robię. Czy mogę liczyć na przebaczenie?

- Chcę spróbować go uwolnić – zajrzałam w jego mroczną duszę. - Da się?
- Teoretycznie masz szansę – zamrugał dwukrotnie i uciekł spojrzeniem gdzieś w dal. - Powiem szczerze, że Itachi mógłby się przydać. Jednak czy na pewno dasz radę się z nim spotkać? Przeszłaś dużo i choć nie powinienem, to powiem szczerze, że jestem pod wrażeniem twojej postawy. Nie powinnaś się już rozsypać?

Znowu działał mi na nerwy, sprawiał, że miałam ochotę rozerwać mu gardło własnymi pazurami.

SASORI

Uratuj mnie, proszę pomóż mi.
Obudziłem się na fotelu z pustą butelką po piwie w ręku. Rozejrzałem się niepewnie, bo nie pamiętałem, jak się tutaj znalazłem. Teoretycznie w mojej głowie zapanowała pustka. Puściłem butelkę na podłogę i przetarłem rękoma oczy.
    
     - Stary, co ty robisz?! Próbuję spać – zaspany Deidara mruknął pod nosem.

To spadło na nas, jak grom z jasnego nieba. Oboje spaliśmy, byliśmy zneutralizowani na nieokreśloną ilość czasu i w tej samej chwili zrozumieliśmy, w jakiej pozycji się znajdujemy.

     - O cholera!

Ruszyłem pierwszy, zobaczyłem kątem oka, jak Deidara zrzuca poduszkę i zataczając się podąża za mną. Był tak samo zdezorientowany, lekko oszołomiony, jak ja. Dobiegłem do otwartych drzwi klatki i oparłem się o futrynę. Przetarłem jeszcze raz oczy.

     - Jak to się, kurwa, stało?! – złapałem Deidarę za bluzę i pchnąłem nim o ścianę. Wyładowałem pierwszy napływ wściekłości na nim, bo był pod ręką.- Jak to się, kurwa, mogło stać?!
     - Nie wiem! Nie pamiętam!

Pomieszczenie było puste, co gorsza nie wiedzieliśmy, w jaki sposób udało mu się pozbyć łańcuchów, i kiedy zbiegł. Puściłem Deidarę i kopnąłem otwartą obrożę, która jeszcze nie dawno, więziła Itachiego.

     - Co tu się, do kurwy nędzy, stało?! – powtórzyłem pytanie, łapiąc się za włosy. Miałem ochotę wyrwać je wszystkie i w ten sposób ukarać się, za tak wielką porażkę. Nie wierzyłem własnym oczom. – Jakim cudem zasnąłeś?!
     - Ja?! Sam też spałeś! – Deidara próbował się bronić, wyglądał na przerażonego i szczerze dostrzegłem w nim teraz odzwierciedlenie biednego dzieciaka przyłapanego na kradzieży chleba.
     - To było bardzo łatwe – odwróciłem się, podążając za głosem. TenTen wzruszyła ramionami. – Przyniosłam ci piwo, w którym utopiłam kilka tabletek nasennych, a Deidara był na tyle głupi, że sam wyrwał mi szklankę, gdy powiedziałam, że to lemoniada.
     - Czy ty wiesz, co zrobiłaś?! – zbliżyłem się do niej, nasze twarze znajdowały się w odległości kilku centymetrów. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak mocno nas pogrążyłaś?!
     - Z tego, co wiem po tamtych próbach nikt nie miał planu. Chcieliście znaleźć Sakurę, ale pomyślałam, że on sam ją odnajdzie, przez co zaoszczędzimy czas. Nie mówiłam wam o tym, bo znałam twoją odpowiedź – skupiła uwagę na mnie. - Nie zgodziłbyś się.
     - I masz rację!

Z trudem powstrzymywałem się przed zrobieniem jej krzywdy. Przez tak długi czas polowaliśmy na Itachiego, a gdy w końcu nam się udało ona go wypuściła – dobrowolnie. Pozbawiła nas jedynej szansy na przeżycie i jeszcze teraz nie rozumiała swojego błędu. Od razu skierowałem się do lodówki, sięgnąłem po kolejne piwo i wypiłem je jednym haustem. Musiałem zebrać myśli, znaleźć sposób na odwrócenie błędu tej lekkomyślnej kretynki. Przyszło mi na myśl kolejne zdemolowanie pokoju, ale po ostatnim napadzie szału nie wiele zostało do zdewastowania. Tak naprawdę pozostawiłem przy życiu najbardziej niezbędne przedmioty.

     - Wiesz myślę, że ona może mieć rację. – Deidara niepewnym głosem poparł jej wyczyn.
     - To weź lepiej nie myśl! – odpowiedziałem w złości. Teraz każde słowa, nawet te najmądrzejsze, zostaną przeze mnie odrzucone. – Pierdole wasze zdanie, a ty – skierowałem butelkę w stronę TenTen – zginiesz, jak tylko ich odnajdę. Zajebię cię, jak psa i już nikt nie uratuje ci skóry – rzuciłem butelką o ścianę, która z hukiem rozbiła się na małe kawałki. – Właśnie wystawiłaś na siebie wyrok śmierci.

Ruszyłem ku drzwiom wyjściowym, a wychodząc zadbałem o to, aby ich trzask, długo pozostał w tych pustych głowach. Musiałem znaleźć Itachiego i go powstrzymać, bo w momencie, gdy trafi na Sakurę, wpadnie w niekontrolowany szał. Nie wiedziałem, czy dziewczyna będzie na tyle odważna, aby zabić go pierwszego.

ITACHI

Nie sądziłem, że TenTen kiedykolwiek może tak zaryzykować i mnie wypuścić. Po tym wszystkim, czego się dzisiaj dowiedziałem sam sobie nie ufałem, a jednak ona twierdziła, że wypuszczając mnie robi przysługę światu.

Kuśtykałem przez las około trzech godzin, choć szczerze mogłem błądzić znacznie dłużej. TenTen wskazała mi drogę, obiecała, że kupi mi wystarczająco czasu, abym doszedł do celu. Wziąłem pod uwagę porażkę, jednak mimo tego pierwszy raz od dawna żyłem nadzieją. Żywiłem się nią, jak sępy zgniłym mięsem. Polegałem na intuicji, próbowałem podążyć tam, gdzie wszystko się zaczęło. Wierzyłem, że ją odnajdę.

W trakcie wędrówki robiłem przerwy. Połamane żebra utrudniały oddychanie. Z każdym pokonanym przeze mnie krokiem otwierałem na nowo rany, krew pogłębiła czerń moich ubrań. Starałem się utrzymać równowagę, liczyłem, że napędza mnie miłość. Chciałem wierzyć, że jest jeszcze, co ratować, bo to była moja ostatnia nadzieja. Chłopaki pokazali mi moje mroczne oblicze, wytłumaczyli, że jest we mnie coś, czego może nigdy się nie pozbędę. Akatsuki mocno namieszało w mojej głowie, a ta pieczęć karmiła moją mroczną stronę. Każdy ją ma. Westchnąłem i oparłem się o drzewo, aby odetchnąć. Musiałem złapać oddech, spróbować nie zwymiotować i nie zemdleć. Byłem niedaleko celu, jeszcze trochę i będę na miejscu.

Niestety ścieżka ciągnęła się w nieskończoność. Sasori nie szczędził na sile, gdy zadawał ciosy. Naprawdę mocno mnie pokiereszował i przyznam, że po uwolnieniu myślałem o tym, aby go zabić. Jednak w końcu z trudem powstrzymałem tę żądzę. Musiałem udowodnić, że jestem panem swojego losu i mimo tych wszystkich śpiewek dotyczących pieczęci, mogę zapanować nad sobą.

Ruszyłem dalej w drogę. Nawet obawa przed skrzywdzeniem Sakury mnie nie powstrzymała. Wierzyłem w siebie.

SAKURA

Opierałam się o barierkę, znudzony wzrok wlepiałam w wzburzone fale. Wszędzie panowała głucha ciemność, nawet stwory z centrum Shoji nie zapuszczały się tak daleko. Tkwiły tam, gdzie przebywała największa liczba osób. Czas grał na moją niekorzyść, nie ukrywałam, że jeśli mnie zauważą mogą mnie zabić. Ryzykowałam dla niego życiem. Być może nie dla niego, a dla swojego przeczucia. Pojawi się tutaj. Przyjdzie.

Zachowywałam pełną czujność. Od czasu do czasu wnikliwie obserwowałam otoczenie, w strachu przed spotkaniem. Miałam tremę, pożerała mnie od środka. Kakashi ostrzegał mnie przed konsekwencjami tego spotkania, najprawdopodobniej Itachi od razu rzuci mi się do gardła. Mimo tego nie mogłam uwierzyć, że to zakończy w ten sposób, po prostu nie brałam tego pod uwagę. Kochałam go, dzięki niemu poznałam, czym naprawdę jest miłość i wiedziałam, że on odnalazł we mnie to samo.

     - Masz jeszcze czas, aby się wycofać – wstrzymałam oddech, po czym opróżniłam błyskawicznie płuca, gdy zobaczyłam, że to Kakashi.
     - Obiecałeś, że pozwolisz mi to zrobić i bez względu na to, jak rozwinie się akcja nie zainterweniujesz.
     - Ale skąd wiesz, że przyjdzie? – próbował zasiać we mnie ziarno zwątpienia.
     - Po prostu wiem. Idź już proszę, bo chcę być sama, jak tutaj przyjdzie.

Nie sądziłam, że to zadziałała, ale jednak Hatake zniknął. Wrócił skąd przyszedł i pozwolił mi na spokojne zrealizowanie planu. Ten potwór czasem denerwował mnie swoją nadopiekuńczością, bo właśnie tak to teraz odbierałam.

Rozproszona przybyciem Kakashiego całkowicie zapomniałam, po co tutaj przyszłam. Pochłonęły mnie jego dziwne wybryki. Z prób rozgryzienia roli Kakashiego w tym przedstawieniu, wyciągnęło mnie głośne sapanie i cichy chichot. Pierwotnie pomyślałam, że to jakieś dzikie zwierzę zabłądziło, ale później, gdy odwróciłam głowę zdałam sobie sprawę ze swojego błędnego osądu. Odsunęłam się od barierki, niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Próbowałam się uśmiechnąć, jednak coś w nim mi na to nie pozwalało. Patrzył na mnie rozwścieczonym wzrokiem. Oczami, w których nie odnajdywałam miłości. Był pochłonięty wściekłością i wtedy zrozumiałam, że Kakashi miał rację. Byłam detonatorem dla bomby schowanej w jego sercu.

     - Itachi, poczekaj! – krzyknęłam, machając nerwowo rękami.

Z pochylonej pozycji i grymasu na twarzy nagle przemienił się w skamieniałego myśliwego. Ruszył w moją stronę z wielką prędkością, napierał napędzany nienawiścią - pieczęcią. Czułam, że jest gotów zginąć, aby tylko osiągnąć cel.

Przywarłam do barierki. W pewnej chwili wpadłam na pomysł, który mógł pomóc nam obu. Itachi rzucił się na mnie z pięściami, instynktownie zrobiłam sprawny unik i łapiąc go od tyłu, oplotłam ręce wokół jego klatki piersiowej. Błyskawicznie przerzuciłam nas przez barierkę. Nie wiedziałam, dlaczego zareagowałam w ten sposób – postawiłam wszystko na jedną kartę. Marzyłam, że to głupstwo przyczyni się do powrotu do początku. Tego początku, w którym nikt nie myślał o śmierci.

Nasze ciała wpadły do wody. Niska temperatura sparaliżowała moje kończyny, odebrała dech w piersiach. Miałam wrażenie, że woda miażdży moją klatkę piersiową. Tonęłam.

1 komentarz:

  1. Jestem co najmniej przerażona samą postawą Itachi'ego gdy zobaczył Sakurę . Co do pieczęci od razu wyjaśniają się jego dziwne zachowania.Czekam na dalszy ciąg historii .

    OdpowiedzUsuń